Pachnąca Barcelona 4: podróż zmysłowa

Miejsca poświęcone przyjemnościom zmysłowym to moja specjalność.

Żartuję, ale tylko troszkę. Bo prawda jest taka, że z upodobaniem odwiedzam nie tylko perfumerie (które już od następnego odcinka relacji), galerie czy sale koncertowe, lecz także muzea. Muzea poświęcone przyjemnościom zmysłowym ze szczególnym upodobaniem.

Dzisiejszy odcinek Pachnącej Barcelony poświęcony jest muzeom mniej popularnym i mniej monumentalnym. Choć wcale nie mniej wartym uwagi i odwiedzenia.

Muzeum Marihuany

Muzeum Marihuany to miejsce piękne.

Mieści się w pięknej kamienicy i od pierwszego wejrzenia robi wrażenie. Stylowa witryna to tylko preludium. Za stylową witryną znajduje się stylowa klatka schodowa prowadząca na stylowe pięterko.

Motyw konopnego listka na dywanie, motywy liści na szybach. Tu wszystko jest stylowe i piękne.

Atmosfera swobodna – nikt nie pilnuje, nikt nie patrzy na ręce. Obsługa uśmiechnięta, wyluzowana.

Samo muzeum jest niewielkie i zawiera mocno umiarkowaną ilość eksponatów, są jednak one wyeksponowane w sposób przemyślany i ładnie opisane. Zwiedzaniu towarzyszy dyskretna muzyka.

Pierwsze sale muzeum to informacje o kulturowych konotacjach i wykorzystywaniu właściwości konopi indyjskich w obrzędach różnych kultur.

Bogata sekcja buteleczek medykamentów zawierających konopie indyjskie wsparta jest solidną porcją informacji o pożytkach wynikających z zastosowania zioła w składzie leków.

Absolutnie ujmująca jest sekcja artystyczna.

Długa jest lista miłośników konopi i dzieł, które powstały pod ich wpływem.

W salach brzmi niezapomniana trąbka Luisa Armstronga, który (jak się dowiadujemy) z upodobaniem popalał trawkę. I nagle tajemnica jego uśmiechu przestaje być tajemnicą… 😉

Mamy też eksponaty kontrowersyjne. 🙂

Jedyne, czego mi brakowało to… zapach. Barcelona jest miastem dość intensywnie pachnącym konopnym dymem. O akcjach mających na celu legalizację używki wspomniałam w pierwszej części cyklu.

W Muzeum Marihuany marihuaną nie pachnie. Nawet troszkę, nawet śladowo. Być może w ten sposób właściciele unikają ewentualnych nieprzyjemności związanych z „opieką” policji, ale… no ja bym coś rozpyliła. Coś absolutnie legalnego, oczywiście!

Muzeum Czekolady

Muzeum czekolady to obowiązkowy punkt w planach większości zwiedzających Barcelonę turystów. Tłumy w nim nieprzebrane, kolejki niebotyczne, a samo muzeum… totalnie rozczarowuje.

Informacyjnie nie znalazłam tam niczego, czego bym nie wiedziała. W ogóle informacje o czekoladzie są tu dawkowane raczej skąpo.

Kilka witrynek, kilkanaście maszyn do ucierania ziaren i masy i w sumie to cała teoria.

Znakomita większość eksponatów muzeum to figurki, rzeźby i instalacje. Wykonane z czekolady, oczywiście.  Często noszące ślady zęba czasu. Chronione niemiłosiernie wypalcowanym szkłem.

Muszę przyznać, że popkulturowe nawiązania w sumie mnie rozbawiły. Ale już czekoladowa, niemiłosiernie brzydka, pieta to dla mnie za dużo.

Czy zatem odpuścić sobie wizytę w Muzeum Czekolady, zapytacie.

A ja odpowiem: NIE.

Przy muzeum znajduje się bowiem niewielki, wiecznie zatłoczony sklep z czekoladą. Można tu nabyć pyszne praliny i czekoladki.

Przedsmak tego, jak bardzo pyszne daje nam… bilet do muzeum.

Bilet do Muzeum Czekolady ma bowiem postać batonika z cudownie aksamitnej, deserowej czekolady. Po zeskanowaniu kodu kreskowego na opakowaniu bilecik można po prostu wszamać i to właśnie zrobiłam. Z przyjemnością.

W przymuzealnym sklepiku zamówić można także najlepszą na świecie czekoladę na gorąco. Gęsta, ciemna, aromatyczna czekolada najlepiej smakuje wyjadana łyżeczką.

Choć nie. Najlepiej smakuje jakkolwiek. Jest pyszna!

Muzeum Erotyki

Muzeum Erotyki wygląda na instytucję w stanie upadku.

Począwszy od tego, że przez kilkanaście minut dobijaliśmy się do kasy usiłując kupić bilet do otwartego muzeum (bezskutecznie), przez wszechobecny brud w salach, po luki w ekspozycji. W sumie… poza funkcjonującym sklepikiem z kiepskiej jakości gadgetami erotycznymi niewiele tam było.

A co było?

Po pierwsze to!

Zakurzone kieliszki, w których powinny znajdować się perfumy. Niestety, zapachy były tak zwietrzałe, że niewiele dało się wyczuć. Szkoda, szkoda, szkoda!

Po drugie zapętlony filmik opisany jako przygoda erotyczna jednego z austriackich cesarzy. Jestem przekonana, ze to fake, nie napiszę więc którego.

Warto jednak, patrząc na ten kadr, uświadomić sobie, że oto jest piękna kobieta. W epoce niemiłosiernie wyśrubowanych, podkręconych Photoshopem oczekiwań wobec ludzkiego ciała warto i należy pamiętać, że ludzkie ciało naturalnie wygląda z grubsza tak.

Po trzecie trochę historycznych zabawek erotycznych – takich, jak huśtawka poniżej.

Po ostatnie wychodząc można zrobić sobie zdjęcie wstawiając własną twarz w makietę hipergolasa. Kobiety z monstrualnie wielkim biustem albo mężczyzny z monstrualnie wielkim przyrodzeniem.

Zdjęć eksponatu nie wrzucam, bo nie przeszły cenzury. Jedynej na tym blogu czyli mojej własnej.

Muzeum Muzyki

Museu de la Musica w Barcelonie to miejsce wspaniałe. Powodów jest wiele. 

Pierwszy z nich doskonale pokazują zdjęcia. Muzeum jest po prostu piękne. Barwy, światło, wystrój, atmosfera. I niesamowite bogactwo eksponatów.

Drugi powód też widać, ale mniej. Otóż klimatyczna czerwona wykładzina i wyłożenie ścian wspaniale wygłuszają wszelkie pogłosy. Muzyka brzmi tu czysto, jasno, selektywnie. Sample brzmienia poszczególnych instrumentów nie nakładają się na siebie, nie walczą ze sobą.

Trzeci powód to właśnie muzyka. Przy cylindrach z eksponatami muzycznymi, na stropie zainstalowano muszle, które pozwalają poznać dźwięk prezentowanych instrumentów.

Instrumenty są tu dosłownie na wyciągnięcie ręki. Można zajrzeć do fortepianu. Można nawet na nim zagrać.

I to jest kolejny powód mojego zachwytu. Możliwość bezpośredniego obcowania z instrumentami.

Poza fortepianem, do dyspozycji zwiedzających jest, między innymi, harfa, gitara elektryczna (w tym przypadku Fender Stratocaster), etniczne instrumenty perkusyjne (toquem el janggu) i… organy.

Graliśmy na wszystkim!

Niestety, zdjęcia robiliśmy tylko przy instrumentach, którymi nie dało się bawić na których nie dało się grać w dwie osoby. Udokumentowana jest więc gitara (na której potrafimy grać) i harfa (na której żadne z nas grać nie potrafi, więc sprawiało nam to tym więcej radości).

Toquem el janggu porwały nas totalnie! Organy natomiast wymagały współpracy: jedna osoba porusza miechami, druga gra. A potem zmiana.

Na zdjęciu jedno z pierwszych w historii urządzań naśladujących głosy.

W opcjach głos trąbki, organów, fortepianu. Ale także głos ludzki.

Wielka szkoda, że na tym akurat eksponacie nie wolno było grać.

Najwspanialsze w Muzeum Muzyki było jednak to, że było ono żywe.

Przed wejściem widniała informacja, że opiekunowie z grupami młodzieży wchodzą za darmo. W hallu rzucały się w oczy skrzynie pełne tornistrów i toreb, które obsługa sumiennie oznaczała tabliczkami z symbolem klasy i szkoły. Samo muzeum natomiast pełne było zaaferowanych dzieciaków biegających z karteczkami i realizujących jakieś tajemnicze zadania. W skupieniu i z autentyczną ekscytacją.

Jeśli kiedykolwiek będziecie z Barcelonie, nie omijajcie Pałacu Muzyki i mieszczącego się w nim muzeum!

***

Na tym koniec postów muzealnych. Kolejne będą już stricte perfumeryjne. Może ktoś jest ciekawy?

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

8 komentarzy o “Pachnąca Barcelona 4: podróż zmysłowa”

  1. Paput Bonifac

    Wielkie dzięki za możliwość wspólnego podróżowania 🙂 Czytam to co piszesz z wielką przyjemnością.
    pozdrawiam
    justyna

  2. Ars Longa Vita Brevis

    Byłam w muzeum muzyki oraz w muzeum perfum. Potwierdzam, to pierwsze jest wspaniałym miejscem! Na pozostałe opisane przez Ciebie muzea czasu mi brakło, a także, niestety, chęci towarzyszy podróży. Podobnie jak Ty, weszłabym do każdego możliwego muzeum, ale mojego męża niestety szybko to nuży, woli spacery po mieście. Narobiłaś mi apetytu, może uda mi się jeszcze w tym roku znów odwiedzić Barcelonę.

    1. Klaudia Heintze

      Mój mąż już się przystosował. Czasem siedzi sobie w kawiarence, a ja ganiam po muzeach, ale coraz rzadziej. Muzeum perfum będzie w przedostatnim odcinku. Jeszcze trzy przed nami. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Moon Aoud Montale

. Wiecie, co to jest „dowód miłości”? To sytuacja, kiedy coś, co powinno być zmysłową przyjemnością dla nas samych robimy dlatego, że pragnie tego ktoś

Czytaj więcej »