Coeur de Vanille Antonio Visconti

Od czasu pojawienia się dwa i pół roku temu na łamach SoS Waniliowego Bestiariusza część osób uznała, że jeśli zabieram się za zapach z wanilią w roli głównej, to na pewno będzie szydera i fujanie. A przecież ze szczerą życzliwością pisałam o waniliach Lutensa, Annick Goutal czy Le Labo… Że już o cudownych Amber Vanilla Reginy Harris nie wspomnę! (Właśnie wspomniałam. ;))

Tym razem też wcale nie mam niecnych planów – moje intencje są czyste, a nadzieja przyświeca mi jak energooszczędna żarówka typu long life. 🙂

Sybarytka bez pretensji

Od pierwszej chwili, od pierwszego wdechu wiedziałam, że zapach jest nie mój. I jednocześnie bardzo mi się podobał.

Puchata wanilia doprawiona cudownie korzenną gałką muszkatołową i pogłębionymi charakterystycznym, dymnym aromatem wetiweru nutami drzewnymi. W tle pobrzmiewa kakao i świeże orzechy.

Ostatecznego charakteru kompozycji nadaje niezwykły akord przyprawowy: odrobina papryczkowej pikanterii, jak daleki cień l’artisanowskiego Piment Brulant oraz świetnie z tą paprykową ostrością współgrające, rozgrzewające olejki eteryczne: cynamonowy i goździkowy.

 

Tuż pod tym urzekającym, dosłownie i metaforycznie słodkim otwarciem znajdujemy kolejny rarytas: gwajak. Mnóstwo gwajaku. Nie tak wygładzony jak w Gaiac Micallef – tym razem ten niezwykły drzewny aromat zachował więcej cech typowych dla czystego olejku: jest słodki, miodowy, nieco szorstki jednocześnie. Przypomina posłodzony palisander, a czasem spaloną esencję rózaną. 

I jest piękny!

 

Na tym etapie zaczynam się wahać, czy aby na pewno Jądro Wanilii nie jest dla mnie… Pachnie bowiem jak cieplejszy, słodszy nieco, ale i bardziej pikantny Gaiac i (to ważne!) jest o co najmniej dwukrotnie trwalszy od drzewnego słodziaka Micallef – co też w sumie nie jest mocą, ze klękajcie narody, ale jest lepiej.

Po paru (tym razem naprawdę paru, a para to w okolicy dwóch) godzinach zapach przygasa podobnie jak estragonowa Akaba

Kładzie się na skórze leniwie i statycznie. Nie potrafię oprzeć się wyobrażeniu barokowej piękności z przymkniętymi oczami odpoczywającej po namiętnym zbliżeniu. Serce zwolniło już, pożądanie zostało zaspokojone, ciało odpręża się, a zmysły wydają się przytępione minioną burzą. Miękkie poduszki wokół i słodkie, miodowe ciasteczka na stole sprawiają, że świat wydaje się miejscem nader przyjaznym.

Proszę, nie szukajcie tu erotyzmu i podniety. To nie ten typ zapachu. Jest odrobina pikanterii w waniliowej kompozycji Viscontiego, jednak to przede wszystkim odprężenie i słodka niemoc.

W tym momencie Coeur de Vanille, mimo wciąż wyraźnie wyczuwalnego zapachu drewna gwajakowca, bardziej  niż Gaiac, przypomina mi Organzę Indecence Givenchy. Micallefowski gwajak ma charakter trzmiela: jest ciężki, grubuitki, ale jednak, wbrew grawitacji, unosi się w ciepłym powietrzu. Zapach Viscontiego jest statyczny, bardziej leniwy, wręcz ociężały. Stąd ta piękność barokowa. 🙂

 

No i na tym barokowym etapie znów zastanawiam się, czy mój on, czy nie mój. Najbardziej interesującą i niejednoznaczną cechą tej kompozycji jest jej nietypowa pikanteria. Papryczkowo – cynamonowy pazurek kusi i skupia uwagę. Z drugiej strony, wyczuwam w nim coś na kształt karmelu – tak ciemnego, że aż gorzkawego i ten karmel mnie drażni. Ale ja ogólnie nie jesetem miłośniczką zapachu karmelu w perfumach.

Reasumując: kompozycja jest prosta, ładna i łatwa. Niegłupia, niebanalna, ale też nie z gatunku olśniewających finezją. W sam raz na zimę dla miłośniczek Addicta i Organzy Indecence. A może Gaiaca i Piment Brulant?

 

Data powstania: 2005

Twórca: Antonio Visconti

Nuty zapachowe:

Nuty głowy: różowa papryka, goździki, gałka muszkatołowa, wanilia

Nuty serca: wetiwier, drewno cedrowe, drewno gwajakowe

Nuty bazy: absolut wanilii, orzech laskowy, kakao

* Zwróćcie proszę uwagę na ilustracje. Na wszystkich Danae: postać z mitologii greckiej, będąca (zarówno mitologicznie, jak i na tych obrazach) uosobieniem kobiecej bierności, zmysłowości typu „nie opieram się”. Malowana przez setki artystów Danae wydaje się w pewien sposób być spełnieniem męskich pragnień. Może na tym polega tajemnica sukcesu Organzy Indecence i innych zapachów w tym typie?

Autorami obrazów są w kolejności:

1. Leon Francois Comerre

2. Artémisia Lomi Gentileschi

3. Emile Auguste Carolus-Duran 

4. Tycjan

5. Rembrandt Harmenszoon van Rijn (czyli Rembrandt po prostu)

6. Józef Pankiewicz

Najbardziej chyba znana Danae Gustava Klimta nie znalazła się tu celowo. Wiecie, dlaczego. 🙂

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

10 komentarzy o “Coeur de Vanille Antonio Visconti”

  1. Madzik Monster

    Opis brzmi smakowicie 🙂 A twój dopisek sprowokował do przypomnienia sobie dzieła Klimta 😉

  2. wiedźma z podgórza

    Znowu jestem druga. 🙂
    Tym razem nie chcę pisać o Wanilii (której nie kojarzę; chyba..) tylko o Twojej inspiracji, po przeczytaniu końcowej dygresji.
    Danae miała przechlapane. Najpierw uwięziona z powodu obsesji ojca, później "pokryta" przez pierwszego rozpłodowca Olimpu na zasadach, które opisałaś (czyli 100% bierności), za co "w nagrodę" tatuś-psychol wysłał ją z synkiem na pewną śmierć, której uniknęła dzięki kaprysowi boskiego kochanka. Po wszystkim pewien satrapa, aby dobrać się do mamusi, postanowił załatwić jej syna. Nasza larwa oczywiście na wszystko potulnie się godziła.
    W tym kontekście przypomniałam sobie naszą niegdysiejszą komentarzową rozmowę o patriarchalizmie i kobietach-masochistkach [kojarzysz?] Danae przetarła im szlaki. ;P
    Kurczę, ten mit musiał wymyślić jakiś stary, zgorzkniały i sfrustrowany pierdziel. Pomyśleć, że na takich uroczych historyjkach zbudowano całą cywilizację (w właściwie pół – to męskie 😉 ). Brr!
    Przyczynek do monografii pt. "I jak tu NIE zostać feministką?" 😉

  3. Madzik, no i co? Ta zwarta kolumna deszczu… Nie nadaje się, czyż nie? 🙂

    Wiedźmo, nie tylko męskie pół cywilizacji na tym zbudowano. Mnie się wydaje, że znakomitą większość damskiej połowy też, bo kobiety godzą się na to i nawet wydaje im się, że to ich wybór, zgodny z naturą etc. To fajnie widać przy dyskusjach o zmianie nazwiska po ślubie: dorosłe kobiety są przekonane, że to łaskawośc narzeczonego, że "pozwoli" jej mieć dwa nazwiska, a jako naturalne traktują, że ona i jej dzieci będą miały nazwisko męża. A ja nie rozumiem, co taki chłop ma do pozwalania, na czym polega ta łaska i czemu niby kobieta ma zmieniać nazwisko, które wypełniała treścią przez całe swoje życie. I nie, nie chodzi o to, że uważam, że męzczyzna ma zmieniać nazwisko na nazwisko żony. To tak samo idiotyczne i upokarzające.

    Ale ja nie o tym miałam, tylko o Danae. Wiem kurczę, że tak została wychowana i tak dalej, ale żebyż ona choć uciekła sama, żeby ratować nie siebie, ale dziecko… Nie uciekła. Nie próbowała nawet. 🙁
    Nie wiem, jak NIE zostać feministką. 🙂

  4. wiedźma z podgórza

    W sumie tak, ale zawsze można wybić się na niepodległość. 🙂 Na przykład szperając w tkance kultury, cywilizacji etc. i reinterpretując wydarzenia, postaci, mechanizmy… Ale do tego trzeba oderwać się od telenowel i przestać namiętnie czytać 'Galę'. ;P A to zbyt duże poświęcenie.
    Co do nazwisk: można sobie zmieniać, mnie nic do tego. Wkurza mnie jedynie "oczywistość" takiego postępowania i oczekiwanie całego otoczenia nowożeńców, że pani Iksińska po prostu MUSI stać się Igrekowską, ostatecznie I-I [ale z tym tyyyle kłopotu.. ;> ]. Zmianę nazwiska jestem w stanie poprzeć bezwarunkowo w jednym tylko przypadku. Opowiem na przykładzie: miałam kiedyś kolegę o nazwisku Fijut. Nic dziwnego, że gość od przedszkola po kolejne miejsca pracy skazany był na przezwisko "Fiut", z czym z roku na rok było mu coraz gorzej. A że nie jest to człowiek, który potrafiłby przekuć bądź co bądź charakterystyczną cechę w pewien atut, więc postanowił, że po ślubie przyjmie nazwisko swojej narzeczonej, znacznie mniej kontrowersyjne. Tak też się stało. Rozumiem tego typu postępowanie. Jeśli jest Ci z nazwiskiem źle, a przecież trudniej je zmienić od imienia, dlaczego nie miałbyś/miałabyś pozbyć się go przy pierwszej nadarzającej się okazji? Ale to jedyny taki warunek.
    Zaś w dni ślubu państwo młodzi i tak otrzymali stosy kartek z życzeniami dla "państwa Fijutów". 😉 Mimo, że decyzja kolegi była powszechnie znana wśród weselników. :/

    Z Danae to właśnie wkurza mnie najmocniej: kiedy wokół trafiamy na tyle kobiet, które potrafią rękami, nogami i zębami walczyć jeśli nie o szczęście własne, to choć swojego dziecka, ta cizia bezmyślnie godziła się na każde draństwo, jakie ją i jej syna spotykało. Durne cielę.
    Oraz doskonały przykład na to, że nie mamy wcale do czynienia z narracją powieściową, tylko z przypowieścią. "Tak było, tak jest i tak ma być aż po wieki wieków". Ohyda.

  5. Temat interesujacy i wedlug mnie bardzo skomplikowany. Dla mnie osobiscie najwazniejsza jest wolnosc wyboru. Niestety obserwujac co sie dzieje w moim otoczeniu przez ostatnie lata feminizm tez czasem ma przegiecia. Np.: od lat ciagnace sie dyskusje w kraju gdzie mieszkam na temat: Zycie kobiety jest wylacznie sukcesem w wypadku pelnowymiarowego etatu i to najlepiej na stanowisku kierowniczym? Z sond wynika jednak, ze wiekszosc kobiet tutaj najchetniej pracuje 3 dni (i takie mozliwosci istnieja co jest rzadkoscia na swiecie), bo szczescie dla nich to czas wolny przeznaczony dla siebie lub energia poswiecona dorastajacym dzieciom.

    Jezeli chodzi o zapach to naprawde szkoda, ze baza nie jest ciekawsza…
    Michasia

  6. Ja sie normalnie kiedyś załamię! Kiedy uświadamiam sobie ile cudownych aromatów chciałabym spróbować… a portfel cierpi, oj cierpi. A Ty jak kusiłaś, tak kusisz nadal 🙂 A tą wanilią to mi po prostu pętlę na szyję zarzuciłaś 😉

  7. Osobiscie nie przepadam za waniliowymi zapachami w perfumach (podobnie jak za cytrusowymi). Preferuje lekkie zapachy kwiatowe.

  8. Wiedźmo, Michasiu – odpowiem wspólnie, bo dla mnie to w obu przypadkach kwestia wolności indywidualnej i świadomego wyboru.
    Każdy człowiek ma prawo zrobić ze swym nazwiskiem, co tylko zechce. Niech to jednak będzie wybór, a nie bezmyślne podążanie za uwłaczającym ludzkiej godności zwyczajem. niegdyś kobieta nie miała wyboru, bo nie była pełnoprawnym człowiekiem. Kiedy była panną, jej właścicielem był ojciec. Wychodząc za mąż przechodziła pod władzę męża. Zmiana nazwiska potwierdzała transakcję podobnie jak w przypadku sprzedaży niewolnika – otrzymywał ona automatycznie nazwisko nowego pana.
    Na podobnej zasadzie funkcjonuje obrzezanie kobiet: także jest tradycją, częścią dziedzictwa kulturowego, także strażniczkami tej tradycji są głównie kobiety i także czynią to bez refleksji, a co za tym idzie, bez poczucia, że to zwyczaj, który coś im zabiera. Zmiana nazwiska nie jest niebezpieczna fizycznie, ale stanowi symbol pozbawiania kobiety dotychczasowej tożsamości i zmiany jej roli na wagonik doczepiony da męża.
    I ja, jako jednostka mocno akcentująca swoją indywidualność, starannie budująca swoją tożsamość, troskliwie wypełniająca swoje nazwisko treścią – uważam, że zabranie mi go jak czegoś, do czego nie mam prawa, bo lata dyskryminacji kobiet mi to prawo zabrały… no to mnie obraża.
    A czemu to się wiąże z wypowiedzią Michasi? Bo, w moim pojęciu, feminizm to własnie wybór. Nie tylko możliwość wybrania drogi kariery, bez barier, szklanych sufitów i dyskryminacji płacowej, ale także możliwość wybrania innej drogi: na przykład "roli wewnętrznej". Człowiek, bez względu na płeć, powinien mieć możliwośc świadomego rozpoznania swoich potrzeb i, jeśli takie są, realizowania się w roli matki/ojca, opiekunki/opiekuna domowego ogniska. Tylko niech ten wybór będzie wolny od obciążeń, bo ja wyraźnie czuję, dlaczego kobiety wybierają dom częściej, niż mężczyźni (poza klasycznymi kwestiami związanymi z socjalizacją, tradycją, modelem społeczeństwa, podświadomie przyjmowanymi wzorcami etc): bo ten etat i tak jest na ich barkach. My nie mamy wyboru: praca zawodowa albo praca w domu. Nasz wybór to dwa etaty: w domu i poza domem, albo jeden etat: tylko w domu. I wiem, co mówię, bo mam rodzinę.
    I nie, to nie gorycz przeze mnie przemawia. nie czuję się rozgoryczona życiowo. Tylko wciąż zadziwia mnie to, jak bezrefleksyjnie ludzie płyną z prądem.

  9. Madzik. 🙂

    Kat, żebyś Ty wiedziała, jak kuszą mnie Twoje makijaże… 🙂

    Zosiu, masz jakieś ulubione kwiaty? Lekkie w sensie typu kwiaty (jaśmin czy róża są ciężkie), czy lekkie w sensie sposobu przybrania ich?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Condensed Milk by Demeter

Mleko w Malibu Spodziewałam się, że zapach będzie brzydszy. Słowo daję! Skondensowane mleko nie pachnie ładnie i nie urody oczekiwałam. Condensed Milk w wersji Demeter

Czytaj więcej »