Trzy Smocze Pocałunki


Le Baiser du Dragon Cartier

edt, edp i ekstrakt - porównanie

Wpis dedykuję Dzikiej Truskawie, która namawiała
i Aragonte, która obdarowała mnie Smokami do testów.


Zapach, który obrósł legendą.
Aż dziw, że nie wycofano ani nie przesunięto go jeszcze jak Black Cashmere, Organzę Indecence, Feminite du Bois, Chaos czy Fuel. Może dlatego, że Smoki Cartiera najbardziej smocze są z nazwy...


Pierwszy kontakt z Le Baiser du Dragon był dla mnie przeżyciem wielkim. Naprawdę.
Perfumy te, jak większość perfum w moim życiu, odkryłam nużając się w internetowych skarbnicach perfumeryjnej wiedzy - na Basenotes, Fragrantica i forum Wizaż. Smok w nazwie od razu zadziałał na moją nadpobudliwą wyobraźnię generując plastyczne wizje zapachu będącego symbolem niebezpiecznego pocałunku. Genialnie zaprojektowany flakon przypominający żółte oko z pionową, gadzią źrenicą tylko pogorszył sprawę.

Gnana żądzą osobistego poznania Jego Wspaniałości Smoka natychmiast ustrzeliłam na Allegro próbki (chyba z pięć na raz) i czekałam... Pierwszy kontakt zapadł na długo w mą pamięć, bowiem przyznaję, nieczęsto zdarza mi się hańbić zapachowo publicznie. Tym razem jednak zaaplikowany obficie drżącą z emocji ręką tuż przed wyjściem z domu Smok okazał się wyjątkowo przewrotną bestią. A był to Smok w formie wody toaletowej.

Taka jest bowiem natura Smoczych Całusów, że im bardziej stężone, tym bardziej stabilne, przewidywalne i łagodne.


Le Baiser du Dragon edt


Le Baiser du Dragon w wersji wody toaletowej to smok schizofreniczny, kapryśny, miotający się ze skrajności w skrajność.

Zwykle zachowuje się dość kulturalnie, można rzec, że jest miły. W otwarciu pachnie łagodnym, pełnym akordem kwiatowym z przewagą gardenii i róży, ogrzanym dodatkiem pięknego, słodko - gorzkiego Amaretto. W miarę podnoszenia się temperatury związku Smoka z tulącym go do skóry człowiekiem nuta gorzkich migdałów staje się nieco wyraźniejsza, a uzupełniają ją macerowane w likierze owoce. Na tym tle, początkowo dość intensywny, akord kwiatowy zdaje się jasny i delikatny (przypuszczalnie za sprawa irysa).

W tle pojawia się nuta przypominająca zapach stygnącej kawy oraz neroli - tu właśnie, w samym sercu zapachu, nie w otwarciu pokazuje się z najpiękniejszej strony: łagodnie świetliste, niejednoznaczne, ogrzane i dopełnione bogactwem innych nut.

Cała ta niezwykła i fascynująca olfaktoryczna mozaika oparta została na dość klasycznej, drzewno - ambrowej bazie nieco tylko zarysowanej dodatkiem paczuli i cierpkich nut żywicznych. I dobrze, bo dzięki temu Alberto Morillas uniknął przeładowania zapachu, stworzenia potwora.



A jednak... To tylko jedno z oblicz Smoka edt. Ten sam Smok, na tej samej skórze, o tej samej porze dnia i roku potrafi wywinąć swej kochance (lub kochankowi, bo mężczyźni bez kompleksów z powodzeniem mogą przeżyć romans ze Smokiem) całkiem wredny numerek.
Potrafi się Dragon toaletowy skwasić niemiłosiernie, pokazać ostre zębiska, drzeć zmysły pazurami gorzkich cytrusowych skór podbitych cierpkim, nieznośnym zapachem gorzkich migdałów marynowanych w uderzającym w zmysł powonienia alkoholu. Żadne kwiaty nie ratują wówczas sytuacji - kompozycja jest trudna do zniesienia i na tyle inwazyjna, że moi przyjaciele, którzy mieli okazję wąchać na mnie sfoszonego Smoka lat temu ze trzy do dziś ze mnie kpią.

Przyznać jednak muszę, że Smoczysko sprytne jest i od czasu, kiedy zaczęłam przymierzać się do recenzji ani razu nie opuściło gardy, na każdej randce jest cudownie urokliwe, uwodzicielskie i piękne niemiłosiernie.
Bestia liczy na to, że uśpi moją czujność i znów wrobi mnie w publiczną kompromitację. Przyznaję szczerze, że jeśli dalej tak się będzie starać, to użyję "do ludzi" w końcu...


Le Baiser du Dragon edp


Le Baiser du Dragon w wersji wody perfumowanej jest wymagający, może nawet zarozumiały, ale bardziej stabilny emocjonalnie i możliwy do okiełznania.

Bardziej esencjonalny od swojego młodszego brata Smok perfumowany jest kompozycją wyraźnie retro. Otwarcie to nieomal wyłącznie nuty kwiatowe: ciemniejsze, intensywniejsze, dojrzałe jak mocne wino. Wyraźniej niż róża wyczuwalna jest, potwierdzająca tu swój związek z jaśminem gardenia, której w wersji edt nie zauważałam.
Typowa dla Le Baiser du Dragon edp jest także nuta pudrowa nadająca tej wersji charakteru bardziej klasycznie perfumeryjnego. Nuta ta czasem przyjmuje postać kremową: nie śmietankową, lecz kosmetyczną, która mnie akurat nie odpowiada. Ale zdaję sobie sprawę, że to kwestia upodobań.

W sercu zapachu pojawia się nieśmiało znany z wersji edt jasny irys i cień migdałowej goryczki. Jedno i drugie zbyt delikatne, by ożywić wciąż intensywne nuty otwierające.

Klasyczna, drzewna baza pojawia po wielu godzinach kwiatowej dominacji i, moim zdaniem, dzieje się to zdecydowanie za późno, bo dopiero wzbogacony lekko wilgotnym żywczno - paczulowym akordem smok edp nabiera pełni wyrazu i staje się interesujący.

Na korzyść tej wersji przemawia jej niesamowita trwałość. Kiedy już kwiatowa Smoczyca rozwinie skrzydła, jej lot jest długi i spokojny. Choć przyciężkawy nieco...




Le Baiser du Dragon extrait de parfum


Trzeci Smok - ekstrakt perfum - jest leniwy, grubawy i nieskłonny do figli. Nie przeszkadza mu to jednak wcale być smokiem pięknym.

Łagodna, statyczna kompozycja zdaje się ciepła i senna jak letnie popołudnie.
Ten Smok układa się na skórze jak gdyby szykował się do sjesty: sennie mruży złote ślepia i z wyraźną przyjemnością zastyga w bezruchu.

Najwyraźniejszą, najbardziej stymulującą zmysły nutą tej kompozycji jest pojawiające się natychmiast po aplikacji Amaretto - słodka, likierowa woń wywołuje pozytywne skojarzenia, buduje nastrój sybarytyzmu. I tego pogodnie leniwego nastroju nie burzy żaden z kolejnych akordów.

Kwiaty pachną tu ciężko, jak gdyby znużone upałem wyczekiwały wieczora. Migdały utraciły swą gorycz, ich aromat jest ciepły, orzechowo - oleisty i przyjazny. Wyraźnie wybrzmiewa suchy, jasny, listewkowy cedr przypominający nieco Bois Blond i Cedre Sandaraque Parfumerie Generale. Paczula i nuty żywiczne poległy wysuszone ciepłem bijącym z tej kompozycji. Nawet ambra zachowuje się jak nie ona: jest piękna, ale tym razem zbyt senna, by prowokować zmysłowo i zadziornie, jak to ma w zwyczaju.

U schyłku żywota Smoczy Ekstrakt pachnie niemal spożywczo - za sprawą słodkiej wanilii przypominającej zapach ciepłego ciasta. Tym razem bez syntetycznych polepszaczy, bez nadmiaru cukru.

Naprawdę wiele uroku ma ta kompozycja, choć na smoka to ona mi się nie bardzo nadaje. Chyba, że to Falkor z "Niekończącej się opowieści". W dodatku w chwili, kiedy śni słodkie sny...



Na czym polega fenomen Smoczych Pocałunków?

Moim zdaniem kluczem jest nazwa. Smoki przeżywają swój renesans od jakiegoś czasu: smocza literatura fantasy święci triumfy, smocza biżuteria i smocze ubranka są nieustająco na topie - czemuż z perfumami ze smokiem w tytule miałoby być inaczej?

Same kompozycje (bo to jednak trzy zupełnie różne zapachy z pewnymi elementami wspólnymi) uważam za udane, choć osobiście inaczej wyobrażałabym sobie realizację tego tematu. Ale narzekać się nie odważę. Uznam tylko, że Smoki Cartiera są niezupełnie z mojej bajki.
Smok na miarę moich potrzeb czai się w Black Tourmaline Oliviera Durbano.



Le Baiser du Dragon edp:

Data powstania: 2003
Twórca: Alberto Morillas

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: amaretto, gardenia, neroli
Nuty serca: irys, piżmo, cedr, bułgarska róża
Nuty bazy: wetiwer, paczula, benzoin, ambra

Komentarze

  1. Dzięki za dedykację :* Jest mi niesamowicie miło :)

    Tru

    OdpowiedzUsuń
  2. Próbowałam EDT... i gadzina się na mnie wypiął...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tru, dzięki. Także za komentarz w profilu.

    Escritoro - tak jak na mnie za pierwszym razem? Może postrasz cholerę pisaniem recenzji? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Było do trzech razy sztuka. I nic. Kwasił się, kwiatki zabijały, a małż pytał co ja tak śmierdzę (a on z tych właściwie dziwnych, Black Tourmaline to wg niego najpiękniejszy zapach, do tego afrodyzjak). Nawet straszenie recenzją nic by nie pomogło. Gad poszedł w odstawkę. A ja tak lubię smoki...

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, ja tak miałam przez lata. Jak się nie kwasił, to pierdział kwiatkami. Nie mogłam odżałować, że smok nie chce mnie całować pięknie, bo ja takoż jestem smokofilem.
    Kiedy piszę recenzje staram się być obiektywna. Na miarę skromnych możliwości. Doceniam więc, ale nadal nie jest mi z tymi smoczydłami po drodze nawet jeśli nie grymaszą. I nadal mi żal.
    Jesli więc empatia oznacza współodczuwanie w znaczeniu czucie podobnie, to owszem - jesteśmy dokładnie "zempatyzowane" w tej kwestii. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwsze podejście do smoka wygrzewającego się na dolnych półkach jednej z gliwickich perfumerii nasunęło mi pewne -do dziś wydaje mi się trafne- skojarzenie, tak mógłby pachnieć Flower by Kezno Orijental, którego wtedy nie znałem. Teraz już wiem skąd to to porównanie. Twórcą tych dwóch kompozycji jest Alberto Morillas.

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabbath, dzięki za dedykację i za samą recenzję :) Jak zwykle czytało mi się z przyjemnością :) Masz rację, że te trzy wersje to w zasadzie trzy różne zapachy. I na pewno sporą część fanów Smok zawdzięcza takiej nazwie. Tak czy owak, niedawno rozniosłam smoczą zarazę i zachwyciły się nim trzy moje znajome :)

    OdpowiedzUsuń
  8. On_kolorowanka - witaj. :)
    Flower by Kenzo Oriental mnie ewidentnie rozczarował. Gdyby pachniał jak Smok byłoby lepiej. Dla niego. ;)
    A Morillas zdobył moje serce tworząc M7.


    Aragonte, Ty powinnaś jakieś profity za reklamę dostawać. ;)
    Dawno Cię nie widziałam. Miło mi, że zajrzałaś.

    OdpowiedzUsuń
  9. Postaram się zaglądać częściej, zwłaszcza że mam do nadrobienia kilka Twoich recenzji :)
    Już sobie ostrzę ząbki :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Flakon jest rzeczywiście rewelacyjny :) Dla samego flakonu Le Baiser du Dragon mógłby zagościć w mojej szafce (szafka co prawda niewielka i lepiej prezentowałby się na półeczce przy lusterku, ale to jest jedna z rzeczy, których jak gdzieś wyczytałam, perfumom robić nie wolno). Tymczasem jak drzewiej bywało delektuję się opisem. Ubawił mnie smok, który potrafi wywinąć niezły numer zapachowy i się skwasić, niemniej sama nie chciałabym być ofiarą smoczych humorów.
    Z dwojga perfum bardziej interesujący wydaje się EDT, nie z racji nieprzewidywalności, ale raczej z uwagi na brak spożywczego zwieńczenia, które chyba byłoby dla mnie trudne do zniesienia :)) Dziękuję za kolejną przemiłą wędrówkę w świecie zapachów i wyobrażeń Sabbath :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Uważam się za osobę odporną na urok flakonów (zwanych przeze mnie pogardliwie opakowaniami), ale przyznaję się, że w tym przypadku nawet mnie do głowy przyszła myśl, że chciałabym mieć takie smocze oko łypiące na mnie z półki.

    Wyboru wersji chyba dokonałybyśmy podobnego - dobrze rozwijające się EDT jest piękne. Najbardziej "moje" ze Smoków. Choć i leniwy ekstrakt ma wiele zalet. Szczególnie zimą.

    A jeśli już wspominasz o tym, czego perfumom robić nie należy - trochę o tym pisałam tu:
    http://sabbathofsenses.blogspot.com/2009/11/subiektywny-mini-poradnik-dla-lucka-i.html
    Zerknij, jeśli masz ochotę. Tekst długi, ale starałam się oddzielać tematy od siebie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeczytałam Twój opis i nie mogę wyjść z podziwu nad stylem Twojego pisania! Wspaniale konstruujesz wypowiedzi, tworząc coś na podobieństwo baśni o zapachu! Masz fenomenalny styl pisania!

    OdpowiedzUsuń
  13. Na mnie Smok nigdy się nie kwasił, ani nie walił kwiatkami. :) Był ciężki, gęsty, bardzo mocny i trwały szalenie. Długo nie mogłam go nosić.
    Parę miesięcy temu jedna miła osoba podarowała mi swój flakon, w ramach czystek minimalistycznych. (Demoniku :*)
    I teraz... zakochałam się w Smoku.
    Chyba musiałam do niego dorosnąć, wyprzedać wszystkie J'adore i inne Mademoiselle i dojrzeć. :)

    Mam więc Gada, męczę i uwielbiam coraz mocniej każdego dnia. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty