Pragnę zachwytu. Testy ostatnio mnie rozczarowują, zapał słabnie, wracam do perfum, które znam i lubię. Na szczęście są wśród nich takie, których jeszcze nie recenzowałam. Z powodów różnych. Tym razem przyczyna jest prosta: mój dzisiejszy bohater to bardzo, bardzo bliski krewny zapachu, o którym już pisałam. Trudno jest wejść dwa razy do tej samej rzeki, trudno jest przeżyć tę samą miłość dwukrotnie tak samo mocno. A jednak Arabskie Noce Jesusa del Pozo zasługują na własną baśń...
Wyobraźcie sobie zapach, który rozwija się jak romans. Potajemny, grzeszny, namiętny.
To nie był dzień, to była noc*
Najpierw pojawia się oud - mroczny i treściwy, jak schadzki przy zgaszonym świetle. Dosłowny i oczywisty jak namiętność bez miłości. Doprawiony pieprzem pieprznym jak... Wiadomo. I różą - śliską jak satynowe prześcieradło.