Kote Slumberhouse


Recenzowanie perfum Slumberhouse to ciężka robota. Zwykle zaczynają się dziwacznie - trzeba więc kombinować nad tym, jakby tu swoje wrażenia zebrać do kupy i ubrać w jakieś relatywnie składne zdania. Potem Slumbarhouse'y wyczyniają różne sztuki po to, by skończyć się zupełnie nie tak, jak tego oczekujemy. Po prostu nie można ich spuścić z oka!
A na dodatek nie są to pachnidełka szybkie, jak błysk ciupagi, tylko prawdziwi perfumeryjni długodystansowcy. Nawet koncentracja EDC nieznużona hasa po skórze przez kilkanaście godzin.

Mówię Wam - orka na ugorze. Ale jakież to malownicze ugory...

Nie inaczej jest z Kote.
Kote chadza własnymi drogami. A ja za nim. :)


A ty płotem, kociugo, hej!*


Obserwowany z daleka Kote przypomina połączenie Wonderwwod z A New Perfume Comme des Garcons. Pierwszy, trącący jeszcze spirytusem akord jest ostry, przyprawowo - iglasty, syntetycznie kadzidlany. Intrygujący raczej, niż ładny.


Szczyt tworzą nuty przyprawowe: pieprz, gałka muszkatołowa, laur, kolendra, duuużo kardamonu. Pod nimi, najpierw stłumiony, z czasem wyraźniejszy brzmi styraks. Podpalony, a raczej prażony na węgielku. Być może w towarzystwie mirry i szczapki sandałowca.
Po chwili dopiero zauważamy obecność mandarynki. A raczej samej skórki owocu: spreparowanej w sposób, który daje suchość herbacianej bergamotce.


Zapach przypomina opuszczoną halę produkcyjną.

Co w niej produkowano? Moja wyobraźnia podpowiada, że kalendarze ścienne. Barwne, pachnące wysokogatunkową farbą drukarską (zauważyliście, że farba, którą drukowane są gazety codzienne pachnie inaczej, niż farba, którą drukowane są pisma kolorowe, a nowa książka na zwykłym papierze pachnie inaczej, niż nowy album z reprodukcjami na papierze wysokogatunkowym, powlekanym?), drukowane na kredowym papierze, który nie pachnie ani kredą, ani nawet papierem, tylko kaolinem i klejem.


Jeśli dodamy do tego zapach zalegających w kątach hali stosów skóry i skaju, woń środków do konserwacji maszyn drukarskich oraz szczyptę technicznego kurzu - obraz będzie prawie kompletny. Prawie, bo jeszcze domaluję na nim mieszanką pomarańczu z brązem suche skórki z mandarynek pałaszowanych kiedyś przez młodego kontrolerki jakości. :)


Po kwadransie Kote(k) zaczyna się nudzić w pustej hali, po drugim kwadransie definitywnie ją opuszcza.

Kompozycję przejmują nuty drzewne. Wyraźny, eteryczny aromat sosny bardziej ściera się, niż splata z matowym, skóropodobnym zapachem tekowego drewna. Po stronie sosny walczy zastęp nut przyprawowych, tek wspiera skórzasty, ciemny tytoń. Mandarynka została pośrodku poszturchiwana przez obie strony. Najpierw foszy się i chmurzy, w końcu rejteruje.

Kotek ewidentnie wlazł na płotek.


Płotek jest, oczywiście, drewniany. Nienowy, starawy nawet, ale starannie zakonserwowany organiczną lakobejcą.
Dziwnie dalekie od natury aromaty drzewne zupełnie nie kojarzą się z lasem, ogrodem czy nawet tartakiem. Mamy płotek - konstrukt, technologię użytkową bazującą na drewnie. I nie jest to starannie gładzona szkatułka z palisandru, ani ażurowa altanka z aromatycznego sandałowca. Płot. Na płocie nastroszony nieco kot, który po oswojeniu okazuje się miękki i puszysty. W tle nieczynna drukarnia.

Nie ma w tym zapachu nieba, nie ma trawy pod płotem ani kępy drzew za płotem. Jeśli zaczniemy przyglądać się uważnie, zauważymy, że w kąciku obrazka, na wielkiej pace niewykorzystanego papieru siedzi cieć w bojówkach i pali fajkę.


A teraz najważniejsze: to naprawdę fajny obrazek. Nie ładny, nie landszafcik, nie jeleń na rykowisku i nie zachód słońca w pomidorach, ale mnie się podoba. I drewniany płot, i nastroszony kot, i postindustrialne tło kompozycji.



Data powstania: 2011

Nuty zapachowe:
tekowiec, sosna, mandarynka, tytoń


*Julian Tuwim "O kocie".


Źródła ilustracji:
  • Pierwsze zdjęcie, na którym (wedle opisu Autorki) "gruby, czarny kot wlazł na płot" wykonała Aleksandra publikująca na Photoblogu pod nickiem Immanse. Link do profilu Immanse: KLIK
  • Zdjęcie drukarni wykonała Ewelina, publikująca na Deviantarcie jako EVA-line. Profil Autorki: KLIK. Zerknijcie w wolnej chwili - fajne rzeczy dziewczyna robi.
  • Zdjęcie starej drukarnie wykonał slyusd, którego galerię na serwisie Flickr znajdziecie tu: KLIK. Dla porządku dodam, ze na zdjęciu ekspozycja Narodowego Muzeum Drukarstwa w Dublinie.
  • Zdjęcie "Wlazł kot na płot - perspektywa płotowa" autorstwa użytkowniczki kingofmice znajdziecie na serwisie Globtroter. Link do profilu Autorki: KLIK.
  • Ostatnie zdjęcie: "Cat Through the Fence" wykonała Drmom i znależć je możenie na serwisie TravelPod. Tradycyjnie - link do profilu Autorki: KLIK.


Komentarze

  1. Czadowa recenzja,niezwykle sygestywna z lekkim humorem
    Idę się pozbierać:)
    Pzdr,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapach też czadowy. Dziwaki są fajne, bo jest co pisać. Ale też trudne, bo trzeba kombinować. Jeśli się uda - zawsze czuję ulgę.
      Dziękuję. :*

      Usuń
  2. Opuszczona fabryka, po której podłodze turla się mandarynka a potem kotek na płotku. Hmmm...
    Ciekawa historia. No i ten cieć palący fajkę. Taki, co wszystkim wchodzącym przez bramę mówi "Dzień dobry"...
    W bezdusznej industrialnej scenerii odrobina ciepła i koloru. Jak kolorowy kubek na zimnym biurku korporacyjnego księgowego. Tylko, że dzisiaj zamiast ciecia z fajką mamy najczęściej chłodne oko przemysłowej kamery. A szkoda...

    Zielony Drań (TM)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, ze Ci się spodobał opis. Zapach chyba właśnie taki jest - najpierw z odrobiną ciepła, potem z odrobiną chłodu. :)

      Usuń
  3. Jak dla mnie ten zapach brzmi nieco zbyt ostro i chłodno. Zdecydowanie bardziej spodobał mi sie Twój opis :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      I chyba o to mi chodziło. Zapach jest bardziej intrygujący, niż ładny. Chciałam Was zaintrygować. :)

      Usuń
  4. Zatkło mje.... ale historia :))) Boskości! Wsadzić kotka do drukarni to chyba tylko Ty potrafisz. Kotek wprawdzie nie dębowy ani mszysty, ale... no tak, nie przetestuję, znowu jakiś wynalazek co go ufoludki zesłały.
    Świetna recenzja. Gratulacje!
    Szłam dziś sobie Wandy (na takiej ładnej ulicy mieszkam) i co chwila kolejny kotek wysadzał wścibską główkę z kolejnego balkonu. A balkon obok mojego balkonu mieszkają dwa, jeden egipski krótkofutry, drugi czarno biały. Siadają na samym rogu murku okalającego balkon. Każdy, kto do mnie przyjdzie (dziś to była moja Mama) próbuje interweniować - przecież on zaraz spadnie! Jakby kotek nie miał nic ciekawszego do roboty, tylko spadać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta nazwa... Od razu szukałam kotka. A kiedy wlazł na płotek byłam wyjątkowo zadowolona. :)
      Cieszy mnie, ze uśmiechacie się (Ty i Jarek) czytając. To miała być recenzja na luzie. Mogłam albo wybałuszać oczęta, albo radować się tym, co dostaję. A dostaję dziwaka nie lada. Jak napisała Mariola na Facebooku: Kota Dziwaka. :)
      A kotki "gupie nie som" - z bylekąd spadać nie będą. :)

      Usuń
  5. Ha, niebywałe; mi też się Kote z postindustrialnym pustostanem skojarzył ;)
    Na kotka już nie wpadłam ;P
    I muszę przyznać, że od pewnego czasu trochę żałuję, że pozbyłam się próbki, bo on faktycznie intrygujący był...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem. Po napisaniu recki buszowałam w sieci, żeby porównać wrażenia i znalazłam twoją wizję. Fantastyczna! Jak zawsze u Ciebie.
      W ogóle zdziwiłam się, ze tyle Slumberhouse'ów opisałaś. Miło wiedzieć, że nie tylko na mnie ich zapachy robią takie wielkie wrażenie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty