Cacharel Nemo

Po okresie zastoju i traktowania po macoszemu swojego pachnącego hobby postanowiłam wreszcie napisać jakąś porządną recenzję – taką wiecie… z przyzwoitą porcją grafomańskiej udręki i ekstazy. 😉

A okazja jest ku temu doskonała, bo Nemo jest zapachem jedynym w swoim rodzaju. Za sprawą niespotykanego w żadnych innych znanych mi perfumach otwarcia najpierw zadziwia bardziej, niż urzeka. Zdaje się obcy, budzi dystans. A jednak… Kiedy zrozumiałam, że Nemo nigdy nie będzie taki, jak inne zapachy, kiedy odłożyłam na bok zbudowane na podstawie innych pachnących „znajomości” oczekiwania – olśnił mnie, urzekł i zapadł głęboko w moje zapachowe serce.

Oczywiście przed poznaniem Nemo pojęcia nie miałam, jak pachnie betel. Nawet gdybym miała okazję kiedyś spróbować tej szczególnej używki – wiedza o tym, że betel barwi zęby na czarno skutecznie wyleczyłaby mnie z ciekawości. Choć powąchać pewnie powąchałabym…

Jak jednak wspomniałam, okazji nie miałam i otwarcie Nemo było dla mnie zaskakujące. I to wcale nie wiem, czy w sposób do końca przyjemny.

Bo Nemo jest zapachem wolności. Ale nie wolności w kiczowato – sentymentalnej wersji znanej z kiczowato – sentymentalnych filmideł i kiczowato sentymentalnych romansów. Nemo jest zapachem wolności prawdziwej: trudnej, zapierającej dech w piersi. Niekoniecznie z zachwytu.

Jeśli jest galopem na grzbiecie mustanga, to jest w nim ostry zapach końskiego potu, twarde siodło, ból ud i zimny wiatr smagający twarz.

Jeśli jest wypoczynkiem przy rozpalonym pod gołym niebem ogniu, to nie jest wcale snem na miękkim posłaniu z pachnącego mchu i gałęzi, bo każdy, kto nocował w lesie w survivalowych warunkach wie, że świeży mech jest zbyt wilgotny i po godzinie zmienia się w mokry placek, a najbardziej nawet ulistnione gałęzie i tak składają się głównie z patyków. Nemo to spanie na gołej ziemi pod szorstką derką (my używamy folii NRC, ale tak daleko analogii posuwać nie będę), oczekiwanie aż ciało się rozgrzeje, spowodowane długotrwałym wysiłkiem mrowienie w mięśniach ustąpi, oddech wreszcie zwolni…

Pierwsze wrażenie po zaaplikowaniu Nemo na skórę to ostra, męska nuta podbita chłodem. Coś pomiędzy suszonymi ziołami z dodatkiem eugenolu, a zapachem gniecionych na suchej desce świeżych liści herbaty. Zapach intrygujący, ale nie mogę powiedzieć, że ładny. Otwarcie temperaturą przypomina mi kamforowy wstęp do Hinoki Comme des Garcons, a aromat betelu dodaje mu dodatkowo dziwnego, fascynującego zgrzytu.

Podobno na niektórych osobach ta trudna faza ciągnie się i ciągnie nie dając nosicielowi zapachu szans na wypoczynek. Na mnie jednak już po pół godzinie przychodzi czas na rozpalenie ogniska. Aromatyczne, świeże, wilgotne drewno zajmuje się powoli, ale z czasem zapach ciemnego, żywicznego dymu splata się z przejrzystą ostrością powietrza, nuty skórzane i przyprawowe zwiastują rozłożenie obozowiska, dziwna słodycz pojawiająca się wraz z drzewno-dymnym ciepłem pachnie człowiekiem…

Nemo rozgrzewa się w sposób surowo oszczędny – wrażenie obcego chłodu ustępuje powoli, jak gdyby zapach zaczynał krążyć we krwi, a łagodnie podniecające substancje z betelowego pieprzu i jasnego, czystego kardamonu zaczynały działać na organizm. Ostre otwarcie łagodnieje, wygładza się nie nabierając jednak miękkości często pojawiającej się w zapachach drzewnych za sprawą obecności w bazie wanilii czy piżma.

Tym razem nie przenosimy się na miękkie zapachowe posłanie – zostajemy na prerii. Ta faza Nemo jest jak odpoczynek po dniu forsownej wyprawy, kiedy siedząc pod ciemniejącym niebem grzejemy dłonie o kubek herbaty sowicie doprawionej kardamonem i przymykamy oczy czując wokół suchą trawę i kwitnące zioła, a tuż obok ramię towarzysza, któremu ufamy.

Nie ma w dymno – drzewnej bazie Nemo namiętności, pożądania, napięcia erotycznego. Nie wiem, czy jako kobieta mogę to napisać, ale jeśli użyję odpowiednio dużego cudzysłowia, to chyba przejdzie. Otóż jest to zapach wyważony jak „męska” przyjaźń: twarda, bez słodzenia, szczebiotów i wielkich słów. Jest w nim ciepło, jakie czujesz, kiedy masz pewność, że przyczepioną do twojej uprzęży linę asekuracyjną trzyma ktoś, kto jej nie puści. Albo właśnie kiedy za plecami masz kogoś, komu ufasz. Z wzajemnością.

Zapach jest morderczo trwały i należy do tych perfum, które zniechęcają do mycia – im dłużej „żyje” na skórze – tym piękniejszy się wydaje. Po dwudziestu godzinach nadal pachnie i nadal pięknieje. Dłużej jeszcze nie nosiłam.

Ciekawa jestem, czy nietypowy kształt butelki symbolizować ma chromosom Y? Jeśli tak to… W końcu mam dowód na to, że jakiś posiadam. 😉

Data powstania: 1999
Kompozytor:
Jean-Pierre Bethouart

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: hinoki, liście betelu
Nuty serca: kadzidło
Nuty bazy: cedr, kardamon

Ilustracje (poza pierwszą, która jest reklamą) pochodzą ze strony www.old-picture.com zawierającej fascynującą kolekcję historycznych fotografii wykonanych w latach 1850-1940. Polecam szczerze!

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

8 komentarzy o “Cacharel Nemo”

  1. Opis świetny, ale na mnie Nemo jest bardziej ostry, niż mogę znieść. Nawet jako facet. Nie daje odpocząć, ciągle mnie gania po tej prerii.

    A co do tego, że masz gdzieś schowany chromosom Y to my nigdy nie mieliśmy wątpliwości. 😉

    P.

  2. Na mnie Nemo jest strasznie wilgotne i ostre równocześnie. Drewno i kardamon pięknie współgrają, ale mam tam jeszcze dwie nuty, które wytrzymałam 2,5 h – potem pobiegłam pod prysznic. Jedna to zgnilizna (choć nie do końca wiem skąd), druga to spalone drewno. I tak jak drewno akceptuję, tak w połączeniu z tą zgnilizną niestety okazało się makabrą… I żałuję strasznie, bo kardamon uwielbiam (ostatnio odkryłam, że „chodzi za mną” od początku mojej przygody perfumeryjnej :)), a tu jest bardzo ciekawy – nie rozmyty, nie przykryty, wyraźny…

  3. Zawsze podobał mi się niezwykły kształt flakonu – proca? drzewo? rozwarte ramiona? – miałam wiele bardziej lub mniej symbolicznych skojarzeń. Za to nigdy mnie nie kusiło, żeby wetknąć nos do środka, ale po tej recenzji, bez wątpienia to uczynię. Swietnie się czyta 🙂 Mitsouko

  4. P. z opinią, że Nemo jest ostry zetknęłam się nie raz. I myślę, że w tym przypadku mam szczęście, że zapach tak niesamowicie „gra” z chemią mojej skóry.
    A co do Twojej wiedzy o moich chromosomach… Gdybym nie znała kontekstu, chyba byłabym skonfundowana. 😉

    Annmarie, kardamon czuję – ostry, niezwietrzały, pełen mocy. Ale zgnilizna? U mnie za zgniliznę zwykle odpowiedzialna jest paczula. Tu jej nie ma na szczęście. Ciekawe, co wchodzi w taką reakcję z Twoją skórą?

    Mitsouko, wyobraź sobie, że proca i drzewo to były i moje pierwsze skojarzenia z tym flakonem. Słowo. 🙂
    A gdybyś miała ochotę namówić mnie do współudziału w twoim „wtykaniu nosa” w Nemo – daj tylko znać. Z przyjemnością sporządzę próbkę.

  5. Sabbath, u mnie też z reguły zgnilizna to paczula. A tu… nie mam pojęcia – może połączenie jakiś składników? Inna sprawa, że nie kojarzę niczego innego, co ma liście betelu – może to one?
    Ale doszłam do wniosku, że chyba sprawdzę je jeszcze raz na sobie (chyba powinnam jeszcze mieć gdzieś próbkę), bo miałam testowałam je ponad rok temu, a od tego czasu sporo perfum pachnie na mnie inaczej, więc może i Nemo…

  6. Annmarie, to raczej nie będzie betel. Jeśli założymy, że ta szczególna nuta, którą wyłapuję to jest zapach liści betelu, to pachną one połączeniem ziołowej ostrości z chłodnym podmuchem eugenolu. Coś jak rozgryzione liście zielonej herbaty, tylko bardziej przestrzennie.
    Za stęchliznę odpowiadać może coś, co Rozterka nazywa posikanym cedrem, albo rzeczywiście jakaś paczulopodobna roślina. Nie wierzę, żeby oficjalnie dostępne piramidy zapachowe były dokładnym spisem wszystkich składników perfum.

  7. Witaj Sabbath!
    Piękny i sugestywny opis. Koniecznie muszę wypróbować na mojej skórze.
    pozdrowienia Vislav

  8. Vislaffie, wypróbuj koniecznie. Nemo może być dla Ciebie.
    Zajrzałam do Twojego bloga i dodaję do ulubionych. Dziękuję za ten wpis, bo bez niego pewnie nie trafiłabym na Twoje włości. A tematyka mieści się ściśle w zakresie moich zainteresowań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Damien Bash Sin

Damien Bash pójdzie do nieba O ile, oczywiście, jakieś niebo istnieje. Najpierw przyprawił gębę Lucyferowi (i to nie raz), potem obrzydził mi Grzech. Bo nazwanie

Czytaj więcej »