Entropia – zapach Politechniki Warszawskiej

.
Jedyną chyba kompozycją, która ostatnio budziła we mnie szczerą ciekawość i potrzebę testów jest stworzona przez szóstkę warszawskich studentów w ramach projektu naukowego Entropia – perfumy obmyślone jako metafora zapachu Politechniki Warszawskiej.

Recenzuję je poza domem i z pamięci, ale naprawdę rzecz jest tak charakterystyczna, że nie jest to trudne zadanie.


Zaintrygował mnie nie tylko sam koncept (który zacny jest i nowatorski), ale także efekty pracy Magdaleny Bober, Marcina Budzyka, Agnieszki Cieślickiej, Anny Liwskiej, Kamila Trzebuniaka i Diany Kvachantiradze. Tym bardziej, że dwoje z twórców miałam okazję poznać osobiście, a z opiekunem projektu, perfumiarzem Piotrem Kempskim mam (bardzo miły) kontakt mailowy.
I coś mi mówiło, że będzie ciekawie i w znacznej mierze „mojo”…

Z wielką przyjemnością oświadczam, że tym razem nie myliłam się.


Od razu na wstępie zaznaczę, że owszem, mam emocjonalny stosunek do tej kompozycji. Nie będę się silić na krytykę, tym bardziej zaś na krytykanctwo. Pomysł spodobał mi się jeszcze w fazie zamysłów, kiedy Ania zadzwoniła do mnie z wieścią, że szykuje się takie przedsięwzięcie.

Sama koncepcja zapachu konkretnego miejsca nie jest nowa, jednak szczerze mówiąc – zwykle są to marketingowe opowiastki z polukrowaną historią w tle. Tu zaś mamy do czynienia z niepudrowanym konkretem godnym Comme des Garcons i już za samą odwagę należą się rektorowi Politechniki Warszawskiej profesorowi Włodzimierzowi Kurnikowi wyrazy uznania.

Misję stworzenia tych niezwykłych perfum powierzono ludziom młodym, odważnym, pełnym pasji, otwartym na nowe trendy i daję słowo – da się to wyczuć.


Drugim powodem, dla którego nie będę się pastwić nad Entropią jest fakt, że zapach po prostu mnie poruszył. Kicham ewentualne niedociągnięcia czy kanty – Entropia jest „jakaś”, ma duszę, ma charakter, mówi do mnie i historia, którą opowiada podoba mi się. A to przecież najważniejsze.

I tu kolejny raz muszę złożyć wyrazy uszanowania dla pana Rektora – za to, że nie wykorzystał swej władzy dla utemperowania kompozycji, że pozwolił, by perfumy te były tak niezwykłe, tak trudne, zupełnie „nie pop”.

O wyrazach uszanowania dla Twórców nie wspominam, bo wyznaję szczerze – zazdroszczę każdemu z Nich, że podpisać się może pod tak „niszowym” dziełem. Zazdroszczę z podziwem, niezłośliwie, życzliwie i z sympatią – czyli w sposób, którego istnienia Twister nie przyjmuje do wiadomości. 😉


W komentarzu do mojej recenzji Poivre 23 jeden ze współtwórców tych perfum napisał, że opis kojarzy mu się właśnie z Entropią i, po poznaniu tej niezwykłej kompozycji, muszę przyzać Mu rację. Entropia w ogóle wiele ma cech charakterystycznych dla bezkompromisowych zapachów Le Labo.

Nie tylko pierwsze uderzenie pieprzowego huraganu, ale także pojawiający się tuż za nim tłusty, trudny, podbity nutą przypominającą lanolinę oud przywołuje skojarzenie z zapachem już znanym – brzmi jak oczyszczone z uciążliwej, fizjologicznej nuty otwarcie Oud 27. I jest to radość dla mojego nosa.


Już na tym etapie pomyślałam: brawa za odwagę. Jednak dopiero kolejna wolta sprawiła, że w pełni doceniłam ten projekt. Cóż jest bowiem „politechnicznego” w pieprzu i zgrzybiałych pniakach?
Otóż, nie uwierzycie, ale pieprz i pniaki to dopiero przygrywka. To serce zapachu stanowi o jego istocie i tu jest ono dokładnie tym, czym być powinno: melanżem nut technicznych i drzewnych. Chemiczny, przestrzenny akord balansujący gdzieś pomiędzy ciepłym kurzem z żarówki, a sublimującą w statycznym powietrzu kamforą zestawiony został z gładkim, nienatrętnie przydymionym drewnem przypominającym nieco Cashmere for Men, a chwilami także lawendowe sosny z Gucci Rush for Men. Jeśli dodam, że nutom głównym towarzyszy złożony aromat syntetycznych i naturalnych żywic oraz rosołowe tło w postaci Iso E Super – to z grubsza odda to moje wrażenia.

Baza Entropii jest jej najładniejszą i najłatwiejszą fazą. Ciepłe kadzidło ogrzane i wzbogacone nadającym mu puszystości piżmem i łagodną, niezwierzęcą ambrą, suchym, jasnym cedrem oraz trwającymi wciąż nutami drzewnymi (wraca oud, tym razem wyciszony, subtelniejszy) brzmi nieomal klasycznie. Przynajmniej w porównaniu z poprzednimi rozdziałami tej pachnącej opowieści.


Doszukiwanie się analogii i porównań Entropii do procesu studiów czy klimatu uczelni jest nieuniknione. Czyż nie tak miało być?

Do mnie najbardziej przemawia paralela samego studiowania: pierwsze, ostre akordy to stres, egzaminy, niepewne pierwsze dni i tygodnie. Człowiek jest nakręcony i otumaniony jednocześnie – dokładnie jak pod naporem pieprznej burzy z otwarcia. Potem mamy etap zachłyśnięcia się nowym stylem życia, nowymi perspektywami i możliwością obcowania z ogromem wiedzy – to byłby trudny, lecz fascynujący agar w rozwinięciu pierwszego etapu zapachu.
Serce kompozycji to lata nauki: okres intensywny, trudny i słodki zarazem, oddany przez połączenie nut technicznych z organicznymi.
I wreszcie etap trzeci, ostateczny: zwieńczenie studiów, które z założenia powinny stać się pewną bazą dla przyszłego życia. Oby ta baza była zawsze tak piękna i trwała, jak baza Entropii.


Na koniec skorzystam z okazji i obwieszczę, że gdyby ktoś posiadał flakon na zbyciu, to z entuzjazmem go przygarnę.

Data powstania: 2009
Twórcy:
Magdalena Bober, Marcin Budzyk, Agnieszka Cieślicka (koordynator projektu), Anna Liwska, Kamil Trzebuniak, Diana Kvachantiradze

* Na pierwszym zdjęciu trzy z piątki Twórców Entropii
** Autorem ilustracji numer 3,6 i 7 (przedstawiających oczywiście budynki Politechnika Warszawskiej) jest Tsar i pochodzą one z bloga Lot Muninna

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

15 komentarzy o “Entropia – zapach Politechniki Warszawskiej”

  1. Bardzo miło czytać te wyrazy, choć świadom jestem, że pewna ich część wynika z kurtuazji.

    Dziękuję.

    Ja ostatnio trochę z boku entropijnego szaleństwa na uczelni, ale wydaje mi się, że decyzja o sprzedaży zapachu niedługo zapadnie.

  2. Może uzgodnijmy, że nie z kurtuazji, lecz z sympatii. :-)))
    I to nie tylko z sympatii do Was, jako Twórców, ale także dla samego pomysłu.

    Gdybym miała rozważać kwestię perfum niszowych w polskim kontekście, to dla mnie ta kompozycja jest bardziej niszowo niszowa (czyli zapachowo bezkompromisowa), niż jakieś tam Skarby czy nawet Woda Królowej Węgier.
    A to już coś. Nawet jeśli technicznie nie jest to Karnawał Wenecki, to z pewnością jest to kawał potężnych wrażeń. I to właśnie lubię.

  3. zielona [nisha]

    Damn, wyglądam na tym zdjęciu jakbym nie spała od kilku dni. Co gorsza, tak chyba właśnie było ;]

    Bardzo mnie Twój opis zaskoczył, w tym miłym znaczeniu.
    Tylko jedna uwaga, ale to na wizażowym PW.

  4. O matko! Miło mi, zwłaszcza, że to głos w moje urodziny 😉 ale nawet jeśli to prawda, to nazywam się Piotr Kempski 🙂
    Pozdrawiam czujnego L.
    Sabbath, wybacz tę prywatę.
    p.

  5. Oż kurczę.
    O Piotrze Kempskim napisałam, że opiekował się projektem i jeśli to nie wystarczy, to… Już nie wiem. Dopisać?
    Ciężka sprawa z podawaniem danych, na temat których ludzie mają różne zdania. Opierałam się na wiadomościach w sieci.

    Piotrze, wszystkiego najlepszego (i najlepiej pachnącego) z okazji urodzin. 🙂

  6. Witam,
    całkiem przypadkowo trafiłem na tego bloga i jestem mile zaskoczony opisami różnych pachnideł.Sam mam dość wrażliwy nos na różne wonie – te miłe przyjemne i te niezbyt, które czasami utrudniają mi wręcz normalne funkcjonowanie w danym miejscu. Nie wiem dokładnie,czy miejsce na mój komentarz jest właściwy, bo chciałem poruszyć pewną kwestię, zupełnie nie związaną z artykułem,a problem trochę mnie nurtuje. Mianowice chodzi mi o dobieranie zapachu do osoby.Nie mam tu na myśli klasycznego podziału na np.typy urody tj.pory roku,bo każdy i tak wybiera akurat to co mu się podoba. Ale kiedyś spotkałem sprzedawczynię podróbek, która przy swoim stanowisku dobierała odpowiedni zapach patrząc np.na kolor oczu,skóry i włosów. Koleżanka, która ze mną stała,stwierdziła np.do tej sprzedawczyni,że ostatnio nabyła którąś Naomi Campbell i nie jest do końca do niej przekonana, na co ów pani zawołała, że niestety ale koleżanka absolutnie nie powinna tego używać,gdyż widać, że jej skóra ma bardziej kwaśny (lub zasadowy-już dokładnie nie pamiętam) odczyn i taka Naomi ma takie a takie składniki, które mogą wręcz objawiać się niemiłym smrodkiem.Powiem szczerze, że byłem bardzo zaskoczony,bo faktycznie parę dni wcześniej czułem od koleżanki niezbyt miłą skwaśniałą woń. Ów pani dobrała mi np. zapach któregoś Lacoste, który akurat miałem w domu i który najbardziej mi wówczas odpowiadał. Mi osobiście polecała ciężkie orientalne zapachy a odradzała świeże i lekkie, co akurat zgadzało się w 100% z moimi upodobaniami.Więc powiedz mi moja droga – czy to jakaś bujda marketingowa, czy faktycznie można dobrać do danej osoby zapach,który będzie faktycznie pachniał trwale, właściwie i zgodnie z naturą?

    1. Dzięki za ciekawe opisy. Co do Entropii, to chwalić pomysł i wykonawczynie/wykonawców. Sam koncept nie jest jednak pierwszej świeżości. W wolnej chwili zechciej zajrzeć na stronę http://masik.com. To strona amerykańskego niszowego producenta, o którym, jak podejrzewam, nie słyszałeś :D. Specjalizuje się w zapachach "uczelnianych" i ma ich kilkanaście na swojej "półce". Pozdrawiam.

    2. Anonimowy, czy czytałeś powyższą recenzję w ogóle?
      Napisałam, że sama koncepcja nie jest nowa, chwalę wykonanie, bezkompromisowość i moc zapachu.
      Nie zmienia to faktu, ze w Polsce takich perfum wcześniej nie spotkałam.
      Za linka dziękuję, pozdrawiam wzajemnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Zestawy próbek Chopin rozlosowane

Dzień dobry Bez wstępów i zagajeń obwieszczam z przyjemnością, że zestawy próbek z najnowszej, ekskluzywnej serii Miraculum ufundowane przez Perfumerię Greta w Żywcu powędrują do…

Czytaj więcej »