Generalnie słodko: Musc Maori i Aomasssai PG

.
Miałam parę dni przerwy, ale przecież także życie pozaperfumeryjne jest zajmujące. :-)
W ramach łatania dziur i przypomnienia o sobie wrzucę dziś posta niedokończonego. W "generalnie słodkim" wpisie miały znaleźć się trzy zapachy, ponieważ jednak wciąż nie udaje mi się dopaść próbki ślicznej waty cukrowej Parfumerie Generale czyli Cuir Venenum, a opowieści o pozostałych dwóch sztandarowych słodziakach Pierre'a Guillaume'a leżą już czas jakiś, będzie tylko o Musc Maori i Aomasssai. A CV dostanie własną gawędę... kiedyś.



Musc Maori Parfumerie Generele
czyli
Nie lada czekolada!

Nie jestem miłośniczką jadalnych słodziaków - w ogóle nie jestem szczególnie odporna na nadmiar słodyczy w pachnidłach. Nie mam zaufania do zapachów, w których nazwie występuje człon "musc" z jakimkolwiek dodatkiem i dodatkowo nie lubię kwiatów w perfumach. W świetle tych faktów Musc Maori zapowiadał się na zapach, z którym moje relacje będą wręcz antagonistyczne i motywacji do zabijania się za próbką nie miałam.
A jednak. Trzmiel w świetle praw fizyki nie ma prawa latać, a lata! Musc Maori powinien mnie odrzucić, a nie odrzucił bynajmniej.

Dominującą nutą jest tu czekolada. Czekolada kremowa, delikatna, łagodna, bez ostrych, drapiących w gardle nut uwierających mnie na przykład w Chocolate Greedy.
W otwarciu wzbogacona została przejrzystą, szklistą skórką pomarańczową i doprawiona odrobiną pomarańczowego likeru - w sam raz taką, by zapach przestał być mdły i ciężki nie tracąc jednocześnie swej "czekoladowości".
Mimo powtórzonego tu zestawienia składników Musc Maori bynajmniej nie jest tożsamy z Elixir des Merveillles, w którym czekolada i skórka pomarańczowa także są dominującymi nutami. Musc Maori jest bardziej statyczny, puszysty, ciemniejszy - nie ma w nim żywotności i blasku pomarańczowego gaju. Musc Maori to czekoladowe leniuchowanie.

W miarę układania się na skórze i wygrzewania zapach zmienia się płynnie i spokojnie. "Topi się" jak ułożone na ciele czekoladowe wiórki. Najpierw ich kontury łagodnieją, potem płatki zmieniają się w nieregularne bryłki, by wreszcie spłynąć po skórze leniwymi, gęstymi kroplami. W rozwinięciu zapach sugestywnie przypomina ciepłą, półpłynną mleczną czekoladę rozpływającą się na ciepłej, zadbanej, wygładzonej delikatnie piżmowym balsamem skórze. Kwiat kakaowca (a przynajmniej zakładam, że to on) i piżmo sprawiają, że otaczający nas aromat nie jest dosłownie, do ostatniej nutki spożywczy i otulenie Musc Maori nie czujemy się jak pralina - gigant, lecz jak podczas niezwykle przyjemnego czekoladowego zabiegu kosmetycznego kiedy wzbogacona waniliowym, pomarańczowym i delikatnie kwiatowym olejkiem aromatycznym płynna czekolada pieści nasze ciało.

I tu dochodzimy do sedna. Czekoladowy masaż bywa przyjemny raz na jakiś czas. Odpręża, dopieszcza, daje mnóstwo przyjemności. Ale spędzenie całego dnia w takiej czekoladowej kąpieli akurat moje możliwości zdecydowanie przekracza.
Analogicznie: uznaję, że Musc Maori to czekolada idealna, zachwycam się i nijakich zastrzeżeń nie zgłaszam. Lecz użycie globalne polecam tylko prawdziwym amatorom perfumeryjnych słodkości. Mnie wystarczy od czasu do czasu maleńka kropelka na nadgarstku. Mrrrr...


Data powstania: 2005
Twórca: Pierre Guillaume

Nuty zapachowe:

drewno kumaru i kwiat kakaowca, białe piżmo i ziarna kakao, wanilia, ambra, bób tonka




Aomasssai Parfumerie Generale
czyli
Spalona cukiernia na sawannie


Próbkę Aomasssai mam od bardzo dawna. Wąchałam ze trzy razy i im bardziej wąchałam, tym bardziej byłam przekonana, że musi być zepsuta. Nie jest.
Ostatnio miałam okazję odwiedzić perfumerię Galilu i obwąchać sporą cześć "repertuaru" pana Guillaume'a i ze zdziwieniem niemałym stwierdziłam, że Aomasssai rzeczywiście ma zapach tak ostry, jak z mojej próbki. Ostry nie tylko w sensie mocny, lecz ostry w znaczeniu "gryzący".

W najprostszych słowach ujmując - to połączenie zapachu spalonej tkanki roślinnej (orzechy, pomarańczowe skóry), ciemnego karmelu, lukrecji, schnącego siana i paczuli. Nie brzmi strasznie, ale rezultat jest dla mojego nosa nadzwyczaj nieprzyjemny.
Mój umysł natychmiast wizualizuje przestygłe, zawilgłe pogorzelisko. Czarna, brudna przestrzeń spalonej cukierni, na którą wiatr nawiał podpleśniałego siana i innych śmieci. Ogień zgaszony został strugami krótkiego, gwałtownego deszczu i teraz te intensywne aromaty kłębią się w wilgotnym, parnym powietrzu mieszając się ze sobą i zyskując niesamowitą moc. Po powierzchni kałuż pływa warstwa czarnego popiołu i oka niedopalonego tłuszczu cukierniczego, ze sterczących w niebo pozostałości maszyn zwisają stalaktyty zanieczyszczonego, na wpół skarmelizowanego, na wpół spalonego cukru, a na tym wszystkim schną zwijając się w męczarniach wstążki stęchłego siana.

Znany mi już z Bois Blond zapach suszącej się trawy, który tam tak mnie zachwycił, tutaj, w połączeniu ze spalenizną i słodyczą nie podoba mi się zupełnie. Szczerze mówiąc, pozbyłam się resztki próbki, żeby przypadkiem nie skusiło mnie ponowne wąchanie, bo obawiam się, że obrzydzę sobie tę nutę, która w miarę rozwoju zapachu na ciepłej skórze staje się coraz bardziej wyczuwalna i w pewnym momencie woń, którą określiłabym jako skarmelizowane siano staje się głównym akcentem kompozycji. Mój nos nadal tego "nie kupuje", ale przyznaję, że ten etap jest ciekawy i może się podobać.
I gdybym miała szukać afrykańskich skojarzeń (wedle informacji producenta Aomasssai zainspirowane zostało Afryką i sztuką plemienia Baoulé) to owszem, na tym etapie można doszukać się jakichś skojarzeń, choć dla mnie podążanie prostym tropem: czarna lukrecja + brązowy karmel = czarna Afryka jest trochę pójściem na łatwiznę.

W trzeciej fazie rozwoju zapach zaczyna wyczyniać ciekawe sztuki.
Użyty globalnie i obficie staje się zapachem w pełni spożywczym. Spożywczym w sposób okrutny. Bezlitośnie słodki, lepki karmel zniosą tylko najtwardsi i najwytrwalsi miłośnicy perfumeryjnych słodkości. Ja się do nich nie zaliczam, więc nie obłaskawią mnie nawet wyczuwalne w tle nuty drzewne i przyprawowe.

Za to użyta testowo, w zgięciu łokcia lub na nadgarstku odrobina Aomasssai rozwija się w ciekawe, chwiejne połączenie czekoladowego karmelu z ziemisto - drzewnym zapachem sawanny. Ale to naprawdę musi być ułamek kropelki...


Twórca: Pierre Guillaume

Nuty zapachowe:
karmel, prażone orzechy laskowe, lukrecja, gorzka pomarańcza, przyprawy, drewno wenge, wetiwer, drewno balsamiczne, kadzidło, suche trawy, żywice

Komentarze

  1. napisze krótko- Aomassai to dla mnie żelki:/ pierwsze testy były zachwycające, na prawdę czułam zapach Afryki, suchego drzewa, pustyni... ale im dalej w las, tym więcej żelków! po dłuższym wąchaniu Aomassai czuje się jak po opędzlowaniu kilku paczek żelków, mdli od słodyczy i patrzeć na nie można:/
    GothicA

    OdpowiedzUsuń
  2. Hihihi! Żelki to nie tak najgorzej w sumie. Choć pachnieć bym nimi nie chciała.
    Swoją drogą - ciekawy to zapach, który takie różnorodne sztuki wyczynia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie już nie raz tutaj padały te słowa, ale jestem pod takim wrażeniem, że muszę je napisać - FANTASTYCZNY BLOG I PASJA!
    Naprawdę, szczęka opada, a kolana wymiękają :).
    Przepięknie opisujesz zapachy, aż chciałabym je wszystkie poznać. A niestety perfumami jestem zainteresowana dopiero od kilku miesięcy. Dopiero planuję poszukać "tego swojego" zapachu i zaznajomić się z klasyką, a tutaj takie niszowce...
    Naprawdę Twój blo rozbudza apetyt! :)
    Jeszcze raz gratuluję i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, niesamowicie mi miło. Dziękuję za ten komentarz - ogromną radość mi sprawiłaś.
    Do poznawania niszowców zachęcam szczerze, także jeśli nie poznałaś wszystkich klasyków (a któż poznał wszystkie?!). We mnie osobiście dopiero zapachy "nieklasyczne" obudziły prawdziwą pasję.

    Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. O kolejnym słodziaku u Ciebie mowa:) Musc Maori poznałam dopiero kilka dni temu, ale juz jako takie zdanie sobie o nim wyrobilam. Faktycznie nie jest wybitnie spozywczy ani nie tak dosłowny jak Choolate Greedy, mimo to-tez piekny. Tak piekny, ze ja jestem chyba w stanie tak pachniec globalnie. Mowie chyba, bo moze jeszcze za malo sobie potestowalam, wiec jakas asekuracja musi byc:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja myślę, że Ty akurat dasz mu radę globalnie. Jeśli nie zabiło cię CG to Musc Maori tym bardziej nie zrobi Ci krzywdy.
    Co zaś do czekoladowości - mój syn twierdzi, że Chocolate Greedy nie pachnie czekoladą, tylko Markizami Pieguski i sądzę, że to nuta proszku do pieczenia i "polepszaczy" ten efekt robi. MM to, wedle zeznań mojego synka, prawdziwa czekolada. :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty