Regina Harris Frankincense – Myrrh – Rose Maroc

.

Wąż w mojej kieszeni ma kolejny powód do radości.
Nie jest on ogólnie najszczęśliwszym stworzeniem świata, a szczególnie ciężkie chwile przeżywa od kiedy na LuckyScent pojawiły się Eksklusivy Le Labo w cenie 400 dolców za flaszkę; tym razem jednak mu się upiekło. Nie będzie molestowany o wydanie kwoty 125 dolarów na perfumy, co do których istnieje uzasadnione podejrzenie, że koszt robi flakon, nie zawartość. A tego nie lubimy, ja i mój wąż.

Frankincense – Myrrh – Rose Maroc Reginy Harris to zapach, którego próbkę zamawiałam z obawą. Obawiałam się mianowicie tego, że mnie zachwyci i zapragnę tego hiperwypaśnie zdobionego flakonika. Nie, żeby mi się to cudeńko nie podobało – jest naprawdę śliczne. Jest jednak jednocześnie sprzeczne z moim przekonaniem, że flakon to tylko opakowanie, właściwą treść zaś powinna stanowić zawartość. Wiem, wiem… Barbarzyńca ze mnie. 😉

Na początek słówko o kolorze i konsystencji płynu. Normalnie się nad tym nie rozwodzę, ale tutaj niesamowita gęstość olejku i jego nasycona, bursztynowa barwa zasługują na to, by o nich wspomnieć. Frankincense – Myrrh – Rose Maroc robi wrażenie czegoś cennego, wyjątkowego, rodem z innego świata. Wyobrażam sobie, jak efekt mają te właściwości w połączeniu z niezwykłym, biżuteryjnym nieomal flakonikiem.

Sam zapach rozczarowuje.
Otwarcie jest żywicznie ostre, cierpkie, jak gdyby stylizowany na Średniowiecze flakonik rzeczywiście pochodził z zamierzchłej przeszłości, a jego zawartość…. Takoż.
Pół biedy, jeśli zaaplikujemy go oszczędnie i z umiarem – dominuje wtedy czysta, intensywnie żywiczna mirra, do której po chwili dopiero dołącza słodkawe, mało frankońskie kadzidło i skoncentrowany , trudny olejek różany z okropną, cierpką nutą wyczuwalną zwykle w różanej konfiturze. Dla Mnie nuta ta jest nie do przejścia, potrafi zapaskudzić najpiękniej wysmażonego pączka lub najsmakowitszy francuski rogalik. Tu zapaskudza kadzidlano – żywiczną kompozycję do tego stopnia, że wąchając ją dostaję gęsiej skóry.

Jeśli natomiast użyjemy flagowego zapachu Reginy Harris rozrzutnie, szczodrze kapiąc sobie na skórę całe dwie krople na przykład… To dopiero jest jazda po bandzie.
Zapach robi się boleśnie ostry, pojawia się w nim kwaśna nuta, którą wytworzyła swego czasu moja przeterminowana, źle przechowywana Theorema, oraz jako bonus dodatkowy – mdły zapach rozpuszczonej Polopiryny S.
Co ciekawe, wąchałam ostatnio perfumy z tą samą nutą (nie pamiętam, co to było, niestety) i wówczas owa Polopiryna mi się podobała. Tu przeszkadza mi okropnie.

Po jakiejś godzinie różnica między oszczędnie, a nieoszczędnie aplikowaną porcją zanika; perfumy brzmią mirrą, cierpkim olejkiem różanym (celowo nie piszę, że różą, bo F-M-RM nie pachną różami, tylko olejkiem różanym właśnie) i ten etap skłonna już jestem uznać za ładny. Pod warunkiem, Ze ktoś lubi ciężkie zapachy, różane konfitury i przepych.
Wytrawna, gęsta, statyczna woń skonstruowana została tak, by pachniała jak cenne olejki (precious oils), nie jak współczesne, normalne perfumy. Nie jest to zapach skonstruowany z misterną precyzją, nie robi wrażenie tworu obmyślonego i dopieszczonego, nie ukrywa olfaktorycznych tryli i arabesek. Jest po prostu bogaty. Bardziej Wagner, niż Mozart. 😉

Robi także wrażenie woni retro. Bardzo retro, jeśli mogę tak to ująć.
Ciało pachnie rzeczywiście jak „namaszczone”, nie wyperfumowane. Z pewnym wahaniem napiszę też, że namaszczone, nie zaś umyte, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Dodatkowo perfumy Harris zostawiają lepkie, tłuste ślady, a powierzchnia skóry błyszczy długo po aplikacji. Długo, to znaczy mniej więcej tyle, że błyszczy się póki pachnie. Tłusty placek znika razem z zapachem po jakichś pięciu – sześciu godzinach. I żegnam go bez żalu.

***

Co ciekawe, Frankincense – Myrrh – Rose Maroc nie wywołuje w moim umyśle obrazów średniowiecznych zamków, biesiad, dworów. Niewrażliwa na podszepty racjonalnego umysłu wyobraźnia posuwa mi obraz zupełnie nie pasujący ani do flakonika, ani do składu.

Pamiętacie Lestata de Lioncourt z powieści Anne Rice regenerującego się po pożarze w podziemiach Nowego Orleanu?
Tak właśnie mógłby pachnieć. Początkowo okropnie, z czasem piękniejąc. Niestety, perfumy Reginy Harris nie trwają na skórze na tyle długo, by okaleczony olfaktoryczny wampir wrócił do pełni formy i urody. Umiera nadal średnio ładny, choć nieporównywalnie bardziej urodziwy, niż na początku tej opowieści.

Nuty zapachowe: kadzidło frankońskie, mirra, marokańska róża (kto by się spodziewał, co?) Od siebie dorzucę jeszcze olejek drzewa sandałowego.

* Drugie i trzecie zdjęcie flakonika oczywiście autorstwa mojego ulubionego perfumeryjnego fotografa Nathana Brancha
Pobrane z: www.nathanbranch.com
** Czwarta ilustracja: Johan Zoffany: David Garrick jako Abel Drugger w sztuce Bena Johnsona „Alchemik”
*** Piąta ilustracja pochodzi z filmu „Wywiad z Wampirem” w reżyserii Neila Jordana

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

6 komentarzy o “Regina Harris Frankincense – Myrrh – Rose Maroc”

  1. Bardzo sugestywny opis. Dosłownie czułem ten zapachosmród – dziwoląg podczas czytania. Znaczy musi być bardzo wyrazisty i jednoznaczny. Swoją drogą co to za wynalazek? Jakaś totalna nisza w niszy chyba 🙂 Gdzie Ty to wynajdujesz Sabbath? Doprawdy jestem pełen podziwu 🙂

  2. Fqjcior, po prostu zamówiłam próbkę z LuckyScent. Mają Reginę Harris w ofercie.

    A zapach jest wyrazisty, ale jednoznaczny niekoniecznie. Jest właśnie taki nie do końca brzydki i w nienormalny sposób urodziwy jednocześnie.
    Twój podziw pochlebia mi w każdej dziedzinie. Nawet jeśli dotyczy tylko sprawności w zdobywaniu próbek. 😉

    Pozdrawiam.

  3. Left Side of the Moon

    Co za opis Sabbath! 😀 Niesamowicie działający na wyobraźnię. Właściwie wyobraziłam sobie ten zapach i nie chcę go poznać. Nie chcę Wagnera, nie chcę polopiryny, mówię nie przepychowi i retro, a już zwłaszcza Lestatowi ze zdjęcia. ;D
    Ale flakon…flakon jest śliczny! Mogłabym doń wlać coś innego 😉

  4. Drugi zapach Reginy Harris. Ambra z wanilią – brzmi jak ciepłe kluchy, ale jest po prostu urzekający, hipnotycznie piękny i pociągający jak… No, bardzo pociągający. Mimo flakonika marzy mi się posiadanie.

    A Lestat ze zdjęcia tego, czy innego – nie jest w moim typie. Zdecydowanie.

  5. Left Side of the Moon

    No, ale w drugi nie ma flakonika na zdjęciu (szkoda). Czy on jest zielony czy złoty bo google pokazuje różne? 😐 Ale oba bardzo ładne 🙂

    To jak już kiedyś wylejesz zawartość (na siebie rzecz jasna) i naprawdę, naprawdę nie będziesz czuła żadnego sentymentu wobec flakonika to ja bardzo go chcę! 😀

    A Lestat to również nie mój typ. I równie zdecydowanie. 🙂

  6. Flakonik? Na Lucky wydaje się niebieski…
    Tego, że Reignkę kupię nie obiecuję. Po prostu nie wiem. Miałam dwie ambry stulecia i postanowiłam zaszaleć tylko z jedną. I tę jedną już mam.
    A zużywanie flakonów idzie mi opornie. Potrafię wykończyć tylko to, czego mam zapas w szafce. :]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy