Lava Rock by Demeter

Brak mi słów…

Wedle oficjalnej notki na stronie Lava Rock to uchwycony przez specjalistów z Demeter ciepły, ziemny zapach lawy wulkanicznej, z której powstały piękne hawajskie wyspy.

To ma być „ciepły, ziemny zapach”?!

W ogóle określenie zapach mi tu nie pasuje wyjątkowo.

To odór!

Intensywny, wszechobecny, na szczęście nietrwały. Ale do momentu kiedy zniknie człowiek jest już na granicy wymiotów. Słowo daję, nie przesadzam.

Po aplikacji Lava Rock na nadgarstek każdy ruch ręką to tortura.

Ze wszystkich znanych mi zapachów najbliższy Lava Rock jest zapach zbuków – starych, cuchnących siarkowodorem jaj.

Myślę, że rzeczywiście tak mogą pachnieć wydzieliny Ziemi wyprażone żarem, z całym bogactwem trujących wyziewów i parującym miksem chemicznych pierwiastków z wszystkich możliwych krańców tablicy Mendelejewa.

Ohydny i zarazem taki sugestywny!

Nie byłam w stanie wwąchać się w ten zapach dokładniej, bo naprawdę mogłabym to przypłacić torsjami. A zależało mi na tym, by dotrwać do jego schyłku.

Po około godzinie zostaje z niego przycupnięty na skórze zapach nieostygniętego żużlu.

Warto było poznać, ale nie wiem, czy zdecyduję się na ponowną aplikację „nacielesną” – dlatego ta recenzja musiała powstać dziś.

Tyle się już upisałam o „adekwatności” zapachowych lektur z zasobów zapachowej biblioteki… Nie mogę jednak napisać, że Lava Rock to dobra kompozycja, bo moim zdaniem tym razem fachowcy z Demeter przegięli z dosłownością. Nawet ja nie mogę go znieść.

Kiepska trwałość jest w tym przypadku zaletą.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

3 komentarze o “Lava Rock by Demeter”

  1. Do końca życia tego SMRODZIA nie zapomnę! Jak na razie chyba pierwszy raz miałam łzy w oczach po zachłyśnięciu się tym „zapachem” (i to niby juz wywietrzał…). Wżera się w nos.
    Brr…
    D’ou vient le vent

  2. Hmmm… to chyba pierwszy wpis (no, prawie dosłownie, bo historycznie pewnie jeden z pierwszych), gdzie czytam, że jakiś zapach Cię pokonał. Może to zresztą niewłaściwe określenie, nie chciałabym, żeby źle zabrzmiało. Ale czytając kolejne recenzje trudnych i mocarnych zapachów wyrobiłam sobie jakieś takie niewłaściwe wyobrażenie, że Nos Sabbath wchłonie wszystko. Może to dobrze, że jednak nie….
    Wracam do Lava Nobile, zapowiada się nieźle.

    1. Myszo, kiedy właśnie wcale tak nie jest. Trudne i mocarne zapachy to jest to, co przychodzi mi łatwo i lekko. Zapaszki łatwiutkie i słitaśne, to jest to, co mnie "pokonuje". Masowo.
      Podobnie mam z książkami: przebrnę przez najtrudniejszą cegłę, ale Harlequin jest dla mnie niestrawny.
      I z muzyką też mam podobnie: słucham gatunków uważanych za trudne, ale dyskotekowe rytmy powodują u mnie rozdrażnienie na pograniczu histerii – potrafię się rozpłakać ze złości, kiedy ktoś mnie katuje dyskotekową, "łatwą i popularną" muzyką.
      Nie jestem twardsza, niż inni. Jestem tylko… przesunięta. Doznaję inaczej. Gdzie indziej mam granice. :)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy