Nasomatto China White

.
No, wreszcie jakiś zapach Nasomatto do mnie nie mówi.
To znaczy…. Coś tam bąka, ale nieszczególnie jest wymowny.

I bardzo dobrze, bo o ile haszysz w nutach przełknę bez większego oporu, to nadawanie perfumom nazwy, pod którą na ulicach „chodziła” diacetylomorfina (czyli heroina po prostu) to już przesadna ekstrawagancja, jak dla mnie.
Nie będzie to jednak tekst o dragach, nie będzie o legalizacji miękkich ani o podstępnej mocy twardych. Będzie o zapachu, który umiarkowanie mi się podoba.


W otwarciu China White jest kwiatowy, jasny, z ostrą nutą kłącza irysa i czegoś chłodnego, nieprzyjemnego – stawiam na lawendę albo szałwię.
Do tego pobudzającego jak chłodny poranek, ale niezbyt przyjaznego otwarcia rychło dołączają nuty głębsze, cieplejsze. Ziemisty, nieszczególnie ładny wetiwer wsparty solidną wiązką paczulowych łodyg, ostry, zadziorny, mokry cedr, jakieś zielone olfaktoryczne farfocle, oraz najprawdopodobniej mech dębowy. Nie wiem, na ile ulegam sugestii nazwy, ale mam wrażenie, że czuję w China White gniecione liście konopi indyjskich, choć oczywiście wiem, że hery się z konopi nie robi, więc mogą to być pogniecione, zdeptane liście czegolwiek.
Wyłapuję też coś w rodzaju żywicy kauczukowca, czy jakiegoś innego figowca sprężystego, świeże, gorzkie ziołowe przyprawy, oraz parę innych znajomych nut, których nie potrafię uchwycić. I piżmo – ładne, niemydlane, niezezwierzęcone.

W miarę rozwoju zapach staje się bardziej normalnie ładny, z wetiweru opada ziemia, pojawia się cierpkawa, herbaciana róża i przyjazna (przynajmniej w porównaniu do poprzedniego etapu) zieloność. Nuty dymne wysładzają kompozycję i po dwóch – trzech godzinach od aplikacji dominować zaczyna jedno z moich ulubionych perfumeryjnych połączeń: wetiwer plus łagodne kadzidło (nie frankońskie). Ostrości i świeżości temu złożeniu dodaje, teraz już wyraźnie wyczuwalny, mech dębowy. Udało mi się ostatnio zakupić czysty ekstrakt i wreszcie rozpoznaję tę nutę bez wątpliwości. Co ciekawe – myślałam dotychczas, że ostrą, kwaskowatą nutkę szyprów „robią” cytrusy, a tymczasem to mech sam w sobie tak pachnie. I tu on ewidentnie jest – wraz z tym cytrusopodobnym poblaskiem.

Całość jest interesująca, intrygująco brudna i jasna jednocześnie; stanowi niezwykłe połączenie nut zielonych i świetlistych z szyprowym, szorstkim nalotem. Trzeci etap: długo na skórze trwająca baza jest naprawdę ładna. I dzięki niej widzę, że China White może się podobać, może intrygować, może się dobrze nosić, szczególnie, że trwałość ma więcej, niż przyzwoitą.
Dla mnie to jednak zapach „obcy”, a dodatkowo, zanim zdominuje go dymny wetiwer, kojarzy mi się z podeptanym bukietem.

Przyznaję, cieszy mnie moja reakcja na China White. Zdecydowanie za dużo perfum mi się ostatnio podoba.
W pewien sposób moje zadowolenie potęguje fakt, że jakoś nieszczególnie marzy mi się pachnienie czymś, co tak się nazywa.

Być może intuicyjną „obcość zapachu”, o której wspominam wyżej tłumaczy nieco myśl, która towarzyszyła Gualtieriemu podczas komponowania tych perfum: „Zapach (podobno) wyraża wartość sentymentalnej podróży. Kryje się za nim chęć odkrycia siły słabości.”
Nie jestem szczególnie sentymentalna i wcale, ale to wcale nie kusi mnie odkrywanie siły słabości.


Data powstania: 2008
Twórca: Alessandro Gualtieri

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Galaad Lubin

Pisząc rozbudowane, pełne mitologicznych nawiązań zapowiedzi nowych zapachów Lubin myślałam, że dam w ten sposób upust swojemu zamiłowaniu do snucia opowieści, a kiedy przyjdzie do

Czytaj więcej »