Pollena Aroma Larendogra i Eau de Cardamon cz.1

... czyli nie całkiem arcy - dzieła polskich perfumiarzy

A może nie powinnam tego pisać? Może nikt nie zauważy, że to polskie i zauroczony kupi?


Oba wpisy z dedykacją dla Trigonelli, dzięki której miałam okazję poznać te interesujące zapachy.


Zacznę od Larendogry.

Ogromnie korcił mnie ten zapach i towarzysząca mu historia. Celowo nie używam słowa legenda, bo irytuje mnie nadużywanie go oraz używanie niezgodnie ze znaczeniem. Legenda zawiera elementy nadnaturalne, jest opowieścią, której nie sposób potwierdzić - tymczasem Elżbieta Łokietkówna jest postacią jak najbardziej historyczną, a samo istnienie perfum zwanych Larendogrą (od: Eau de la Reine d’Hongrie) lub po prostu Wodą Królowej Węgier potwierdza wiele wiarygodnych źródeł.
Cudownymi właściwościami rozmarynowej nalewki stworzonej (wedle przekazów) przez pochodzącą z Polski królową zachwycano się przez wieki uważając ją, stosowaną zewnętrznie i wewnętrznie, za niezawodne źródło zdrowia, krzepy i urody.

Pollena Aroma wypuściła dwie wersje tego produktu. Niestety, nie udało mi się przetestować Wody Królowej Węgier (już się udało, proszą klikać w LINK) - wersji ekskluzywnej, dostępnej w perfumerii Quality Missala w cenie 1 600 zł za 6 mililitrów czystego ekstraktu, lecz jedynie wodę perfumowaną zwaną Larendogrą.
Jakoś mam przekonanie, że obie wersje muszą się dość znacznie różnić.

 
Larendogra w wersji eau de parfum w niebieskiej butelce (na tyle niepięknej, że obejdzie się bez wklejania zdjęcia) zaczyna się akcentem przyprawowym, dość wytrawnym, przenikliwym i niewątpliwie interesującym. Kojarzy mi się nie tyle perfumeryjnie, co nalewkowo - mocny spirytus z bardzo szczodrym dodatkiem pobudzającego rozmarynu, a także tymianku, bazylii i szałwii. Zioła podarte na niedosuszone strzępki wiją się i wirują w mocnym alkoholu ciągnąc za sobą nieomal zauważalne smużki wyciąganych przez spirytus olejków eterycznych. Dopiero kiedy oswoimy ten intensywny początek zapachu możemy spróbować wyodrębnić więcej składników. A więc jałowiec, coś pachnącego podobnie do liści podbiału, oleisty ylang-ylang, równie oleista, ostra róża. Te leniwe nuty kwiatowe zostały tu wyostrzone dodatkiem przypraw i nalewkową ostrością jak nóż do papieru na osełce: trochę zaszkodziło to ich gładkości, ale zdecydowanie dodało charakteru.
Niestety, trwałość Larendogry jest taka sobie. Powalające intensywnością otwarcie zapowiadało dłuższy żywot.
Dodatkowo po etapie złagodzenia, kiedy dzięki dodatkowi kwiatowych esencji zapach gęstnieje, następuje etap "wykosmetycznienia" zapachu. Z ostrej nalewki na skórze zostaje coś, co nazwałabym z przymrużeniem oka "perfumą". W sensie ogólnym - jakieś pachnidło z przeszłości bez znaków szczególnych, mówiące o nosicielu tyle tylko, że jest czysty. I już.


Nota bene wspomnieć warto, że już w 1979 roku męską wodę toaletową pod nazwą Eau de Hongrie wypuściła sławna (i mająca wielkie tradycje) francuska manufaktura z Grasse - Fragonard.
Jej rodowód perfumiarze z Grasse wywodzą także od czternastowiecznej receptury, jednak jako twórca i patron kompozycji figuruje w ich materiałach Ludwik I Wielki, król Węgier i Polski, mąż Elżbiety Bośniaczki, córki Elżbiety Łokietkówny.
To w sumie zrozumiałe. I postać "większa", i dla męskiej wody bardziej odpowiednia. Ciekawe jest jednak to, że nazwa łacińska nadal brzmi: Aqua Reginae Hungaricae, a nie Aqua Regnae Hungaricae, jak w tym kontekście brzmieć powinna.

W nutach zapachowych fragonardowskiej Wody Węgierskiej odnaleźć możemy bergamotę, jaśmin, ambrę i czystek.

Komentarze

Popularne posty