The House of Oud Klem Garden Collection

Gdyby ktoś zapytał mnie, co jest mi bliższe – pustynia czy ogród – oczywiście wybrałabym ogród. Ale nie zapachowo. Zapachowo barwy pustynne są dla mnie bardziej atrakcyjne, niż zieleń i kwiaty. Dlatego więcej, niż od Klem Garden Collection obiecywałam sobie po Desert Day Collection. Tymczasem pustynne wizje Andrei Cassottiego okazały się nader piżmowe i nie do końca moje. Ogród natomiast okazał się wyjątkowo gościnny.

W rodzimej, słowiańskiej kulturze od zawsze obowiązywało prawo gościnności. Nie tylko w słowiańskiej w sumie, bo dotyczy to wielu kultur starszych lub po prostu innych, niż chrześcijańska – w tym semickiej na przykład. Arabowie także zasady gościnności przestrzegają i po dziś dzień podchodzą do niej bardzo serio. W tradycyjnym arabskim domu gość traktowany jest jak dar od boga i okazywane są mu wielkie względy.

Tę arabską gościnność i serdeczność opowiada Casotti drugą kolekcją The House of Oud. Tym razem zaproszeni zostajemy do przydomowego ogrodu, posadzeni pod cyprysem, poczęstowani kawą, nakarmieni dojrzałymi owocami i miodowymi ciasteczkami. A na koniec… Sami przeczytacie. 🙂

Dates Delight

Pamiętam jak na spotkaniu prasowym w Perfumerii Quality Andrea Casotti prezentował pierwsze dwie kolekcje THoO. Śnieg na pustyni już spadł, opowieść przewędrowała do ogrodu. Poziom mojej ekscytacji oscylował gdzieś w okolicy „dwa na dziesięć”. I wtedy Andrea poczęstował nas pierwszym ogrodowym przysmakiem – zapachem, który podczas pobieżnych testów perfum tej marki w perfumerii Regia po prostu pominęłam. Albo go nie było (o niekompletnej ofercie tej perfumerii napiszę wkrótce w cyklu katalońskim).

Dates Delight to cudownie słodkie, lecz nie zbyt słodkie daktyle ułożone na suchych liściach. Ciemne misy z gładko polerowanego drewna wypełnione lśniącymi owocami podane w cienistej altanie. Ślad słodkiego, żywicznego kadzidła – a może tytoniu fajkowego? Miękki zmierzch. Echo aromatów pieczonych w kuchni migdałowych ciasteczek. Cisza. Lenistwo. Sytość.

Zapach daktylowy i zaiste rozkoszny.

Kiedy docieramy do bazy pojawia się wiatr od pustyni: znane z serii Desert Day piżmo. I znów – pośród wszystkich tych rozkosznych nut – jest ono tą, która wprowadza dysonans w sielankową harmonię słodyczy, nut balsamicznych i drzewnych.

Na szczęście jest to ledwie wietrzyk, słaby powiew niezdolny zmącić sennej ciszy wieczoru.

Gdybyż te perfumy trwały dłużej! Gdybyż nie znikały ze skóry po godzinie, dwóch… Dawałam im szansę za szansą. Zużyłam w sumie sześc mililitrów i, mimo pozytywnych ocen trwałości Dates Delight na anglojęzycznej Fragrantice, ja osobiście muszę przyznać, że na mnie one po prostu nie trwają. Ale testów i tak są warte.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: piwonia, daktyle
Nuty serca: kumaryna, karmel, fasola (bób) tonka, cynamon
Nuty bazy: miód, labdanum, benzoes, akord cukrowego lukru, oud z Kalimantanu

Almond Harmony 

Gdyby niebo miało kolor migdałów… pachniałoby tak, jak otwarcie Almond Harmony.

Piramida nut zawiera wszystko, co potrzebne, by mnie zniechęcić do zapachu – furę kwiatów i to nieszczęsne piżmo plączące się po wszystkich nieomal zapachach THoO. Tymczasem lekkie, migdałowe otwarcie tej kompozycji mnie po prostu zauroczyło. Połączenie transparentnej świeżości z aromatem mokrych migdałów wprost z łupiny.

A potem wchodzi ogród. Kwiaty, ziemiste nuty żywiczne i „to nieszczęsne piżmo”, które na tym etapie testów już mi totalnie obrzydło. Piżmowy wiatr wali nas wiąchami mokrych kwiatów po pyskach, nuty balsamiczne kurczą się pod wpływem zimnego deszczu a migdały ktoś pochował do foliowych woreczków, żeby nie zmokły.

W pewnym momencie orientujemy się, że siedzimy w tym ogrodzie pod oudowym stołem, tyłkami na mokrej terakocie i wspominamy migdałowe niebo. Ma to swój urok, ale nie tego oczekiwałam.

Łagodna, migdałowa harmonia wraca w bazie. Zbyt wczesnej, zbyt słabej, zbyt krótkotrwałej. Zbyt nowocześnie syntetycznej. Foliowe woreczki rozkładają się bardzo długo – pamiętajcie o ekologii. 😉

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: kwiat pomarańczy, migdały
Nuty serca: irys, jaśmin, heliotrop, ylang-ylang
Nuty bazy: balsam tolu, fasola (bób) tonka, piżmo, wanilia, balsam peru, oud z Burmy

Cypress Shade

Cypress Shade to prawdziwy ogród. Młode, smukłe cyprysy pachnące błękitem; żółte pióropusze mimozy w miękkich kępach; grządki aromatycznych ziół gdzieś poza zasięgiem wzroku i nagrzana słońcem jasna ściana domu za plecami. Kostki lodu podzwaniające w szklance wytrawnego cytrusowego napoju sowicie doprawionego anyżem i miękka, mokra trawa pod nagimi stopami. A nad głową barwny baldachim, przez który łagodnie przecieka światło.

Sielanka – lecz jest to sielanka w dobrym stylu. Do cyprysowego ogrodu nie wchodzi się wprost z ulicy – trzeba mieć zaproszenie. Zapach poskładany jest tak, by brzmiał odświętnie. Tak, by nikt nie miał wątpliwości, że to nie jest zwyczajny ogród i nie zwyczajne perfumy.

Cypress Shade to obiektywnie chyba najciekawszy zapach serii. A wedle informacji udzielonych mi przez Andreę – także najbardziej złożony w całej kolekcji.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cytryna, bergamota, mandarynka, anyż
Nuty serca: petitgrain, momoza, kolendra, mięta
Nuty bazy: cedr, wetiwer

Grape Pearls

Gdyby Intense Cafe Montale poskładane zostały przez lepszego składacza i z lepszych klocków oraz zamknięte w ładnym flakonie zamiast blaszanego badziewiaka – do rąk klientów trafiłyby Grape Pearls. Gdyby Cafe Rose Toma Forda mniej zadzierały nosa i brzmiały milej – do rąk klientów trafiłyby Grape Pearls. Tak, wiem, i tak trafiły. 🙂

To kolejny prześliczny zapach w tej kolekcji. Bogaty, zawiesisty, zmysłowo owocowy, nienatrętnie słodki, cudownie komfortowy. Perliście krągłe złożenie nut kwiatowych i owocowych podbite klasyczną, orientalną bazą wystarczyłoby, by urzec. Tym razem jednak dostajemy dodatkowy bonus – subtelny aromat kawy pojawiający się w otwarciu i zanikający po to tylko, by pojawiać się fantomowo od czasu do czasu na skraju zapachowego horyzontu.

Gdyby te perfumy miały kawę w tytule – ta fantomowość byłaby rozczarowująca. Ale Grape Pearls (w przeciwieństwie do Intense Cafe czy Cafe Rose) kawy w tytule nie mają, więc delikatny zapach ciemnej, gorącej, skropionej różaną wodą kawy jest tu arabeską, nie pustą plamą na środku olfaktortcznego obrazu.

Grape Pearls to kolejny krągle komfortowy zapach kolekcji. Pełny, urodziwy i wygodny. Czy perła? Dla miłośników orientalnej róży, która z czasem przejmuje zapach pewnie tak. Choć pisząc o perłach  warto pamiętać, że od pereł nie należy oczekiwać innowacyjności i mocy. Tylko piękna. Aż piękna.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: nuty kwiatowe, czarne jagody
Nuty serca: winogrona, liście winogron, róża, kawa
Nuty bazy: ambra, wanilia, białe piżmo

Empathy

Ostatni zapach drugiej kolekcji – klamra spinająca opowieść. Empatia. Współczucie. Tytoń.

Wedle opowieści Andrei, Empathy symbolizuje swobodną rozmowę podczas wspólnego palenia shishy. Chwile spokoju, po obowiązkowych ceremoniach, po sutej kolekcji – gdy już wszystkie towarzyskie obowiązki zostały spełnione i czas na niezobowiązująca rozmowę może także być czasem na wspólne milczenie.

Aromat owocowego tytoniu splata się w tej kompozycji z akordem drzewno – żywicznym. Waniliowo-dzięglowa słodycz z chłodem zabarwionego świerkiem piżma. Subtelna dymność z jasną kwiatowością. I jest to rzeczywiście opowieść o wszystkim i o niczym. Leniwa, rozproszona i… zaskakująco łatwa.

Empathy nie jest kompozycją, która w tej serii razi. Jest tu i orient, i ogród, i elegancja. Rzecz w tym, że dokładnie tak pachnące perfumy mogłyby stanąć na półce Douglasa czy nawet Rossmana. I bez tego arcycudnego flakonu, bez tej niesamowitej oprawy… no nie wiem, czy byłyby odbierane tak dobrze.

I ta myśl towarzyszy mi przy noszeniu większości perfum THoO. Myśl, że oprawa może być w tym przypadku lepsza, niż samo dzieło. Inna kwestia, że jest to oprawa mistrzowska. Po prostu mistrzowska.


Nuty zapachowe:
Nuty głowy: kwiat gruszy, kwiat maliny, arcydzięgiel
Nuty serca: tytoń, malina, nuty owocowe
Nuty bazy: oud, benzoes, piżmo, świerk, nuty drzewne

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

4 komentarze o “The House of Oud Klem Garden Collection”

  1. Jak dobrze znowu Cię czytać!
    Najchętniej wypróbowałabym Cypress shade. Opakowania są przepiękne, wszystkie, chociaż bardziej niż z perfumami kojarzą mi się z bardzo zdobnymi obciążnikami do papieru 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Olivier Durbano Black Tourmaline

Uwielbiam zapach napalmu o poranku * Black Tourmaline jest przełamaniem tabu. Apoteozą brzydoty. Bezpiecznym snem w popiele. Tuleniem bestii… Skłębione nuty gorzkich ziół i napierającej

Czytaj więcej »