Hungry Hungry Hippies Smell Bent



Oto założyciel i nos marki Smell Bent - Brent Leonesio zafundował nam kolejne perfumeryjne dziwadełko.
Przyznaję, że jego zapachy są dla mnie tym, czego oczekiwałam po perfumach Etat Libre d'Orange: kompilacjami nut ładnych i dziwnych. Może czasem nieco zbyt przyjaznymi dla nosa, ale ewidentnie ciekawszymi, niż w większość nijakich "Etatów" (Secretions Magnifiques jest poza wszelkimi kategoriami).



Czego głodny jest Brent?


Hungry Hungry Hippies to rzeczywiście zapach z kategorii gourmand - dokładnie tak, jak w opisie producenta. A jednak (znów dokładnie, jak w opisie) nie jest to spożywczak zwyczajny.
Pierwszy niuch - czekolada.

Drugi oddech... I oto mamy pełnię upalnego lata. Znajdujemy się w cienistej altanie obrośniętej gęsto krzewami porzeczek. Na blacie starego, drewnianego stołu ktoś porozkładał mnóstwo kostek gorących, wilgotnych brownies. Wokół, leniwie oparci o ażurowe ścianki altany ludzie palą niedosuszone, intensywnie aromatyczne konopie.

Skręty są duże, niedbale zwinięte, listki wysypują się gołą ziemię, mieszają z okruchami czekoladowego ciasta i resztkami fajkowego tytoniu.
W powietrzu unosi się ostry zapach gniecionych plecami i gołymi stopami listków i niedojrzałych owoców czarnej porzeczki. I dym.


Przy lekturze nut połączenie ciężkiego aromatu czekoladowego ciasta, zapachu zielonych porzeczkowych gałązek i konopnego dymu nie wydawało mi się szczególnie dobrym pomysłem. A jednak, jak miło się mylić w ten sposób.

Aromat jest intensywny, zawiesisty nieomal, rzeczywiście upalny, a jednak dzięki kontrastowej, kwaśnej nucie nie staje się upiornie ciężki i nieznośny. Zwraca uwagę, jego "dziwność" powoduje lekki dyskomfort, jednak towarzystwo Bardzo Głodnych Hippisów nie staje mi się ani na momant niemiłe. Nawet w upale, choć w chłodniejsze dni ta kompania sprawdza się lepiej.

***

Po około godzinie zapach staje się ciemniejszy, jak gdyby słońce chyliło się ku zachodowi. Ciastka zostały zjedzone. Nastrój zmienia się: ktoś niedbale trąca struny gitary, ktoś nuci tęskną melodię bez słów, dziewczęta opierają głowy na ramionach chłopców, cichną chichoty.

Słodycz i kwaskowość nut otwierających kompozycję wreszcie splatają się ze sobą tworząc akord przypominający smak piernika posmarowanego kwaśnym, owocowym dżemem. Wciąż wyczuwalny konopny dym przestaje odurzać - zaczyna pachnieć jak wąchany z oddalenia lub przyczajony we włosach i tkaninach.

Coraz wyraźniej wyczuwam paczulę, nuty, które określiłabym jako mszyste i ziemne oraz sporo suchego, przydymionego cedru. Pojawiają się także korzenne przyprawy - delikatnie drzewny cynamon, wyraźna gałka muszkatołowa, sporo niestabilnego, zanikającego momentami pieprzu i coś, co kojarzy mi się z zapachem suszonej szałwii. Dzięki tym dodatkom czekolada wydaje się bardziej wytrawna, kakaowa, mniej spożywcza.

Podejrzewam, że ten etap może być dla normalnego odbiorcy trudniejszy, mniej przyjazny, niż smakowite otwarcie. Mam jednak głębokie przekonanie, że właśnie tak sobie to pan Leonesio umyślił - otwarcie jest efektowne, efekciarskie nieomal, łatwe do zapamiętania, ale na dłuższą metę najprawdopodobniej trudne do zniesienia. Dlatego ewolucję w kierunku woni ziemnej i bardziej stonowanej witam z radością.


Baza jest naprawdę warta grzechu! Pachnie prawie tak, jak wyobrażałam sobie Borneo 1834 Serge Lutens: półwytrawne, suche kakao, mnóstwo niełatwej, lecz pięknej paczuli, poddymione nuty drzewne w tle.
"Prawie" bierze się stąd, że w Borneo bynajmniej nie oczekiwałam indyjskich konopi, które w Hungry Hungry Hippies są wyraźnie wyczuwalne od początku do końca. A koniec ów piękny jest i konopie (które same w sobie nie pachną przecież jakoś cudnie) brzmią w nim naprawdę dobrze.

Zamierzam zwrócić baczniejszą uwagę na tę markę.
Brent, zaskocz mnie jeszcze. :)


Data powstania: 2009
Twórca: Brent Leonesio

Nuty zapachowe:
konopie (najprawdopodobniej indyjskie), meksykańska czekolada, liście porzeczki, paczula, roztwór nut ziemnych


* Na pierwszym zdjęciu sam twórca
** Drugie pochodzi z bloga Letting go znajdującego się pod adresem: louisey.wordpress.com
*** Brownies z trzeciej ilustracji upiekła Alexandra: www.alexandracooks.com
**** Autorką ostatniego zdjęcia jest Hanna Dianow i można je podziwiać na stronie: per-sempre-amore.deviantart.com

Komentarze

  1. Brent pewnie sam nie wie czego jest głodny...stąd te cuda i dziwy;) Nie znam kompletnie nic od Smell Bent...czuję się zachęcona to poznania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo pomysłowa kompozycja i cały Twój opis oraz wybór zdjęć kojarzy mi się z nieskrępowanym cieszeniem się życiem. :)
    Najbardziej zaintrygowała mnie baza, choć konopie i paczula hm...jakby tu rzec? Chyba sama bym tego nie wybrała do spróbowania. ;) Ciekawa wędrówka zapachowa a ciasteczkowo-hippisowe efekty wabią nos. :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Toś utrafiła w sedno moich ostatnich "chciejstw". Bo oprócz wygłodniałych hipisów z oferty Smell Bent kusi mnie jeszcze ich jadalniak na Chanukę. :) No i może - ewentualnie - Sunshine.
    A wracając do sedna - ostatnio coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że pomieszanie nut kulinarnych z ziołami i czymś nieco mrocznym może okazać się strzałem w 10. A na pewno rewelacyjnym, godnym zainteresowania dziwadełkiem, niczym Hipisi; tak więc widok Twej dzisiejszej recenzji średnio mnie zaskoczył (i nie tylko o "smellbentowy" ciąg tu chodzi ;) ).
    Upalne pozdrowienia orzeźwiające!

    OdpowiedzUsuń
  4. Skarbku, takie były moje intencje. Zaciekawić.
    Sama pewnie nie kupię żadnych z poniższych perfum (szczególnie nie kupie Diablika!), ale poznać warto.


    Lefgt Side of the Moon - ja już pisałam, że ani zapachu konopi, ani zapachu paczuli nie uważam za obiektywnie najpiękniejsze armaty świata. Prawdę mówiąc, ciastek w perfumach też nie lubię jakoś szczególnie. Tu jednak udało się sklecić z tych klocków coś naprawdę oryginalnego i przyjemnego.
    Świat jest ciekawy. :)


    Wiedźmo - w sumie każde pomieszanie nut może stać się strzałem w 10. Zdarza się, że zauroczy mnie coś z kompletnie nie mojej bajki i to zawsze cieszy. Daje wrażenie wychylenia się poza swój tor. ;)
    Tak z resztą bywa i z muzyką, i z książkami i... Z ludźmi. Takie wychylenia odpowiednio pielęgnowane pozwalają szybciej i wszechstronniej się rozwijać.
    Znów filozofuję. To jedna z cech, które nas łączą. :)))
    Moja kolejna recenzja też pewnie Cie nie zaskoczy, ale postanowiłam przed wyjazdem na wakacje wrzucić coś specjalnego. :) Choć nie wiem, jak mi się to uda, bo na razie mam zapalenie krtani i tchawicy i ledwo oddycham. Dobrze, że kataru nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zachęciłaś - głównie paczula i nuta ziemi mnie interesują. A ponieważ Borneo uwielbiam, to może i to zauroczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie napisane... Mnie też - jak escritorę - zachęciłaś... Może to będzie mój zapach na jesień?... Bo z kupieniem Bonda No. 9 New Haarlem, którego zapragnęłam po Twoim, Sabbath, opisie - mam duuuuże kłopoty... Może w tym przypadku pójdzie łatwiej... :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Escritoro, myślę, że otwarcie, pierwsza godzina może Ci się nie spodobać. Potem... Pamiętaj, że to ciągle piernik. :)


    Beato, te dwa zapachy są zupełnie różne. Trudno byłoby mi je porównywać. Na korzyść Smell Bentów na pewno przemawia cena. Flakoniki są maleńkie, ale zawartość jest tak mocno skoncentrowana, że wystarczy musnąć skórę.
    Mam teraz w próbkach perfumeryjną kawę, ale recenzję wrzucę chyba dopiero po wakacjach. Na razie zastanawiam się, czy jestem bardziej chora, czy bardziej zabiegana.

    OdpowiedzUsuń
  8. A, tom Ci nie w porę "dowaliła" zimne pozdrowienia! :)
    Pełnowymiarowa recenzja FdB, czy coś w tym stylu...? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Eeee... Pełnowymiarowa recenzja FdB już dawno jest. Nawet pełnowymiarowa wielokrotnie, że tak to ujmę, bo z siostrami.
    Coś innego. :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty