J.F. Schwarzlose – bynajmniej nie lipny zapach lipy

Dzień dobry.

Przedstawię Wam dziś markę, której na Sabbath of Senses jeszcze nie było. A zasługuje na to, by być.

Berlińska firma J.F. Schwarzlose tradycję ma długą – sięgającą połowy XIX wieku, jednak na rynek perfumiarski wróciła dopiero w wieku XXI. Wróciła cicho i bez fajerwerków, jak to marki prawdziwie niszowe mają w zwyczaju. Budżet idzie na perfumy, nie na reklamę.

Tymczasem tu odrobina rozgłosu się przyda, bo wśród pięciu debiutujących w 2012 roku kompozycji Schwarzlose nie ma słabego zapachu. Po prostu nie ma. Dodatkowo od pewnego czasu marka dostępna jest na Polskim rynku, a mająca ją w ofercie Perfumeria Ambrozja oferuje także porządne, spore próbki z atomizerem. No nie godzi się nie napisać o Schwarzlose. 🙂

1A-33

Na pierwszy ogień pójdzie kompozycja sentymentalna, której tajemniczą nazwę rozszyfrują jedynie miłośnicy motoryzacji. Kod 1A-33 nawiązuje do sposobu, w jaki tworzono oznaczenia na samochodowych tablicach rejestracyjnych w pierwszych dekadach XX wieku. W czasach, w których w Niemczech budowano dużo dróg i mało samochodów, a w Stanach zjednoczonych odwrotnie.

1A-33 to kompozycja opisywana jako oddech berlińskim powietrzem. I lipa.

Dużo lipy.

Jeśli zapach choć trochę oddaje realia przedwojennego Berlina, to musiało tam rosnąć mnóstwo lip. Lip, z których „wonnego kwiatu pracowite pszczoły Biorą miód”.

Miodowy, słodki aromat kwiatów lipy, niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym, to jedna z moich ulubionych kwiatowych nut w perfumach. Przypomina mi dzieciństwo, gdy podczas spędzanych u wujostwa na wsi wakacji, wchodziłam na rosnącą w kącie podwórza starą lipę, by w fotelu z grubych konarów czytać „Tomki” Szklarskiego. Przypomina mi zbieranie kwiatów do papierowych torebek, lepkie od soku palce i aromatyczny wywar z lipy, który ciocia przynosiła mi do łóżka. Niewysoka filiżanka z przejrzystej porcelany, cienki, miejscami starty złoty szlaczek, talerzyk z zieloną pieczątką manufaktury u spodu – i ta sama pieczątka na dnie filiżanki… Ta pieczątka sprawiała, że prawie zawsze się oblałam, ale ciocia wolała prać pościel, niż podać mi lipę w zwykłej szklance. „Szklanki są do kompotu” – mawiała. To wszystko wraca przy filiżance lipowej herbatki. Dlatego tak lubię lipę.

(O wakacjach u wujostwa pisałam też przy okazji recenzji Mur Slumbergouse – to jedno z najszczęśliwszych wspomnień mojego dzieciństwa)

Nosząc 1A-33 nie jestem zaczytanym dzieciakiem o wiecznie obdartych kolanach. Nie jestem dziewczynką w wykrochmalonej pościeli zafascynowaną zielonym wzorem na spodzie filiżanki. W 1A-33 jestem smukłą damą. I ta smukłość jest tu decydująca.

Otwarcie sentymentalnej kompozycji Veronique Nyberg to rozdmuchane ozonowym, kamforowym nieco akordem „kropli deszczu” cytrusy. Wytrawne, zmatowione eterycznością pieprzu, blade jak wschód słońca nad miastem. I lipa. Kontrast w stosunku do cytrusów. Słodka, ciepła. Miodowy aromat wiotkich, złotych kwiatków.

Szyku i powściągliwej elegancji nadaje zapachowi wczesne, przesączające się dyskretnie i do otwarcia, i do bazy serce zapachu. Magnolia, odrobina jaśminu, ślad petitgrain.

Zmiana balansu z dominacji lipy na magnolię następuje powoli, łagodnie. Jak gdyby smukła dama wypiła już swoją filiżankę lipowej herbatki, opuściła salonik z widokiem na miasto i wyszła do ludzi. Zaróżowiona jak kwiat magnolii.

Jest piękna, ale wolałam ją bez kapelusza. W lipowej sukience.

Baza zapachu to kolejny zwrot akcji, który mnie raduje. Magnoliowa dama wraca do domu. Zdejmuje magnoliowy kapelusz i na powrót staje się złocista.

Tym razem uwiodła mnie aromatem irysa. Kremowy, subtelnie kłąkowy, podbity korzennym, drzewnym wetiwerem, ustawiony cedrowym parkiecie irys brzmi tu pięknie, wielowymiarowo, elegancko i (umiarkowanie) niszowo zarazem. Powraca też ślad lipowej herbatki – tym razem bardziej herbacianej.

To najmniej jednoznaczna część kompozycji. Przyjemne odkrycie po ładnym, lecz odrobinkę zbyt poprawnym sercu.

***

Planowałam krótką, kilkuzdaniową recenzję w stylu „krótkich gadek”, a tymczasem wyszła mi sążnista opowieść. Tak to bywa z prawdziwymi damami. Człowiek ulega, choć nie był namawiany. 🙂

Macie ochotę na pozostałe zapachy Schwarzlose?

Data powstania: 2012

Twórca: Veronique Nyberg
Trwałość: naprawdę dobra. 8 godzin spokojnie.

Nuty zapachowe:

Nuty głowy (Berlińska Energia): mandarynka (molekularnie destylowana LMR), różowy pieprz (CO2), akord kropli deszczu, kwiaty lipy

Nuty serca (Dziedzictwo): jaśmin Sambak (LMR), olejek kwiatów magnolii

Nuty bazy (Dynamiczny pazur): cedr, puder z Irysa

  • Autorem  fotografii wykorzystanych w recenzji jest Sarah Burchill i pochodzą one z jej galerii w serwisie Deviantart. Sarah, poza pięknymi, nastrojowymi zdjęciami, robi też fenomenalną (!!!) steampunkową biżuterię. Galerię polecam jednak nie tylko miłośnikom steampunka. Jest świetna!
  • Pisałam już, że polecam? GALERIA

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

14 komentarzy o “J.F. Schwarzlose – bynajmniej nie lipny zapach lipy”

  1. Interesujący kontrast. Kiedy wspomniałaś o berlińskim powietrzu, wyobraziłam sobie masę spalin… 😉 A tu proszę: lipa w miodowym wydaniu i magnolie. To nawet mogłoby mi się spodobać 🙂

    1. Ja też nie tego oczekiwałam. Choć nie do końca spalin. Tymczasem tu… Lipa. Wolałabym mniej magnolii. 🙂

  2. Na okoliczność Twojej recenzji spryskałam sobie zgięcie łokcia Zetą Andy'ego Tauera (z próbki). Ciekawa jestem, czy znasz i jak ją porównujesz do tego cudeńka, o którym piszesz. Ja w swoim prywatnym "notesie zapachowym" określam Zetę jako: "bees buzzing busily" (sorry, że po angielsku – skrzywienie zawodowe:))
    A w ogóle, to pewnie, że chcemy więcej! Zdrowiej i pisz! Ślę lipowo-miodowe pozdrowienia 🙂

    1. Aneto, mam gdzieś próbkę zety, ale nawet nie pamiętam, czy testowałam. Pewnie nie. Tauery praktycznie sztuka w sztukę źle na mnie leżą. To znaczy źle leżały, gdy testowałam kiedyś., Teraz nawet nie próbuję. To pewnie niedobrze, ale jakoś zawsze jest wiele innych pokus…

  3. Rozmarzyłam się! Uwielbiam zapach lipy, kojarzy mi się z dzieciństwem, Babcią i kwitnące obok domu lipy. Zaintrygowałaś mnie tym zapachem i przyznaję, że mam ochotę poznać inne.

    1. Mam dokładnie tak samo. Z babcią akurat kojarzą mi się kasztany (do dziś jesienią mam ich zawsze pełne kieszenie), a lipa to kolejne miłe wspomnienie z dzieciństwa. Nie mam ich zbyt wiele (tych miłych) więc te lipowo – kasztanowe są dla mnie szczególnie cenne.
      Pisałam już, że cieszę się, że tu znów jesteś? Tak, pisałam, Ale cóż z tego, skoro nadal się cieszę. 🙂

    2. Sabbath również nie mam zbyt wiele miłych wspomnień z dzieciństwa – tylko takie maleńkie perełki.

      Jest mi bardzo miło :*

  4. I ja lipę uwielbiam, szczególnie tą po burzy czy obfitym deszczu 🙂
    W trakcie czytania miałem ten sam wachlarz skojarzeń co przy kompozycji Caligna która jest niezwykle naturalnie urokliwa i ma do przekazania jakby ten sam typ emocji…

    1. Lubię Calignę. Chyba nawet recenzowałam, ale teraz nie pomnę. Lubię takie urokliwe kompozycje. Choć… Raczej nie noszę. Z wyjątkiem Calamusa. 🙂

  5. Calamus jest jedyny w swoim rodzaju, nie spotkałem niczego podobnego. Taki niejednoznacznie zdefiniowany oryginał pełną piersią. Stary dobry awangardowy w swej prostocie CdG.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy