I Love les Carottes Honore des Press

 .
O firmie Honore des Press pisałam już jakiś czas temu, kiedy jeszcze nie spodziewałam się, że zawitają do Polski. Do idei kosmetyków organicznych podchodzę z pewna rezerwą, ale tak, jak pisałam poprzednio, dopóki eko - marketing nie jest sposobem sprzedaży miernego produktu, nie ma powodu się złośliwić. A tym razem nie jest.
Nosem firmy jest Olivia Giacobetti - już samo to nazwisko jest dla wielbiciela perfumeryjnej niszy sygnałem, że warto poświęcić produktom Honore des Press chwilę uwagi. Mnie skusiło na tyle, że dwa zapachy z ich oferty sprowadziłam z zagranicy. Tym razem, dzięki mecenatowi i przyjaźni Perfumerii Quality miałam możliwość przetestowania kolejnych perfum tej interesującej marki.


Często spotykam się ze stwierdzeniem, że Unia Europejska świruje, bo w ich klasyfikacji marchew jest owocem. Zabawne, błyskotliwe, ale nie do końca jest to prawda.
Wedle klasyfikacji unijnych marchew to oczywiście warzywo, jednak słynny (i pyszny) portugalski dżem marchewkowy stał się powodem, dla którego w dyrektywie ustalającej parametry produkcji dżemów, marchew uznana została za owoc. W przeciwnym razie Portugalczycy nie mogliby sprzedawać go w krajach Unii.
Dla porządku dodam jeszcze, że dyrektywa nie dotyczy soków - o czym słyszałam wielokrotnie. Sprzedaż soków warzywnych jest w Unii jak najbardziej dozwolona.


Po tym wstępie wiadomo już, o których perfumach z repertuaru Honore des Press dziś napiszę.
Należący do We Love NY zapach I Love les Carottes - Kocham Marchewki. To coś dla mnie, bo uwielbiam chrupać soczyste, słodkie marchewki... Najlepiej nieduże i prosto z ogródka.



Dziś szef kuchni poleca...
Marchewki!



 Jeśli napiszę, że kompozycję otwiera intensywny i sugestywny aromat marchwi, to nikogo nie zaskoczę, prawda? :)
Nie jest to jednak po prostu marchewka.

Najpierw pojawia się zapach marchewki wyciągniętej wprost z wilgotnej ziemi. Świeża, marchwiowa nuta plus ziemista, zielona paczula i ta dokładnie mieszanka składników, której Christopher Brosius użył dla stworzenia Dirt Demeter Fragrance Library.
Potem, dzięki dodatkowi pomarańczy otrzymujemy drugi rozdział marchewkowej opowieści, nutę, która dosłownie ścisnęła mnie za serce: zapach domowego, marchewkowego soku; dokładnie takiego, jaki robiła moja mama: z przetartych, świeżych marchewek i pomarańcz wrzucanych do sokowirówki wraz ze złocistymi skórkami. Nie myślałam, że tak dobrze go pamiętam, nie myślałam, że to błahe wspomnienie wywoła takie uczucie tęsknoty...

Trzecia część marchewkowej opowieści to opowieść o marchewce, która nie została schrupana tuż po zbiorze i z której nie zrobiono soku. Ta marchewka trafia do piwnicy, gdzie pod warstwą ziemi czeka na wiosnę. Za lekko stęchłą nutę odpowiada niewątpliwie kłącze irysa - ślad woni, która tak okrutnie zeszpeciła Iris Silver Mist Serge Lutens, na szczęście tym razem to ledwie ślad - nienatrętny i rychło znikający.

 

Bo oto wiosna nadchodzi, marchewka zostaje wyniesiona z ciemnej piwnicy, otrzepana z ziemi i wyszorowana. W jasnej, chłodnej kuchni, pokrojona w plastry i zalana gorącą wodą gotuje się, mięknąc i nabierając charakterystycznej, lekko mdłej słodyczy marchewki gotowanej. Na stole kuchennym, na wielkich dechach pokrojone, obłędnie pachnące zioła czekają na dodanie do potrawy. Najintensywniejszy jest aromat świeżej mięty, ale pod nią wyczuwam też rozmaryn.

Kiedy już miękkie, złociste talarki zostaną doprawione zieleniną, zręczna, nucąca pod nosem gospodyni dorzuca do potrawy świeży imbir i nieco gałki muszkatołowej, i oto kompozycja przestaje być po prostu marchewkowa. Mdła nieco słodycz marchwi zostaje z jednej strony podkreślona dodatkiem paczuli i wanilii, z drugiej zaś przełamana pikantną nutą przyprawową.
Byłoby naprawdę przyjemnie, gdyby nie ślad wilgotnego irysa, który złożony z paczulą nie pozwala zapomnieć o tym, że jest to jednak marchew zeszłoroczna, a nie świeża. Dlatego moim zdaniem, jest to zapach dla miłośników marchewki będących jednocześnie miłośnikami paczuli (albo odwrotnie).

 

Całość robi na mnie wrażenie perfumeryjnego żartu, zabawy konwencją, jak gdyby poważna Giacobetti puszczała oko do odbiorcy. Bardzo NY. W końcu Nowy York uważany jest za miasto ekscentryków.


Data powstania: 2010
Twórca: Olivia Giacobetti

Nuty zapachowe:
marchew, pomarańcza, wanilia, irys, paczula



* Drugie zdjęcie pochodzi ze strony: www.rawfoodnation.org

Komentarze

  1. Ja taką młodziutką ,bladą i wyciągniętą z gruntu marchew czułam w Bas de Soie w początkowej fazie,i irys też tam był Mało perfumeryjna ta woń marchewy;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja w ogóle nie znam się na perfumach, jestem zapachowym ignorantem, (w przeciwieństwie do mojego chłopaka), wiem tylko, czy zapach mi się podoba, czy nie. Ale jak czytam Twoje notatki, to za każdym razem czuję się dobrze wyedukowana. Ten zapach na pewno by mi się spodobał, bardzo kocham marchewki. A gdzie można go nabyć? Bo wspominałaś, że można dostać je w Polsce?
    Weronika.

    OdpowiedzUsuń
  3. Początek brzmi nawet ciekawie. Tylko, że irys. No i Olivia G. (za współczesna, za europejsko bezpłciowa ona ci dla mnie ;) ); a ja mam ostatnio chętkę na perfumy wyłącznie ładne, piękne bądź śliczne [ale to normalne u progu zimy :) ]. Podsumowując: I Love les Carottes trafia do notatnika, gdzie będzie czekać na przetestowanie... wiosną. Albo chociaż w styczniu. Do tego Skarbek mnie straszy dwa posty wyżej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sprostowanie politycznie poprawne (żeby nie było ;) ): mówiąc o europejskiej bezpłciowości miałam na myśli brak wyrazistego charakteru i wszelka "nieprzemawialność" do mojego węchu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Skarbiątko, Bas de Soie nie znam jeszcze. Ale marchewkę czuję w zagorsku i wcale mi ona nie przeszkadza. :)
    Tym razem "woń marchewy" też jest mało perfumeryjna. Dlatego napisałam, że to żart. Mnie się podoba. Ale nie chciałabym mieć. Może dlatego, że ja jednak kupuję perfumy do noszenia.



    Barwy Wojenne, niechże Cię uściskam! Wielką frajdę sprawiłaś mi tym komentarzem. Bo mnie naprawdę nie chodzi o to, żeby tu zaciskać zęby i zgrywać znawcę. Piszę po ludzku, normalnymi słowami, tak, jak zapach odbieram. A odbieram zupełnie normalnie - jak wszyscy. I cieszy mnie, kiedy ktoś czytając czuje się komfortowo.
    Honore des Press będą wkrótce dostępne w Quality. Mnie z ich oferty urzekło Chaman's Party. A o pozostałych zapachach z serii We Love NY będzie wkrótce. Też są ciekawe.



    Wiedźmo, mnie Olivia urzekła kilkoma kompozycjami (Idole, Costes, Philosykos, Elixir i, przede wszystkim, Safran Troublant i Jour de Fete), a poza tym szanuję ją. Jej zapachy są eleganckie, proporcjonalne - może i zbyt bezpieczne, ale tylko z mojej perspektywy. A moja perspektywa nie jest normalna. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. I ja ją szanuję; po prostu: albo jej dzieła nie chcą pokazać mi jakiegokolwiek pięknego oblicza (Philosykos, Szafran) albo nie bardzo wiem, co o nich myśleć (Idole, Costes) - są bardzo przyjemne, ale mam wrażenie, że skąpią mi swego uroku. Po prostu nie iskrzy. :) Nie wmówię w siebie miłości do kompozycji Olivii G., bo ja nie z tych. ;) Doceniam ich nowatorstwo, ale to jednak trochę za mało. Choć nie tracę nadziei, że jeszcze mnie czymś pozytywnie zaskoczy. :)
    Nie ma perspektywy normalnej czy nienormalnej - jest gust ( w Twoim przypadku wyrobiony i konsekwentny) oraz skóra, która potrafi najpiękniejszą kompozycję spieprzyć a banalnej dodać czegoś wyjątkowego. Ale to banał; chodziło mi o to, że w takim razie i ja mam dziwaczy pogląd. ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. Wybacz Wiedźmo, ale przekonywać Cię, że nie masz dziwacznego nie będę. :)))
    Ja nie wiem, czy akurat nowatorstwo jest tym, co u Olivii podziwiam. Kunszt tak. Warsztat tak. Wyczucie tak. Ale nowatorstwo? :>
    A perspektywa... Jest jak d..a. Każdy ma własną. Mnie moja bardzo odpowiada. I perspektywa, i d..a w sumie też. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. I o to chodzi! :)
    Costes na przykład był odkrywczy (dla mnie przynajmniej.. ;) ) Albo figa z kokosem. Warsztat - okej, choć z tym kunsztem bym już dyskutowała. Tylko po co?? ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dla mnie Costes jest piękny niesamowicie, ale za to niezbyt odkrywczy. :)))
    Ale dyskutować ani spierać się nie będę. Po pierwsze dlatego, że jakoś nie mam parcia na dowodzenie swych racji, po drugie zaś dlatego, że opinia jest jak... Perspektywa. :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Sabb ale w Zagorsku to jest mroczna marchewa a nie taka niewielka ,młoda, bladopomarańczowa. No i nie jest to złe,ale jakoś nosić się nie chce.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jaka tam mroczna marchewka! Świeża, soczysta - świeższa i słodsza nawet, niż ta tutaj. No i mnie się chce nosić tę w Zagorsku. Bardzo nawet (trzy flakony mam, dwa wysiorbane do połowy, jeden zupełnie pełny, a będą pewnie i następne).

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiesz co, bardzo się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga, bo się uczę zupełnie nowych rzeczy i sprawia mi to ogromną frajdę :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jo, dziękuję. :)
    O to chyba chodzi w blogowaniu - żeby ktoś z przyjemnością czytał. To najważniejsze. Dla mnie przynajmniej. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Po pewnym czasie...
    Niedawno skończyłam pisać swoją recenzję I love les carottes i tradycyjnie rozpoczęłam porównawszy obchód blogów. I mnie ścięło z nóg. Dosłownie. Bo okazało się, że napisałyśmy prawie to samo. Czy można splagiatować zapomniany tekst? Mam nadzieję, że nie.. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty