Ormonde Man Ormonde Jayne

 .

Tydzień temu na forum perfumeryjnym na Wizażu zachwycałam się Orris Noir Ormonde Jayne i zapowiadałam recenzję. Jednak swoją przygodę z zapachami tej firmy chciałabym zacząć inaczej. Od pozycji, którą na listę testowych marzeń wpisałam już ponad dwa lata temu.

Część perfum z tej listy udało mi się już odhaczyć; między innymi Exclusivy Le Labo, legendarny Fuel Donny Karan, Incense Matthew Williamson… Znakomita większość wciąż jednak pozostaje w sferze marzeń. Przede wszystkim cuda Dawn Spencer Hurwitz: Prophecy, Cathedral, Festive, Celestial Smoke, Hinoki czy Cafe Noir, dalej Sonoma Scent Studio: Fireside Intense i Encens Tranquille, poza nimi butikowe Chanele, Bois Fonce Ava Luxe, Black Vetyver Cafe Jo Malone, Agallocha Mutchhela Man i Zibermann Golden Adler. Trzeba będzie przeprosić się z nieszczęsnym Perfumed Court…

Dziś przyszła pora jeden z nielicznych „odhaczonych” zapachów, który znalazł się na liście głównie przez wzgląd na oud w składzie. Michasiu, dziękuję raz jeszcze. 🙂

Morderca 

w zielonych rękawiczkach

Pikantny akord przyprawowy otwierający kompozycję nabiera urody i lekkości dzięki dodatkowi ładnej, suchej, herbacianej bergamoty. Nadaje ona nucie głowy pewnego klasycznego sznytu, jednak nie odbiera jej charakteru. Wyraźny pieprz, kardamon, gałka muszkatołowa i kolendra przepięknie uzupełnione zostały zapachem jałowca: zarówno aromatycznych jagód wnoszących do tego akordu ślad słodyczy, jak i żywicznego drewna, którego goryczka świetnie współpracuje z ostrością świeżego pieprzu. Mam pewne podejrzenia, że twórczyni Ormone Man Linda Pilkington dorzuciła do tego skarbca składników także jakąś nietypową nutę kwiatową: geranium, może lawendę.

Całość jest doskonale zrównoważona, charakterna, lecz wbrew moim oczekiwaniom, dość klasyczna.

W sercu zapachu czai się oud. Gęsty, szlachetny i naprawdę piękny. Trochę go jednak mało, przykryty bowiem został charakterystycznym, bardzo przyjemnym aromatem pewnej szczególnej rośliny, która w kompozycjach Ormonde Jayne pojawia się na tyle często, że warto poświęcić jej chwilę uwagi. 

Hemlock to inaczej cykuta. Nazwa nie oznacza jednak jedynie szczwołu plamistego, zwanego w Polsce cykutą właściwą, psią pietruszką albo świńską wszą, ale całą rodzinę trujących roślin, w której skład wchodzi także bardzo pospolity w Polsce szalej jadowity czyli blekot. Obie te rośliny w niewielkiej dawce działają jak środki odurzające, w większej… Mogą zabić. Dla przestrogi zamieszczam zdjęcia obu, występują bowiem naprawdę powszechnie i warto wiedzieć, jak wygląda jedna z najskuteczniejszych trucizn naturalnych. 

Nie pozwalajcie swoim dzieciom zbierać tych kwiatków (szczególnie małym, które wkładają jeszcze rączki do buzi) i nie zrywajcie tych liści swoim królikom i świnkom morskim.

W każdym razie Black Hemlock – czarna cykuta ma być rzekomo odmianą kanadyjską, znacznie większą od naszych rodzimych, równie jednak trującą jak one.

 

Sama jestem zaskoczona, jak przyjemnie zapach tego roślinnego zabójcy wybrzmiewa w perfumach. W połączeniu z wetiwerem i nutami drzewnymi tworzy charakterystyczny dla perfum Ormonde Jayne akord, który zwraca uwagę i uwodzi. Ciekawe, czy ten cierpkawy, łagodny aromat wpływa jakoś na mózg wąchającego. jest bez wątpienia stymulujący i ma jakiś podejrzany magnetyzm. Siedzę, wciskam nos w nadgarstek i zastanawiam się, czy się „nawącham” czy nie. 😉

Najpiękniejszym momentem rozwoju Ormonde Man na skórze jest etap, kiedy czarne i podstępne serce zapachu bije jeszcze mocno, jednak jego hipnotyczny rytm łagodzi miękkie brzmienie  bazy. Klasyczne, wielokrotnie w perfumach sprawdzone połączenie sandałowca i cedru z miękkim piżmem rozjaśnione zostało dodatkiem, też wielokrotnie w tej roli sprawdzonego, wetiweru. Jest w sam raz miękko i aksamitnie, w sam raz lekko i zielono. Ślad nut dymnych też jest przyjemny, ale znów: rewolucji nie robi. Gdyby nie serce były standard i nic więcej.

 

Jeśli spojrzymy na kompozycję Pilkington całościowo, rzeczywiście jest to coś więcej, niż standard. Jest nieco pikanterii w otwarciu, mocne, ciekawe serce i urokliwa baza z dymnym wetiwerem w roli głównej. 

Zapach naprawdę może, a nawet powinien się podobać, jednak mnie nie uwiódł. Pewnie wpadłam w pułapkę własnych oczekiwań, ale mimo cykuty w sercu brakuje mi tu tajemniczości, głębi, intrygującego olfaktorycznego mroku, którego spodziewam się po kompozycjach z agarem w składzie.

Mnie kojarzy się z Poison Ivy z komiksowego uniwersum Batmana DC Comics, która nie tylko jest zbyt urocza, by być prawdziwym czarnym charakterem, ale nawet nie jest naprawdę zła, tylko…Zagubiona. Dlatego, mimo skojarzeń z Black Cube w otwarciu i French Loverem w bazie, bardziej prawdopodobne jest, ze powiększę swój harem Francuskich Kochanków, niż że kupię flakon Ormonde Man.

Data powstania: 2004

Twórca: Linda Pilkington

Nuty zapachowe:

Nuty głowy: jagody jałowca, bergamota, różowy pieprz, kardamon, nasiona kolendry

Nuta serca: oud, cykuta kanadyjska (black hemlock)

Nuty bazy: wetiwer, cedr, drewno sandałowe, piżmo

Na ilustracjach do tekstu:

* 1 – „My Name is Poison Ivy” Carine Grasset. Pełne potrfolio tej tworzącej za pomocą Photoshopa artystki: carine.art.free.fr

** 2 i trzy odpowiednio: szczwół plamisty i szalej jadowity

*** 22 strona z komiksu „Batman” z maja 2006 wydanego, oczywiście, przez DC Comics

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

6 komentarzy o “Ormonde Man Ormonde Jayne”

  1. Jak kiedyś znajdę, to chętnie powącham 🙂

    A próbek zapachów Sonoma Scent Studio nie wolisz zamówić u źródła? Fireside Intense jest piękny (tak piękny, że już mam flakonik), zatem poznać po prostu musisz ;)) Incense Pure też Ci się powinien spodobać.

  2. Wolę. Jasne. Powiem Ci, co mnie powstrzymuje. Góry próbek, które już mam i które latami już nieomal czekają na recenzje, albo przynajmniej solidne testy.
    Jeśli zamówię kolejne, to góry będę jeszcze większe, bo moce przerobowe mam ograniczone. 🙁

  3. No tak, ja tego problemu nie mam, bo jak wyjeżdżałam, zostawiłam próbki w prezencie (pudło z próbkami nie zmieściło mi się niestety do walizki 🙁 ), zatem teraz gromadzę od początku.
    A FI też kupiłam ze strony SSS. Małe 17 ml, ale przy moich pozostałych (mili)litrach to i tak dużo 🙂

  4. Left Side of the Moon

    😀 świetne porównanie z Poison Ivy i jeszcze błyskotliwe rozłożenie charakteru batmanowej przeciwniczki jednym zdaniem 😀

  5. Escri, ja kupię więcej. Akurat FI na pewno więcej… Mimo wszystkich pozostałych mililitrów.

    Left Side of the Moon, cieszę się, że postrzegasz ją podobnie. To w sumie fajna postać. Ale wolę Catwoman. Wizualnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Jak mieszkają moje kosmetyki?

Po pierwsze i najważniejsze: przepraszam Was Wszystkich za długie milczenie. Dziękuję za sympatyczne i pełne troski wiadomości, SMSy, nawet telefony.  Żyję, mam się nieźle, tylko

Czytaj więcej »