Bo to zła kobieta była - J'ose Eisenberg


Od lat na SoS pojawiają się recenzje perfum z wiodącą nutą kawy. Dziś kolejna. Nie wiem już, która. Tym razem na celownik wzięłam perfumy selektywne, powszechnie dostępne i doskonale znane. I zabierając się do testów wiedziałam, że to nie będzie mój ideał.

Kawa ma być duża i gorąca. Nie lubię małych kawek, które znikają zbyt szybko. Nie lubię kawy przestudzonej lawendą. Nie znoszę kawy rozbielonej piżmem. A jednak... Moje nielubienie nie ma tu znaczenia. J'ose to są po prostu dobre perfumy.
Bardzo. Dobre.


Poznajcie J'ose

To, jak lubimy mieć podaną swoją kawę, to kwestia gustu. J'ose lubi gdy kawa jest mocna, czarna i bez cukru. Żadnego śmietankowego pitu pitu. Żadnych syropów. Uczciwie kawowa kawa.
J'ose bywa rozkojarzona. Kawę pija zimną - często stojącą na stoliku od paru godzin. W miętowo - lawendowym przeciągu.


Ta kawa jest najmocniejszym i najbardziej interesującym akcentem otwarcia. Wytrawny, chłodno dekadencki akord kawowy zaostrza szorstka jak drobnoziarnisty papier ścierny, osobna nuta cytrusowa. Nuta, która czyni z J'ose rzetelny, wszechstronny unisex. I jednocześnie niepokojąco trąci potocznie pojmowaną kolońskością. Taką, której nikt prawie nie lubi.

J'ose w nosie ma lubienie.


Nawet kiedy zapach ogrzeje się nieco i ułoży na skórze; gdy przez otwarte na lawendowy ogród okno zajrzy ambrowe słońce; nawet gdy ambrowe słońce rzuci na kawowy stolik paczulowy cień... J'ose się nie oswaja. Zapach wierci się na skórze aż po bazę. Podszczypuje kolońskimi, syntetycznymi cytrusami i zacina ostrym jak reflektor piżmem. Niech Was nie zwiedzie jaśmin w sercu. On po to jest, żeby zwodzić.


J'ose ma tupet. Zachowuje się obcesowo; mówi wtedy kiedy lepiej milczeć i milczy gdy wypadałoby niezobowiązująco konwersować o pogodzie. Chuda baba w prowokująco odsłaniającej kościste obojczyki kiecce. Nonszalanckiej i pozornie prostej, choć przecież wszyscy wiedzą, że kosztowała krocie.

J'ose nie nosi stanika, ale nikogo to nie rusza, bo i tak nie miałaby czego weń włożyć. J'ose pali cienkie papierosy i używa za dużo perfum, by zamaskować smród tytoniu. J'ose polewa obtarte przez niebosiężne szpile stopy najlepszą wodą kolońską kochanka, a na odchodnym zabiera ze sobą jego cygara. Bo mogą się przydać.

Nie przydadzą się, bo zapomni ich w taksówce, za którą zapłaci wymiętą studolarówką.


J'ose obraża ludzi w sposób, który sprawia, że pragną więcej i klnie tak, jak gdyby recytowała poezję. J'ose pije. Nie tylko kawę. Kiedy wypije wystarczająco wiele, recytuje poezję jak gdyby klęła.

J'ose pożąda i bywa pożądana. Nieczęsto. Ale nawet wtedy nie tworzy związków. Nie spaceruje za rączkę i nie ścieli łóżek. J'ose jest wolna i nie tęskni do słodkiej niewoli. Niewola za nią też nie tęskni.


J'ose to kompozycja, która współcześnie nie weszłaby na rynek. A już na pewno nie jako zapach damski. Jest trudna i nieprzytulna.

Współcześnie kawę w perfumach serwuje się raczej na słodko. Chlubnym, wyjątkiem są tu Black Vetyver Cafe Jo Malone, które jednak na rynku były tylko meteorytem. Już ich nie ma.

Wracając do nieprzytulności J'ose: milszą i bardziej urodziwą wersją kompozycji ze stajni Eisenberg jest dwa lata młodszy lawendowo kawowy przyjemniaczek od Bond No.9 - New Haarlem. Gdyby J'ose i New Haarlem były siostrami, to młodszej nie szczędzono by wyrazów sympatii, a starszej tylko wyrazów.



Data powstania: 2001
Trwałość: do 8 godzin

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cytryna, bylica, mięta
Nuty serca: lawenda, kawa mokka, jaśmin
Nuty bazy: paczuli, drzewo cedrowe, piżmo, drzewo sandałowe, ambra

  • Pierwsze zdjęcie to reklama J'ose.
  • Autorem pozostałych jest Barnaby Roper. Pochodzą z sesji zdjęciowej Anji Rubik z 2013 roku.

Komentarze

  1. Ależ świetny tekst!! Czytam i się uśmiechem :)) Ty to tak potrafisz opowiedzieć, że wiadomo o co chodzi w zapachu. Powącham na pewno, zwłaszcza po torturach z kawą od Montale, przyda mi się nieco wytrawności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)
      Kawa od Montale to dla mnie jest totalna porażka. W sensie kawy. Nope nope nope.

      Usuń
    2. Mam jeszcze w próbkach od Montale ten czekoladowy zapach, na razie się go boję dotknąć ;)

      Usuń
    3. On w bardzo niewielkim stężeniu pachnie ok. W większym... No... bardzo jest mocny. :/

      Usuń
  2. kocham jego zadziorność! choć bywają dni, że układa się przytulnie ambrowo-lawendowo. Nigdy nie wiesz w którą stronę zagrają składniki i to chyba najlepsza frajda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. To jest zawsze frajda. Na mnie tak się Le Baiser du Dragon edp zmienia.
      Co do przytulności - mnie lawenda ziębi. Nie czuję się dobrze w tej nucie. :/

      Usuń
    2. Le Baiser du Dragon EDT - EDT, oczywiście. Przepraszam za przeklawiaturzenie.

      Usuń
  3. Podobały mi się na początku. Chciałam być kiedyś, jak ta Twoja J'ose, ale nie jestem i najważniejsze - nie będę. Żadnej przyjaźni. Czasem zasypiam z tym zapachem na nadgarstkach i przez chwilę przed zaśnięciem jestem właśnie taka, jak opisałaś. Tylko tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie jestem jak moja J'ose. Totalnie nie jestem i chyba nie chciałabym być. Nie lubię zimnych ludzi i zimnych zapachów.
      Ale ten moment przed zaśnięciem, który opisujesz, to może być ciekawe doświadczenie. :)

      Usuń
  4. Fajna recka :) pamiętam, że kiedyś bardzo je lubiłam ale to był początek perfumowej przygody i dość szybko się "odlubiły" :). Z "kawowców" chyba obecnie najbardziej lubię L'Or Torrente.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja najbardziej lubiłam Black Vetyver Cafe. Ale już go nie ma. Lubię też Sweet Woodcoffee. Ups! Też go nie ma.
      Następna recenzja to będą Espresso Royale Sebastiane.
      Dziękuję Polu. :)

      Usuń
  5. J'ose. Zdecydowanie najlepsza kompozycja ze wszystkich Eisenbergów [mam tylko problem z tym rozróżnieniem na serie damską i męską, i już sama zwątpiłam czy one się faktycznie czymś różnią czy tylko kolorem flakonów, bo skład jest teoretycznie ten sam]. Uwielbiam tę szorstkość, intensywność i niepokorny charakter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się! Najlepsza z Eisenbergów. I zgadzam się, że męska i damska wersja są łudząco podobne.
      Pozdrawiam serdecznie. :)

      Usuń
  6. Nie znam zapachu, ale podoba mi się wykreowana przez Ciebie postać. Zachęcasz do zapoznania! Nawet jeśli ona jest nieprzyjazna - zaintrygowała mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ten blog jest po to, żeby zachęcać. Cieszę, się, że mi się udało. :)

      Usuń
  7. Świetny wpis, ja ciągle szukam kawy idealnej- Montale zupełnie mi nie pasują, nie lubię nosić takich 'siekier'; New Haarlem jest bardzo ładny, ale nie do końca jest chemia między nami.
    Najbardziej lubię Scent of Departure Vienna, ale to ciągle nie to.
    Miłego dnia !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)
      Ja także szukam kawy idealnej. Vienna są piękne. Bardzo lubię. lubię też Sweet Woodcoffee CdG.
      Mnie się marzy kawa jad Black Vetyver Caffe Jo Malone, tylko bez wetiweru i trwalsza. I żeby nie wycofali z rynku. :(

      Usuń
  8. Bosko napisane! Dziś powącham koniecznie! A reklama J'ose jest piękna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo.
      Daj proszę znać, jak Ci się spodobał i czy podobnie odbierasz zapach. Zawszem ciekawa. :)

      Usuń
  9. No tak, ja jako wielbicielka kawy podanej w słodkawym, ewentualnie przyprawowym otoczeniu, tutaj raczej się nie odnajduję. Rozumiem koncepcję i doceniam "inność", choć przyznam, że do mnie osobiście nie przemawia ;) Ale recenzja jak zwykle podana bez zarzutu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kat, do mnie też nie. W sensie to nie jest zapach, który lubię i który chciałabym nosić. Tak, jak pisałam. Ale uważam, że to dobre perfumy i zasługują na recenzję.
      Ja często piszę pozytywnie o zapachach nie w moim typie. Bo ja noszę w sumie tylko drewniaki. A blog o samych drewniakach... Chyba nie byłby zbyt interesujący. :)
      Dziękuję. :*

      Usuń
    2. Oj tam, byłby! Po prostu wtedy byłoby bardziej monotematycznie ;) Ale jak dla mnie dobra recenzja czegokolwiek, co nie do końca mieści się w guście osoby recenzującej, jest jeszcze cenniejsza. Sama nie do końca potrafię wyrwać się w swojej opinii ponad klasyczne "podoba mi się / nie podoba mi się", bo za bardzo rzutuje to na mój odbiór danej rzeczy. Ty to potrafisz jak mało kto :)

      Usuń
  10. Wybornie złożone i napisane.;)
    Zakładam że się nie polubimy ale lubię obserwować....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      Ja także nie czuję się nosicielką J'ose. Ale nie przeszkadza mi to doceniać. :)

      Usuń
  11. Kurczę, kurczę, z przykrością rozpoznałam się w paru linijkach, choć wolałabym nie. Zapach nosiłam do smokingu i szpilek z dziką przyjemnością i byłam mu wierna... do czasu reformulacji.
    Którą wersję recenzowałaś? W mojej była, prócz cygar, kawy i lawendy, jeszcze kupa siana, niezmiernie mnie to bawiło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O raju, jak ja Cię tu dawno nie widziałam! Miałam Ci wysłać próbki, ale mnie Polcon zeżarł. Z resztą nie tylko Polcon. Napiszę maila.

      Ja nie wiem, czy rozpoznanie się w tym tekście jest czymś złym.Bycie kobietą (człowiekiem) w typie J'ose wymaga nie tylko pewności siebie, ale też totalnej charyzmy i wyczucia. Jeśli się nie przegina i nie jest zawsze J'ose, jeśli ma się sporo dystansu i potrafi czasem odpuścić - są spore szanse na bycie gwiazdą socjometryczną.
      Definitywnie - szczypta J'ose dobrze robi. Mnie się czasem zdarza kląć - i zawsze staram się, żeby brzmiało to bezwstydnie, a każde R było wyartykułowane bezbłędnie i bez wahania. Zdarza mi się na komplementy odpowiadać z uśmiechem "wiem". Zdarza mi się... Nie za często. Na tyle tylko, żeby ludzie nie myśleli, że ta miła, opanowana babka nie ma charakteru.

      Recenzowałam nową wersję. Poszłam do Sephory i poprosiłam o próbasa jakiś miesiąc temu. Siana niewiele. :)

      Usuń
    2. Dawno mnie nie widziałaś, bo mam klawiaturowstręt, ale dla higieny umysłowo-estetycznej codziennie do Ciebie zaglądam:) Wiem, że pożerają Cię różne aktywności, i szczerze podejrzewam, że aby znaleźć czas na zrealizowanie wszystkich swoich pasji musisz po prostu nie sypiać, niczym wampir:)

      Rozpoznanie się w tym tekście może rzeczywiście nie jest niemiłe; to, że bezczelna i asertywna część mojej osobowości jest mało sympatyczna chyba jest pozbawione znaczenia, bo też i nigdy do bycia milusią i cichutką dziewczyną nie aspirowałam. Mój mąż też już się przyzwyczaił, że w odpowiedzi na "ależ ty jesteś piękna", słyszy "a, no tak", zamiast "ale mam tu taką fałdkę, i pryszcz na nosie mi wyskoczył". Tak, szczypta J'ose dobrze robi, nie ujęłabym tego lepiej:)

      Jeśli upoluję gdzieś starą wersję Jose, podeślę Ci próbkę. Stara wersja była właśnie taka, jak opisałaś....tylko znacznie bardziej.Wszystko mocniejsze, bardziej wyraziste, plus siano jak z Bois Blond PG.

      Usuń
  12. masz moją dozgonną wdzięczność, Twoja recenzja jest tak sugestywna, że musiałam powąchać. Taka natychmiastowa miłość z jasnego nieba spadła na mnie wcześniej tylko przy L'Eau d'Issey Pour Homme i Poison.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nibi, ależ mi sprawiłaś radość! Dziękuję!
      Największa radością człowieka, który pisze po to, żeby dzielić się pasją jest przeczytanie takiego komentarza. Dziękuję raz jeszcze.
      Samych udanych dni z J'ose Ci życzę. :)

      Usuń
  13. Oj chyba niuchnę w wolnej chwili :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto. Moja próbka jest z Sephory. Poszłam, poprosiłam. Chodziło za mną opisanie tego zapachu od lat. :)

      Usuń
  14. Nie trafiłam wcześniej na tę recenzję, mistrzowsko napisane. Perfum nie znam, ale już podoba mi się ta historia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty