Love Coco Honore des Press

.

Lubię pisać seriami.

Kiedy zaczynam cykl powiązanych ze sobą recenzji lub artykułów, przyjemność sprawia mi „następstwo” postów, celowość działania i przy okazji, brak konieczności rozstrzygania dylematu: „co wybrać w pudła próbek”.

Dziś drugi, po wczorajszym I Love les Carottes, zapach z serii We Love NY Honore des Press. Trzeci: Vamp a NY też będzie. 🙂

 Kokosowy sen

Olivia Giacobetti już raz pokazała, że potrafi pięknie oddać prostą, spożywczą nutę. Że aromatowi kojarzącemu się z przysadzistymi, wysokokalorycznymi słodziakami można dać oprawę szlachetną i delikatną.

Mam oczywiście na myśli cudowne, delikatne i niestety, niedostępne w Polsce Jour de Fete marki l’Artisan Parfumeur, w którym głównym składnikiem jest jasny migdał.

Dla kokosu Giacobetti napisała inny nieco scenariusz – pamiętajmy, że to seria nowojorska, więc perfumeryjna nirwana i błoga niewinność raczej nie zagrają w tej opowieści głównych ról.

Love Coco jest zapachem… Wyluzowanym. We wszelki możliwy sposób. Nie ma w nim potrzeby wywarcia wrażenia, przymusu pachnienia efektownie i atrakcyjnie. Nie ma napięcia, gonitwy nut i wątków, tłoku akordów do wygrania, parady kolejnych etapów perfumeryjnej opowieści, presji ukazania kolejnych niuansów i detali konstrukcji. Giacobetti potrafiła odpuścić, nie dowodzić po raz kolejny, jak misterne olfaktoryczne układanki potrafi tworzyć.

 

Love Coco zaczyna się nutą zieloną, ziołową, lekko pikantną: wymieniona w nutach świeża, zielona kolendra uszlachetniona dodatkiem lauru i krztyny irysa. Ten etap przypomina  mi nieco I Love les Carottes, o których pisałam wczoraj. Tym razem jednak nie chrupiemy marchewki wprost małego z warzywniaka na rogu, lecz w bialym T-shircie z napisem I NY spędzamy letni dzień w miejskim parku. Leżymy na ciepłej, lecz wilgotnej po niedawnym deszczu trawie. Pokojowo nastawione, leniwe miejskie mrówki chodzą nam po włosach, a kudłate, czyste i wyczesane psiaki ocierają się o stopy. Wyobraziliście sobie ten dzień?

Tego właśnie leniwego, słonecznego dnia, leżąc na parkowym trawniku pijemy kokosowego shake’a z wielkiego, tekturowego kubka i patrzymy w niebo, po którym leniwie pełzają białe i puchate jak kokosowa pianka obłoczki.

W miarę jak zapach rozwija się, staje się coraz mniej zielony, akcent przenosi się na nutę kokosową.

Zasypiamy więc w ciepłym słońcu i śnimy o białych poduchach na białym tarasie, wachlarzach z białych piór, drinkach z Malibu i mleka, z białą palemką oczywiście… Dzień wczorajszy nie istniał, dzień jutrzejszy nas nie zaprząta, jest tylko leniwa chwila, intensywna jak senne marzenie i jednocześnie jak senne marzenie ulotna.

Bo testowane w warunkach sprzyjających Love Coco trwałość i moc ma zadowalającą, zaś w olfaktorycznym zgiełku rozpierzcha się jak sen właśnie. I to także upodabnia tę kompozycję do migdałowego starszego brata – Jour de Fete.

I to koniec historii. 

Śnimy nasz puszysty, lekki, kokosowy sen przez czas odpowiadający raczej długiej drzemce, niż solidnemu wypoczynkowi (ale któż wybrałby na miejsce solidnego wypoczynku parkowy trawnik?), budzimy się powoli i czujemy się swym snem ukontentowani.

Data powstania: 2010
Twórca: Olivia Giacobetti

Nuty zapachowe:
kolendra, kokos, wanilia

* Autorem pierwszego zdjęcia jest, jak zwykle, Nathan Branch i pochodzą one z jego bloga.

** Drugie zdjęcia pochodzi ze strony: togetlost.tumblr.com

*** Trzecie autorstwa Xenobbi Bailey z jej bloga

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

10 komentarzy o “Love Coco Honore des Press”

  1. barwy.wojenne

    Narobiłaś mi strasznej ochoty na próbkę przynajmniej. Chyba będę musiała się do Galilu wybrać (jeśli tam są?) i powąchać. W ogóle przez Ciebie chyba zacznę jeszcze być perfumomaniaczką;)

  2. Musze przyznac, ze narobilas mi smaku tym opisem, zreszta nie tylko na kokosa ale i na marchewki ;). Juz "przez Ciebie" rozgladam sie w zapachach kadzidlanych – korzystajac ze probkowych zrodelek, ktore podalas, teraz chyba dolacza kolejne 😉

  3. Barwy Wojenne – nie w Galilu, w Quality. Zapachy Honore de Press powinny pojawić się lada dzień.
    Ja uprzedzam, że zapach jest prosty. Dziwaczny nieco na początku, potem po prostu przyjazny i nieinwazyjny. I jeszcze napiszę wprost – z dwóch prostych, spozywczych kompozycji Giacobetti wolę jednak Jour de fete. Ale Jour de Fete jest w ogóle w tej kategorii niedoścignione. Przynajmniej dla mnie.

    Brombap – Przyznaje, że trochę taka jest moja intencja – zachęcić do poznawania, szukania, otwierania się na nowe zapachowe obszary. Nie twierdzę, że wszystko, co mnie zainteresowało musi się spodobać każdemu – po to opisuje nuty, nutki i niuanse, żeby łatwiej było wybrać to, co może okazać się "Wasze".
    I jak kadzidła? Co testujesz? Co Ci podchodzi, a co nie?

    Madzik, ja mam ambiwalentny stosunek do trawiasto – zielonych nut w tej kompozycji. Z jednej strony, bez nich byłaby prosta do granic, z drugiej, z nimi jest dziwaczna trochę. 🙂

  4. Jeszcze nie wiem. 🙁
    Ale jak się dowiem – dam Ci znać. Tyle, że NIE POLECAM W CIEMNO! Ta zielona, ziołowa nuta jest dziwna.

  5. Kokos świetna sprawa! Uwielbiam kokosowe aromaty, ale nieco mnie odstrasza ten ziołowy klimat na "otwarciu"…

  6. O, ten muszę sparwdzić jakoś "przy okazji". Marchwi nie lubię ja, tuberoza dla odmiany nie lubi mnie… Choć martwi trochę mnie ta "zieloność", niespecjalnie się w niej widzę.

    Sab – ty nie wiesz że jak dają to się bierze?;) Jak nie możesz przyjąć jak możesz, tobie to niby wolno byłoby tak ot podesłać mi próbkę?;)

  7. Katalino, bo to testować trzeba…
    Dotychczas z kokosowych perfum miałam kiedyś Dalimanię (dawno to było, ale wspominam z sentymentem), potem Onyx Sage, którego pozbyłam się całkiem niedawno i nie wiem, czy nie będę tęsknić…

    Maqdo, próbka to coś zupełnie innego! Próbka nie jest dziełem sztuki, a Twoje cuda chyba są. Wedle definicji: niepowtarzalne i kreatywne. I do tego jeszcze naprawdę piękne. 🙂

  8. Czytanie Twoich recenzji nie tylko zachecilo mnie do testowania, ale tez, rzecz jasna, pomoglo mi w pierwszych wyborach. Jak do tej pory nie zdarzylo mi sie testowac czegos, co wg. Twojego opisu moglo by mi sie spodobac, a calkiem by mnie odrzucilo . Z tych, ktore udalo mi sie udalo przetestowac : zachwycil mnie Elixir Penhaligons. To fenomenalna mieszanka, swieza i kadzidlano-orientalna. Encens flamboyant Annick Goutal, piekne, dymne, troche podwedzone, marzy mi sie na jesien. Dzongkha, troszke mnie rozczarowala na poczatku, spodziewalam sie wiekszej mocy, ale po jakims czasie zaczyna na mojej skorze pachnac jak kadzidla w swiatyniach , ktore odwiedzalam. Calkiem nie dala sobie rady natomiast z Hammamem, Penhaligons. Jak widac ciagne to troche kadzidla, troche orient. Poza tym zapoznaje sie, zeby nie powiedziec obwachuje, z paczuli, ktory to zapach bardzo lubie w formie naturalnego olejku, a teraz korzystajac z okazji testowalam Etro; sliczne, zielone i calkiem inne i Profumum Roma – moc wielka, ale nie wiem czy to dla mnie. A to tylko poczatek…. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

I Hate Perfume In The Library

Lubię książki. Lubię czytać, lubię dotyk papieru, lubię widok czarnych wzorów na białych kartkach, lubię tę formę, lubię zapach farby drukarskiej i lubię zapach książek

Czytaj więcej »

Amouage Homage Attar

. Dostałam ostatnio bardzo miłego maila. Jego Autor (którego serdecznie pozdrawiam) grzecznie, z humorem i polotem wypomniał mi, że ignoruję marki typu Amouage, czy Creed.

Czytaj więcej »