Moon Aoud Montale

.

Wiecie, co to jest „dowód miłości”?

To sytuacja, kiedy coś, co powinno być zmysłową przyjemnością dla nas samych robimy dlatego, że pragnie tego ktoś dla nas ważny…

No to ta recenzja jest moim dowodem miłości do Was. 😉

Pytaliście o Moon Aoud Montale – kolejną nowość zaprezentowaną na targach Esxence 2011 w Mediolanie. Owszem, znam, mogę opisać. Bez entuzjazmu, niestety.

Femme fatale i dowód miłości

Po fenomenalnym Dark Aoud spore nadzieje wiązałam z drugą premierą: księżycową interpretacją agaru w wersji Pierre’a Montale. Mój umysł snuł wizje agaru chłodnego, wysrebrzonego frankońskim kadzidłem; eleganckiego, powściągliwego, tchnącego spokojem.

Wiem, że to nie styl Montale, ale agar z kadzidłem frankońskim jest teraz trendy – myślałam, że twórca pójdzie w tę stronę.

A teraz bez suspensu i stopniowania napięcia: Moon Aoud to typowy Montalak i to wcale nie w tym pozytywnym znaczeniu.

Otwiera go akord ostry, przenikliwy, drażniący śluzówkę w nosie. Przyprawy (pewnie ze Sri Lanki, te same co w Orient Extreme), skórzasta, fizjologiczna bergamota i róża. Róża intensywna, oleista, przenikliwa i cierpko – słodka. Doprawdy, trzeba kochać tę panią, by ją znosić…

 

W miarę upływu czasu różana zmora pochłania wszelkie inne nuty i w efekcie kompozycja ewoluuje w kierunku bułgarskiego olejku różanego.

Kiedy byłam dzieckiem, niektóre dziewczynki szczyciły się posiadaniem prymitywnie zdobionych, drewnianych tulejek zawierających szklane fiolki wypełnione różaną esencją. Mocne to było jak zaraza i oczywiście, budziło powszechny zachwyt i zazdrość innych dziewczynek. Dla mnie to olfaktoryczny koszmar dzieciństwa. O ileż przyjemniej pachniał smar do rowerowego łańcucha czy podpałka do grilla!

Tu ów koszmarny olejek doprawiony został szczyptą przypraw i wyczuwalną w tle, wycofaną, trudną do uświadomienia nutą cytrusową.

Nie chcę siać defetyzmu: jeśli ktoś lubi intensywny aromat róży – prawdopodobnie doceni te perfumy, szczególnie po pewnym czasie, kiedy zapach nieco złagodnieje i straci skórzaste tony, które „brudzą” otwarcie. Mnie taka wprost podana róża nie sprawia radości – wyłącznie męczy. Jest jak towarzystwo egotytcznej femme fatale, która jest jednocześnie nieludzko piękna i nieludzko antypatyczna.

 

Po kolejnych kilku kwadransach spod tej bezczelnej, epatującej samozadowoleniem róży, nieśmiało wygląda oud. 

Zduszony i stłamszony, nie rozwija czarnych skrzydeł, nie lśni szlachetną czernią, nie intryguje. Jest obecny, ale brzmi płasko i matowo, jak gdyby przemaszerowały po nim podczas taktycznego odwrotu wszystkie szorstkie przyprawy z otwarcia. Szkoda chłopa, ale tak to jest w związku z femme fatale.

 

Gdybym miała porównać Moon Aoud do poprzednich kompozycji Montale (o to też pytaliście), najłatwiej byłoby mi ująć to w sposób następujący:

Pierwszy etap to połączenie przypraw z Orient Extreme i charakterystycznej dla Montale dziwacznej nuty cytrusowej, która w Chocolate Greedy odpowiada ze efekt Vibovitu. 

Później, zamiast kompostownika z Ekstremalnego Orientu dostajemy różany olejek na przyzwoitej ambrowo – agarowej bazie rodem z Aoud Lime

Po wielu godzinach natomiast zataczamy pętlę i oto mamy okazję prześledzić dalszy ciąg pojedynku agaru z różą, którego pierwszą rundą był Black Aoud tejże firmy. Recenzując czarnego tytana Montale pisałam, że zwycięża róża (pisałam też, że nie kibicowałam tej pani). Tu pojedynek już się zakończył, agar leży na deskach, róża upojona zwycięstwem pozuje do fotografii, a publiczność… Publiczność nie wiwatuje.

Data powstania: 2011
Twórca: Pierre Montale

Nuty zapachowe:
brak danych na razie

* Pierwsze zdjęcie: tapeta z layoutsparks.com

** Druga grafika to jeden z awatarów na stronie towarzystwa Joys, Jewels and Japery zajmującego się tłumaczeniem starofrancuskich tekstów z XII i XIII na angielski.

*** Trzecia to peta pod tytułem „Blood Rose” z serwisu chakpak.com

**** Ostatnia to oczywiście Otto Dix „Portrait of the Dancer Anita Berber”

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

8 komentarzy o “Moon Aoud Montale”

  1. carolinascottie * karolowo

    Bułgarski olejek różany – jak dobrze pamiętam drewniane kolumienki, w których był zamknięty. Po otwarciu dusił-wchodząc gdzie tylko się da…Koszmarne wspomnienie

  2. Nie znam, jak będzie okazja to poznam mimo wszystko 😉 Ale oprócz fantastycznego opisu najbardziej mi się podoba ostatnia ilustracja 🙂 Genialna wręcz 😀

  3. intensywnośc róży mnie nie męczy,być może dlatego, iż wychowywałem się pośród tych kwiatów,i mam miłe wspomnienia.
    no ale co za dużo…
    wielbiciele róży będą z pewnością usatysfakcjonowani.
    Klaudio ostatnio zauważyłem u ciebie istny nalot Montalowych nowości
    i jak wiesz to mnie cieszy 🙂
    dzięki za porównania.

  4. Mnemonique, dziękuję, 🙂

    Karolino – dokładnie tak samo go pamiętam. :]

    Domi, zerknij na twórczość tego pana. On miał ewidentnie coś nie teges z kobietami. Ta jest chyba najpiękniejszą, jaką namalował. Dziwny.

    Jarku, nie wiem, czy to nalot montalowych nowości, czy nowości w ogóle, ale staram się nie skreślać firmy po kolku zapachach i wciąż szukać. To taki mój subiektywny obiektywizm: nie okopuję się na upatrzonych pozycjach. I dobrze, bo dzięki temu poznałam Dark Aoud, Midnight Oud, czy Molecule 02.

  5. Uwielbiam zapach róż, ale powiem szczerze, że akurat róże lubię "podane" tradycyjnie, bez zbędnych udziwnień. Ten zapach sam w sobie jest szalenie zmysłowy, więc nie potrzeba mu żadnych wspomagaczy.

  6. Kurcze jak Ty piszesz! To się czyta jak wysokiej klasy kryminał , który w napięciu trzyma do końca :] Prawie poczułam jak ta perfuma pachnie 🙂

  7. Katalino, u mnie to wygląda szalenie dziwacznie, bo o ile zapach kwiatów w naturze lubię, to w perfumach nie. I nie chodzi chyba nawet o to, że w perfumach róża pachnie inaczej, bo przecież jaśmin, czy lawendą idealnie odwzorowane znalazłam, a jednak nie nosiłabym. Lubię zapach jabłek, truskawek, arbuzów… Ale pachnieć tym?! 😉

    Luno, jaki tam kryminał. Od razu napisałam, kto zabił. ;)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy