Fresh Ginger by Demeter


Nie czytajcie tej recenzji!


Tym razem "lektura" zapachu z biblioteki Demeter sprawiła mi nieco kłopotu. A może nie tyle sama lektura, co ocena.

Za pierwszym razem, kiedy go użyłam - zachwycił mnie. Był rzeczywiście musujący, pełen świeżej ostrości jak przecięty, soczysty korzeń imbiru; zapach jasny, aż świetlisty. Zachwycający po prostu.

Potem użyłam go raz jeszcze i raz jeszcze i za każdym razem był tak samo cudowny. Aż do momentu, kiedy wczoraj uznałam, że pora na owacje na stojąco, czyli recenzję pozytywną z przytupem.

Wylałam nieco (mam niestety buteleczkę splash) w zgięcie łokcia, wącham... I nie wierzę. Odczekałam chwilę i wącham raz jeszcze. Mydło!
I wczoraj rzeczywiście nic poza mydłem ze niego wyleźć nie chciało.

Dziś dałam mu kolejną szansę i sama już nie wiem... Niby jest taki, jak powinien, niby pachnie znów imbirowym sokiem, pełnym życia olejkiem aromatycznym z nutką goryczki i pięknie świeżym, a jednak... Gdzieś w głębi czai mi się to mydlane skojarzenie. Nie wiem tylko, czy w głębi zapachu, czy w głębi mojej podświadomości...
Zamiast cieszyć się zapachem obniuchuję podejrzliwie nadgarstek węsząc niedoskonałości.

Co więcej, obawiam się, że przez swoją mydlaną teorię spiskową mogę zasugerować komuś ten mankament i obrzydzić zapach.

Podsumowując: zapach naprawdę mi się podoba, jest bez dwóch zdań śliczny z zastrzeżeniem, że czasem może wyleźć z niego coś, czego w nim być nie powinno.
Dobrze, że trwałością nie zachwyca, bo byłoby mi jeszcze bardziej głupio, że się czepiam.

Komentarze

Popularne posty