Mów do mnie „tygrysie” – Emerald Reign House of Sillage

Czy wypada pałać entuzjazmem w poniedziałkowy ranek?

Recenzując walentynkowe Love is in the Air wspomniałam, że ten akurat zapach nie jest moim faworytem wśród zapachów marki. Dziś będzie faworyt i raczej więcej House of Sillage nie będzie, albowiem wyniku niemożności zdecydowania się na wybór zwycięzcy w walentynkowym rozdaniu właśnie oddałam wszystkie swoje próbki perfum tej marki osobie, której opowieść mnie oczarowała. Nie znoszę rozdań – nigdy nie mogę obdarować wszystkich. 🙁

Nie mów do mnie „misiu”

Emerald Reign zapowiadany jest jako perfumeryjny tygrys władający przestrzenią. Mocne nuty, butny opis, a tygrys… leniwy.

Najważniejszą nutą jest sandałowiec. Pudrowy, łagodny i nawet ładny. To na nim zbudowano kompozycję i to on daje jej charakter. 

Akord przyprawowy zapadł się w sandałową poduchę. Gałka muszkatołowa i kardamon pozbawione pikantnej, zadziornej części olfaktorycznego spektrum brzmią przyjemnie, lecz bez emocji. Tworzące serce nuty zielone spotkał podobny los – liście geranium i fiołka zatonęły w sandałowcu jak zimna łyżka w ciepłej zupie. 

Na powierzchni trzymają się nuty żywiczne i miękka, matowa wanilia.

Zapach jest prosty, łagodny i uniwersalny. Dedykowana paniom kompozycja,
jako jedyna z całej oferty marki doskonale sprawdziłaby się jako
uniseks dla miłośników zapachu sandałowego drewna. O ile nie sięgną po
inne sandałowce – ten bowiem pozbawiony jest charakterystycznej dla tej nuty oleistości, co może stanowić zarówno zaletę, jak i wadę.

W temacie tygrysa i wydrukowanej na kartoniku próbki rady: DO NOT STARE INTO THE EYE OF THE TIGER, komentarz mam jeden:

Ostatnia kwestia, o której wspomnieć warto to fikuśne opakowanie.

O ile standardowe „babeczki” House of Sillage mają swój niezaprzeczalny urok, o tyle drogie jak nieszczęście (1500$) babeczki limitowane nie przekonują mnie zupełnie.

Tkwiący na babeczce wysadzany kryształkami tygrys? Dziękuję, postoję. To znaczy… poleżę, bo zapach taki leniwy, że człowiekowi mięśnie wiotczeją. 😉

Data powstania: 2012

Twórca: Mark Buxton

Trwałość: jak na zapach drzwny słaba. ok 5 godzin.

Nuty zapachowe:

Nuty głowy: kardamon, kolendra, gałka muszkatołowa

Nuty serca: liście geranium, liście fiołka, sandałowiec

Nuty bazy: benzoes, paczula, wanilia

  • Zdjęcia pluszowego tygrysa z TEJ AUKCJI na serwisie ebay.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

17 komentarzy o “Mów do mnie „tygrysie” – Emerald Reign House of Sillage”

  1. Większej tandety jeżeli chodzi o flakon, to dawno nie widziałam. A od samego zapachu też się będę trzymać z daleka. Recenzja świetna, "Misia" dawno nie słyszałam 😉

  2. Aleksandra GGS

    Jestem bardzo ciekawa tej serii. Do tej pory odstraszały mnie nawet babeczki. Ale zmieniam się, zmieniam pod wpływem twoich recenzji. Próbuję rzeczy , które omijalam do tej pory. Skoro tygrys jawi się misiem, to raczej nie zatęsknię do niego. Kabarecie genialny. Nie miałam okazji widzieć wcześniej. Rozbawiło mnie do łez. Jak nic, powiem dzisiaj do. Mojego miłego " misiu" i zapewne dostanę potem ataku chichawki, a On biedactwo nie będzie wiedział o co chodzi. 😉
    Brawo za rozsądek, jeżeli chodzi o limitowane edycje.
    A właściwie gdzie się kończy rozsądek przy kupowaniu perfum, tak ogólnie? Bez edycji limitowanych. Kiedyś wąchałam tylko te rozsądne, teraz i pozostałe. I żyję w obawie, że zgłupieję na punkcie jakiegoś bardzo drogiego 🙂

    1. Aleksandro, ja kabaret Potem uwielbiam. Moi ulubieńcy po Latającym Cyrku Monty Pythona.
      Cytaty z ich programów na stałe weszły w nasz język rodzinny. Bo oglądamy ich wszyscy w trójkę. Podobnie jak Cyrk.
      Jesli chodzi o perfumy – sama pod wpływem blogowania wychodzę poza swoją strefę komfortu. Jaśminy, słodycze, wcześniej tuberozy… Jeszcze kilka lat temu nie mogłabym uwierzyć, ze zacznę doceniać.
      Oczywiście "doceniać" nie znaczy "nosić", ale testować jak najbardziej. 🙂

  3. "nie mów do mnie misiu, mów do mnie tygrysie…" hahaa ten skecz jest piękny 🙂 wieszkość naszych imprez kńczy się oglądaniem kabaretu POTEM czy też teraz HRABI.
    Jak patrze na te babeczki to mi się słabo robi. Na wszelki wypadek omijam szerokim łukiem, co za masakra.

    1. Serio myślałam, że ze mną coś nie tak. 😉
      A Potemy… No wszystko praktycznie zanabyliśmy i wracamy systematycznie. I nawet dziecko zaraziliśmy potemomanią. 😉

  4. Ten skecz to już klasyk 😀
    Flakonik natomiast trąca trochę kiczem. Sandałowce perfumeryjne lubię, nawet bardzo, choć skłaniam się raczej ku tym w bardziej męskim wydaniu. Są jakieś takie głębsze i bardziej charakterne.

    1. Ano klasyk, klasyk. 🙂

      Co do sandałowca: ja uwielbiam, ale nie ten, Ten jest pudrowy. Ja lubię sandałowce kremowe, oleiste, albo przeciwnie – mocno drzewne, czerwone.
      Ten jest pudrowy. Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe. I nie trafia do mnie. :/

  5. Zdecydowanie wolę te oleiste i pełne sandały. A takie flakony kojarzą mi się z groteskowo-kiczowatym Rosyjskim przepychem, niezwykle płytkich milionerów…

  6. wiedźma z podgórza

    Ech, limitowanki wyraźnie sugerują, że wymarzony target tych perfum został ściśle określony i my wszyscy, jakeśmy się tu wpisali, z pewnością nim nie jesteśmy. :]
    No ale sam zapach dla mnie przyjemny; pomimo, że diablo wtórny. O dziwo, sandałowca nie czuję prawie wcale, najwyżej jako dalekie tło. Króluje pikantna, przyprawowo-żywiczna ambra, jakich dziesiątki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Serge Lutens Serge Noire

Zamierzam niniejszym obwieścić narodziny kolejnego fenomenu stworzonego przez Christophera Sheldrake’a. Wcale nie dlatego, że Serge Noire to zapach wyjątkowo ładny. Kogóż obchodzą rzeczy ładne, kiedy

Czytaj więcej »