Serge Lutens Gris Clair

Dziś będzie kontrowersyjnie.

Oceniam perfumy uznawane przez niektórych ludzi za najpiękniejszy, czasem jedyny godny uwagi zapach z oferty Palais Royal.

Rzeczywiście, przyznać muszę, że na tle innych zapachów Serge Lutens jest to kompozycja wyjątkowa. Na mnie jednak jej wyjątkowość nie jest czymś, co zachwyca bynajmniej.

 Stara faja

Paliłam kiedyś fajkę.

Jedną utopiłam w Śniardwach, drugą – po zaniechaniu tej rozrywki – schowałam do strunowego woreczka i umieściłam w pudełku z niepotrzebnymi nikomu śmieciami, których jednak żal wyrzucić.

Po latach przegrzebując kąty odnalazłam owo pudełko i wiedziona sentymentem wydobyłam z niego swój niegdysiejszy skarb.

To, co dotarło do mojego nosa sprawiło, że natychmiast pobiegłam wywalić owo znalezisko, zamknąwszy je jednak przedtem z powrotem w worku.

Zapach aromatycznego niegdyś tytoniu stał się przez lata kwaśnym, stęchłym smrodem – I to właśnie jest nuta, która otwiera Gris Clair.

Jakiś szczególny rodzaj zaduchu, odpychająca stęchlizna – nie wypada mi napisać, jaka była reakcja mojego organizmu na tę, niewątpliwie oryginalną, woń.

W mojej wyobraźni natychmiast pojawił się obraz będącego na bakier z higieną, zmumifikowanego wydzielinami i szlachetnymi alkoholami starego dziwaka, kopcącego podpleśniałe cygara w ciemnym, przez lata nie wietrzonym, pełnym butwiejących sprzętów i dawno nie nabijanych fajek salonie.

Z czasem zapach łagodnieje, dostaje nieco powietrza, jak gdyby do owego trupiego salonu weszła niosąca kubek osłodzonej miodem herbaty i chrupiąca anyżowe karmelki pielęgniarka i zostawiła za sobą otwarte drzwi… To jednak nie wystarcza, by mnie przekonać do niego.

Nuty dojrzałego Gris Clair przypominają wywietrzone Douce Amere bez wanilii, ale za to z dodatkiem lawendy – też takiej starczej i pozbawionej życia. Przy czym zaznaczyć powinnam, że dla mnie zapach lawendy ogólnie nie jest zapachem szczególnie atrakcyjnym i kojarzy się właśnie ze starą szafą pełną zdechłych moli i od lat nie noszonych wyjściowych ubrań.

Oto, Mili Państwo, bezsporny zwycięzca mojego jednoosobowego plebiscytu na najpaskudniejsze dzieło mistrza Sheldrakea!

Data powstania: 2006

Twórca: Christopher Sheldrake

Nuty zapachowe:

lawenda, ambra, bób tonka, irys, suche drewno, kadzidło

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

14 komentarzy o “Serge Lutens Gris Clair”

  1. Jeszcze cie dopadnie! Zobaczysz! Tez po pierwszych testach uznalam ze jest „FUJ!” i „na pewno NIGDY mi sie nie spodoba” … 🙂 Przekonywalam sie do niego kilka miesiecy. I wpadlam po sam czubek nosa.
    Racja – jest kurzowo-plesniowy, ale tez i bardzo „powietrzny”. Czulam go dzis we snie 😀
    D’ou vient le vent

  2. Haha! Ale groźba! 😀
    Tak szczerze mówiąc to chyba nie będzie miał okazji mnie dopaść, bo po nieudanych testach nie podchodzę do niego więcej. Nie widzę sensu.
    No i ochoty nie mam nijak. Obawiam się, że z lawendą się nie polubię i tak.

  3. Mojemu Chłopakowi się strasznie podoba ten zapach, ale niestety nie możemy go nigdzie dostać. Mogłabym prosić o podanie namiarów na jakiś sklep intenetowy gdzie można go znaleźć?:)

  4. Nie poczułam tego smrodku, o którym piszesz. Zapach nawet mi się podoba (przynajmniej w czasie prób). Na mojej skórze otwiera się cytrusami(!), lawendą, drewnem, zielonym, soczystym mchem i świeżym sianem. A potem dołączają irys i słodkawe kadzidło. Potem wprawdzie z cytrusów nic nie zostaje, ale zapach mimo to nie staje się ciężki…

  5. Wobec tego pozostaje mi tylko pozazdrościć Ci tego rozwoju zapachu. Lawenda to nie „mój” składnik, niestety.
    Z drugiej strony, jakieś poczucie indywidualności, intymności odbioru zapachu daje mi to, jak różnie ten sama zapach układa się na różnych osobach. To daje poczucie, że czegokolwiek używam – na mnie pachnie inaczej, niż na innej osobie. To miłe uczucie… 🙂

  6. Jaki ładny ten akapit o starym dziwaku 🙂
    Zjawisko różnego odbioru zapachu przez różne osoby nie przestaje mnie fascynować. Jak zwykle najpierw powąchałam, potem przeczytałam… I wyjść ze zdumienia nie mogę.
    Lawenda to zupełnie nie moja nuta. Ale w Gris Clair na mojej skórze pojawia się na zmianę prasowana żelazkiem pościel i rozgrzane słońcem kamienie chluśnięte wodą. Zapach nie ewoluuje. Od pierwszych minut po długie 8 lub 10 godzin pachnie tak samo, z tym samym natężeniem. Kamieniami i żelazkiem, na zmianę.
    Dziwne uczucie. Patrząc na czarny golf i ciężkie buty na nogach jednocześnie czuję jakbym miała na sobie wykrochmaloną i uprasowaną białą koszulę.
    Całej flaszki lawendy w życiu nie kupię, ale posiadaną odlewkę używam z pewną przyjemnością i zaciekawieniem.
    Pozdrawiam,
    Mysza

  7. Żelazko i rozgrzane kamienie chliśnięte wodą?! Chyba własnie skłoniłaś mnie do kolejnego testu. Recenzja jest stara, stareńka. Na bloga weszła już recyclingowana, przeniesiona skądś tam (pewnie w Wizażu). Mam wrażenie, ze teraz mogłabym GC odebrać inaczej… Choć nuty wciąż budzą moje podejrzenia. 🙂
    Pamiętam, Bella kiedyś na jednym z wizażowych wątków rozważała, czy edytować stare recenzje i poprawiać, jeśli zmienił jej się odbiór zapachu. Jej konkluzja była taka, że nie: nie będzie edytowała. To były jej odczucia w tamtym momencie i wtedy były prawdziwe. Teraz jest już kimś innym, nie powinna ingerować w emocje tamtej osoby, którą była parę lat temu. I mnie ten argument przekonał. Na szczęście na blogu nie muszę niczego edytować: mogę po prostu napisac kolejną recenzję tego samego zapachu. Jeśli tylko będę miała ochotę. 🙂

  8. Pewnie, że nie edytuj. Recenzja raz napisana zaczyna żyć własnym życiem. Twój blog to bezdenna studnia archiwalnych recenzji. Uwielbiam w niej nurkować 🙂

  9. Nazbierało się tego sporo przez lata, rzeczywiście. Czasem sama "nurkuję" i ze zdziwieniem czytam swoje stare zapiski. :))

  10. ;Trudno skomentować. Dlaczego? Po pierwsze, bo pisze to osoba z ogromną wrażliwością na zapachy. Po drugie, dlatego że odbiór perfum jest tak bardzo indywidualny i nie ma recenzji dobrych lub złych a raczej te które są osobiste i pseudo osobiste. Ta wydaje się być osobista. I wiem, źe nie powinnam, ale coś we mnie krzyczy jak ta recenzja jest niesamowicie krzywdząca dla tego zapachu. Nie muszę pisać, że nie czuję ani skwaśniałych woni, ani polotów starości ani całej reszty. Za to znajduję zapach jakich nie wąchałam w żadnej odsłonie, nikt go nie próbował skopiować, jest w nim wyprasowana koszula, świeżość, lawenda kwitnąca, siła skoncentrowania na pracy, skupienie, metal, opary z prasowania i woda kolońska…. i całe morze innych skojarzeń o których można jeszcze długo rozprawiać. I w związku z tym, że nie lubię perfum lawendowych a te są tak doskonałe ciężko się czyta powyższą recenzję…

    1. Klaudia Heintze

      Myślę, że masz rację. To recenzja jeszcze sprzed czasów blogowych – przerzucona z jakiegoś innego miejsca. Już wielokrotnie przyszło mi do głowy, że powinnam wrócić do zapachu i zobaczyć, jak będę odbierała go obecnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Najlepsze perfumy roku 2014

Rok 2014 był to dziwny rok… parafrazując klasyka. Dla Sabbath of Senses jeden z gorszych i lepszych zarazem. Lepszy warsztatowo – w 2014 roku spotkania

Czytaj więcej »

Rogate czary?

 . Dzisiejsza notka będzie dziwaczna i raczej okołoperfumeryjna, czyli mówiąc wprost: nie na temat. Ale w klimat tego bloga wpasowuje się idealnie. I tak, jak

Czytaj więcej »

Black Amber Michele Bergman

. Kolejna recenzja ambrowa. Naprawdę, trudno mi zliczyć, która to już… Black Amber Michele Bergman to zapach, który nikogo chyba nie pozostawia obojętnym. Opinie w

Czytaj więcej »