Wywiad z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem – część 1

Zapraszam Was dziś do lektury pierwszej części wywiadu z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem, który miałam przyjemność przeprowadzić 27 października 2015 podczas ich wizyty w Domu perfumeryjnym Quality Missala w Warszawie.

Poprzedni mój wywiad z założycielami M.Micallef Parfums znajdziecie tutaj:

Część 1

Część 2

Część 3

Tym razem także, ze względu na dużą objętość (prawie sześć tysięcy słów) wywiad podzielony został na trzy części.

Nagranie jest kontynuacją konwersacji zaczętej wcześniej, wobec powyższego brak mu oficjalnego powitania, nie będę jednak niczego zmieniała. Mam przekonanie, że dzięki temu lepiej poczujecie atmosferę tego niezwykłego spotkania.

Miłej lektury.

Historia wielkich odkryć

Klaudia Heintze: Nagranie nie idzie na żywo do radia, możemy więc żartować, a potem najwyżej nie puścimy tego w tekście.

Martine Micallef: To dobry plan.

Klaudia: Cieszę się, że mogłam spotkać Was ponownie. Poznaliśmy się pięć lat temu…

Geoffrey Nejman: Pamiętam.

Klaudia: Miałam wówczas przyjemność przeprowadzić z Wami wywiad. I tym razem, kiedy zastanawiałam się nad tym, o co chciałabym Was zapytać, uświadomiłam sobie, że najbardziej oczywiste pytania już Wam zadałam. Ale przygotowałam nowe.

Geoffrey: Możemy odświeżać.

Klaudia: Tak, możemy. Na razie jednak nie musimy. Chciałabym zacząć od nawiązania do tego, o czym mówiliście na spotkaniu prasowym. Geoffrey, wspomniałeś, że odkryliście oud dla europejskiego perfumiarstwa. Zgadzam się. Dzięki AOUD poznałam tę nutę wtedy, kiedy jeszcze prawie nikt w Europie o niej nie słyszał i nic nie było o niej wiadomo. Zdobyłam więc niemiecki „Leksykon kadzideł” i przetłumaczyłam część poświęconą temu składnikowi publikując swoje tłumaczenie najpierw na forum, potem na blogu. Reakcje na tekst były nieomal równie interesujące, jak reakcje na zapach.

W związku z tym nie mogę nie zapytać o to, jak odkryliście oud i jak udało Wam się przekonać do niego Europejczyków. Bo przecież dla naszych, starokontynentalnych nosów był on… Niesamowicie dziwny.

Jesteś częścią mojego życia

Geoffrey: O tak, był dziwny. I właściwie udało nam się dzięki zbiegowi okoliczności. Zbiegi okoliczności to zawsze wdzięczny temat dla opowieści.

Prezentowaliśmy wówczas naszą kolekcję perfum potencjalnemu dystrybutorowi w Dubaju. W czasie wolnym udaliśmy się na souk – targ przyprawowy. I na tym targu natrafiliśmy na sklepik, w którym sprzedawano olejki perfumeryjne. W tym właśnie sklepiku pierwszy raz powąchaliśmy oud. Osłupieliśmy! Ten zapach nas olśnił.

Wiesz… oudy bywają różne. Niektóre z nich są skórzaste, niektóre pachną bardzo zwierzęco, ostro. Wybraliśmy kilka próbek – byliśmy zadziwieni i jednocześnie uszczęśliwieni naszym odkryciem – i zabraliśmy je do Francji, do naszego laboratorium w Grasse, do Jeana Claude’a, z którym pracuję. Powiedzieliśmy mu: słuchaj, musi istnieć metoda użycia tego jako składnika w perfumeryjnej recepturze.

Nuta była tak mocna, że destabilizowała każdą kompozycję, każdą recepturę, każdy zapach. Jean Claude był poważnie sfrustrowany mocą tego zapachu, w końcu jednak uzyskaliśmy coś… akceptowalnego. Mimo to, wcale nie planowaliśmy wprowadzania AOUD na europejski rynek. Chcieliśmy przedstawić ten składnik w zmienionej formie na Środkowym Wschodzi. I odnieśliśmy niesamowity sukces – w Dubaju, w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie, Bahrajnie, Katarze… Wszędzie. Rzucili się na tę nową recepturę!

Pamiętam nawet człowieka, który miał zdjęcie naszego flakonu jako tapetę w telefonie – tak, jak ty pewnie masz zdjęcie swojego syna. I ten człowiek powiedział nam: Zmieniliście moje życie.

Martine: Nie, on powiedział:

– Czy ty jesteś Martine Micallef? Bo jesteś częścią mojego życia.

Geoffrey: A tak! Powiedział: Jesteś częścią mojego życia.

Martine: A ja na to: Serio? (śmiech) Zauważył, że jestem nieco zmieszana i mówi: Pokażę ci dowód na to, że jesteś częścią mojego życia. Wyjął swój piękny telefon – nie pamiętam marki, ale wysadzany diamencikami i w ogóle strasznie drogi – i pokazał mi zdjęcie na tapecie. Na zdjęciu był AOUD Micallef.

Geoffrey: Nasz pierwszy AOUD.

Martine: I mówi: Widzisz? To nie żart. Jesteś częścią mojego życia. Nie mógłbym żyć bez twoich perfum.

Ten zapach nie daje mi spokoju

Geoffrey: Muszę Ci opowiedzieć o zabawnej sytuacji, która przydarzyła nam się w Europie. Właściwie najlepiej opisuje ona, jak niesamowitym zapachem jest oud.

Byliśmy kiedyś w bardzo sławnym sklepie w Düsseldorfie. Nazywa się Schnitzler, może słyszałaś, znany jest z tego, że jest w nim wszystko. Mieliśmy w tym sklepie spotkanie, podczas którego Martine podpisywała flakony. Na spotkaniu był także pewien człowiek, który zażyczył sobie „czegoś nowego”. A ja akurat miałem ze sobą flakon AOUD. Nie planowałam prezentacji, ale w sumie ciekaw byłem, jak ludzie na niego zareagują. I ten człowiek – nie bloger, ale także koneser i znawca perfum niszowych – zapytał, czy mam coś specjalnego.

– Skoro szuka pan czegoś specjalnego – powiadam – proszę spróbować tego. To jest coś naprawdę specjalnego.

Zaaplikował perfumy na rękę i podniósł ją do nosa. I widziałam, że nie chce nic mówić, bo jest po prostu zakłopotany. A on bez słowa podszedł do pana Schnitzlera, który przebywał akurat w innej części sklepu. Poszedłem za nim i słyszałam, jak mówi do pana Schnitzlera:

– Mam nadzieję, że nie zamierza pan sprzedawać tych śmierdzących perfum w swoim pięknym sklepie. (śmiech)

Pan Schnitzler był także nieco zakłopotany zapachem, powiedział więc tylko:

– Nie nie, nie zamierzam. Pan Nejman nie chce tego sprzedawać, tylko tak próbuje…

A teraz słuchaj. Ja wróciłem do Martine, a ten człowiek snuł się po sklepie z AOUDem na ręku. Wrócił do nas po piętnastu minutach, wciąż raz za razem unosząc rękę do nosa. I w końcu powiedział coś, co dla mnie jest najlepszym sposobem opisania oudu: 
– Ten zapach nie daje mi spokoju
.

Zaczął zadawać pytania o to, co to za substancja. Opowiedziałam mu więc o tym, jak byliśmy w Dubaju, że esencja pochodzi z Kambodży i tak dalej i tak dalej. Znasz historię. W tym czasie minęło z pół godziny i zapach rozwinął się, ogrzał, zmieszał z jego PH, stracił nieco mocy. I ten człowiek mówi do mnie tak:

– Proszę pana, muszę pana przeprosić. Powiedziałam panu Schnitzlerowi, że to śmierdzi. A to jest tak dobre, że jeśli zdecydujecie się to puścić na rynek, proszę zarezerwować dla mnie trzy butelki.

Pytania, których nie należy zadawać

Geoffrey: Fenomen perfum z przewodnią nutą oudu polega na tym, że trzeba dać ludziom czas na zakochanie się, na romans, na zaślubienie zapachu. Myślę, że podobnie będzie z Akową. Bo Akowa to zapach początkowo zbyt agresywny.

Klaudia: Bardzo męski.

Geoffrey: Tak, bardzo męski. Ale po pewnym czasie nawet ci, którzy początkowo twierdzili, że zapach jest zbyt agresywny, zakochują się w nim. Trzeba nauczyć się, jak aplikować Akowę – dyskretnie i z umiarem. I przywyknąć. Bo to jest zupełnie nowy zapach – składnik, który nie został nigdy wcześniej użyty. Dlatego teraz wiele laboratoriów, wielu perfumiarzy próbuje z nami flirtować, żeby wydobyć z nas informację o tym składniku.

Klaudia: Pierwsze pytanie, jakie planowałam Wam zadać brzmieć miało: Czym jest afrykański korzeń (african root).

Geoffrey: Afrykański korzeń?!

Klaudia: Taką nazwę nosi ten tajemny składnik na angielskojęzycznej Fragrantice. Takie więc miało być moje pierwsze pytanie. Ale teraz już wiem, że nie warto go zadawać.

Geoffrey: (śmiech) Dziękuję, że nie stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji.

Klaudia: Proszę bardzo. Zadam jednak inne niezręczne pytanie. Dlaczego w pewnym momencie zmieniliście nazwę AOUD na Micallef AOUD Man?

Geoffrey: Zmieniliśmy?

Klaudia: Owszem. AOUD był już wówczas jednym z moich ukochanych zapachów i kiedy zmieniliście nazwę na Man, poczułam się oszukana.

Geoffrey: A wiem, zmieniliśmy nazwę, bo przygotowywaliśmy się do wejścia na rynek bardziej kobiecej wersji – Rose Aoud. Choć klasyczny lubiany był także przez kobiety.

Martine: Był jeszcze jeden powód. Dodaliśmy angielski człon nazwy, bo w tamtych czasach byliśmy postrzegani jako marka orientalna, arabska.

Geoffrey: Nie jesteśmy rasistami, kochamy wszystkich tak samo, ale bardzo zależało nam na tym, żeby ludzie mieli świadomość, że jesteśmy marką z Grasse. Mamy wielkie szczęście pracować w Grasse, a w świecie perfum Grasse to miejsce, które znają wszyscy.

Martine: Stolica perfumiarstwa.

Geoffrey: Pamiętam, że kiedy prawie dwadzieścia lat temu zaczynaliśmy przygodę z perfumiarstwem, przedstawialiśmy naszą markę jako M.Micallef Paris – żeby podkreślić nasze francuskie korzenie. Potem zrezygnowaliśmy z „Paris”, ale we wszystkich materiałach podkreślaliśmy, że jesteśmy z Grasse. Bo w perfumiarstwie jest to naprawdę ważne.

Święte drzewo

Klaudia: Czy macie świadomość, że ten sam proces przedstawiania europejskiej klienteli nowej nuty przewodniej, jakiego dokonaliście tworząc i wprowadzając na rynek AOUD powtórzyliście z jeszcze jedną nutą przed Akową i składnikiem X?

Geoffrey: Nie wiemy. Ale nam powiesz?

Klaudia: Pierwszym w historii zapachem z wiodącą nutą gwajaku był Wasz Gaiac. Teraz Gwajak, nazywany świętym drzewem – Palo Santo – zyskuje coraz większą popularność i został okrzyknięty jednym z najbardziej modnych zapachów ostatnich lat. Zrobiliście to więc ponownie. Nie wspominałeś o tym na spotkaniu.

Geoffrey: Nie wspominałem, ale teraz, kiedy mi to powiedziałaś przypomniała mi się kolejna opowieść. Pamiętam, jak odkryłem gwajak. To było podczas jednego ze spotkań Jean Claude’em (Astierem), z którym współpracuję przy tworzeniu zapachów. Martine była wtedy z nami w laboratorium, w którym często rozmawiamy o naszych perfumach, wymieniamy się pomysłami i rozmawiamy o pracy. Przeglądaliśmy zasoby laboratorium i jeden z asystentów podał mi niewielki pojemniczek z aluminium i powiedział: To jest gwajak. Nie wiem, czy widziałaś kiedyś gwajak, ale on jest jak masło.

Klaudia: Esencja.

Geoffrey: Esencja.

Klaudia: Tak, mam esencję gwajakową. Widziałam też drewno, które jest bardzo twarde i wcale nie jak masło. (śmiech)

Geoffrey: Gwajak musi zostać podgrzany, zanim wymiesza się go z alkoholem i użyje jako składnik perfum. Od razu pokochałem zapach podgrzanego gwajaku. Pamiętasz Martine? Powąchałem go i powiedziałem:

– Ach! To jest fantastyczne!

Na tym polega różnica między ludźmi takimi, jak my – pracującymi intuicyjnie, a ludźmi, którzy byli edukowani z książek. Bo ja wtedy powiedziałem:

– Zróbmy perfumy „Gaiac”.

Klaudia: A Jean Claude odpowiedział, że gwajak jest nutą bazową i nie robi się perfum po prostu gwajakowych.

Geoffrey: Dokładnie to powiedział! Powiedział, że gwajaku używa się do ogrzania nuty bazowej i nie inaczej. I naprawdę musiałem walczyć o ten pomysł. I poprosiłem go, żeby zrobił gwajakowe perfumy – chociażby tylko dla nas, nie na sprzedaż. Zapytałem go nawet o to, jak użyłby tej nuty normalnie. Odpowiedział, że użyłby około pół procenta formulacji do ogrzania nuty bazowej; maksymalnie jeden procent. A ja na to:
– Dajmy ponad 50 procent. Wsadź tam tyle i zobaczymy.
I wsadziliśmy i zobaczyliśmy.

Klaudia: …i było to dobre.

Nie wiem, czy masz świadomość tego, że znaczna część miłośników perfum lubiących gwajak wcale nie wie, jak on pachnie. Myślą, że gwajak to ten słodki, miodowy aromat, jaki znają z Waszych perfum – zupełnie odmienny, niż zapach czystej esencji. Nie rozpoznają gwajaku. Rozpoznają Wasz Gaiac.

Geoffrey: Dziękuję. Wiesz… Nasz Gaiac jest też trochę dymny. I zaskoczyło nas, że największym powodzeniem cieszy się ten zapach u Niemek. Niemki go uwielbiają.

Klaudia: Potrafię je zrozumieć.

Uskrzydlić mistrza

Klaudia: Chciałabym zatrzymać się chwilę przy Twojej współpracy z Jean Claude’em Astierem. Powiedz proszę, jak to działa. I już wyjaśniam, czemu. Kiedyś, nie tak dawno temu jeszcze, kiedy czytało się o perfumach M.Micallef byłeś wymieniany jako jedyny autor kompozycji zapachowych. Jakiś czas temu obok Twojego nazwiska zaczęło pojawiać się nazwisko Jean Claude’a Astiera. Pytanie brzmi więc po pierwsze: jak dokładnie wygląda Wasza współpraca, po drugie czemu dodałeś drugie nazwisko, po trzecie… Opowiedz mi historię. Bardzo lubię Twoje historie.

(śmiech)

Geoffrey: Dobrze, ale uprzedzam, że znowu będzie sentymentalnie. Odpowiedź na drugie pytanie jest prosta: z szacunku dla tego człowieka. Jean Claude był moim mistrzem. Kiedy przestałem być finansistą, mogłem nauczyć go jak liczyć pieniądze, ale to on nauczył mnie, jak robić perfumy. Jean Claude Astier to osobowość. Człowiek, który dokonał w życiu tak wiele – nie uwierzyłabyś, za iloma sławnymi sławnymi perfumami stoi. Ale zawsze pozostawał w ukryciu.

Pewnego dnia rozmawialiśmy na ten temat. I zapytałem go o to, dlaczego nigdy nie ogłosił, że jest autorem tego czy tamtego zapachu. A on odpowiedział, że taki już ma charakter. I wtedy razem z Martine uznaliśmy, że jesteśmy mu to winni. Że jesteśmy sobie winni to, żeby dać mu należne miejsce. Żeby opowiedzieć światu o jego talencie i o tym, że tworzył on z nami tę markę od podstaw. To nie był nigdy sekret, po prostu nie komunikowaliśmy tego bezpośrednio. A teraz jest to część naszej oficjalnej komunikacji.

Klaudia: To nie był sekret, bo pięć lat temu w udzielonym mi wywiedzie mówiliście o tej współpracy. Nie uznawałam tego za sekret; po prostu teraz nazwisko Jean Claude Astiera zaczęło był bardzo widoczne.

Geoffrey: Właściwie to Jean Claude Astier tu był. Razem z naszą córką Klaudią prowadził warsztaty z olejków różanych. Pierwotnie mieliśmy przyjechać my, ale wypchnąłem go. Namówiłem, żeby przyjechał i w końcu pokazał się światu.

Geoffrey: Bardzo go podziwiamy. To geniusz. Jak geniusze muzyczni, którzy na skrawku papieru piszą muzykę. On tak pisze formuły. To niewiarygodne! Nawet nie musi wąchać tego, co pisze. Rozumiesz?

Klaudia: Tak. To niesamowite.

Geoffrey: Czasem rozmawiamy o perfumach w domu; na przykład przy obiedzie. I mówię mu coś w stylu: w przyszłym roku chciałbym zrobić perfumy, które pachną tak i tak. I czasem daję mu do powąchania kawałek czegoś ciekawego – kwiatka, ziółka, korzonka. A on bierze ołówek i zaczyna pisać. Dla mnie jest to chińszczyzna, ale 90 procent formuły tam jest. Potem idzie do laboratorium i każe któremuś z laborantów to zmieszać. Według tej napisanej przy obiedzie formuły. Potem oczywiście dopracowujemy zapach. Szlifujemy go i cyzelujemy ale… On tam jest. Zapach.

Martine: Najpiękniejsza w tej historii jest współpraca między Wami.

Geoffrey: To bardzo emocjonalny człowiek. Możesz rozmawiać z nim pięć minut i jeśli mówicie o czymś wzruszającym, to on się wzrusza. Czasem do łez.

Martine: Jean Claude to chodząca księga. Biblia perfumiarstwa. A ponieważ Geoffrey jest samoukiem, korzysta z doświadczenia i wiedzy Jean Claude’a. Pomaga mu to przekładać jego pomysły – intuicyjne często i nietypowe – na język chemii. Idealny mariaż artystycznej duszy z intelektualną kalkulacją.

Geoffrey: Mam wrażenie, że nasz podziw jest wzajemny. Jean Claude jest w tym interesie całe swoje życie. On i kilku naszych przyjaciół to ludzie, którzy jako dzieci biegali w krótkich gatkach po polach jaśminu i zbierali kwiatki żeby dorobić do kieszonkowego. Znają to od zawsze.

Martine: Myślę, że tym, co zdobyło nam szacunek Jean Claude’a był fakt, że kiedy tworzymy perfumy, nie zważamy na koszta. Większość marek planuje kompozycję w ten sposób, że podaje perfumiarzowi przedział kwotowy: masz zrobić perfumy, które będą kosztowały między tyle a tyle. A przy nas jest wolny. Może używać najdroższych i najrzadszych składników i jedynym, co się liczy jest piękno, harmonia zapachu. I on to docenia. Praca z nami jest dla perfumiarza pracującego od tylu lat jak powiew świeżego powietrza.

Geoffrey: Daliśmy mu skrzydła.

Martine: Jean Claude docenia także kreatywność Geoffreya. Pomysły, czasem szalone, z którymi przychodzi. Kiedy pracuje się przez tyle lat, pojawia się rutyna. A potem przychodzi Geoffrey i mówi:

– Zmieszajmy to ze sobą. Będzie fajnie!

***

Ciąg dalszy wkrótce.

Zdjęcia:

  • M.Micallef Perfumes
  • Perfumeria Quality Missala.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

2 komentarze o “Wywiad z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem – część 1”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy