Lorenzo Villoresi Incensi

Lorenzo Villoresi to firma o bardzo starannie dopracowanym wizerunku. Ekskluzywne składniki, konsekwentny i, co ważne, udany design flakonów, posrebrzane korki, opowieści o ręcznej produkcji perfum czy powoływanie się na wielowiekowe tradycje (choć firma ma raptem 18 lat) – wszystko to sprawia, że człowiek ma wrażenie, że oto obcuje z czymś wyjątkowym.

Marketingowcy Villoresiego sprytnie wciągają klienta w pułapkę trąbiąc wszem i wobec, że ich perfumy przeznaczone są dla ludzi wyrafinowanych, wymagających, o gustach wyrastających ponad przeciętną ofertę firm perfumeryjnych… Posługują się nie niosącym, na zdrowy rozum, żadnej treści określeniem „zapachy osobiste” tworząc iluzję, że kilkanaście zapachów z oferty jest w stanie spełnić osobiste wymagania wszystkich klientów. Oczywiście tylko klientów wyrafinowanych i wymagających, bo jeśli ktoś kupuje produkty marki Villoresi to z zasady jest człowiekiem wyrafinowanym. Aż strach pomyśleć, w jaką mizerię duchową wpędza nas nieużywanie tych wspaniałości.

Choć z drugiej strony: nawet ćwok skropiony miętowym świeżakiem Piper Nigrum, czy nadziewanym różą pączkiem Tient de Neige automatycznie, bez jakiegokolwiek wysiłku staje się ćwokiem wyrafinowanym, bo „Zapachy te to swego rodzaju niezależny wszechświat, pozbawiony jakichkolwiek ograniczeń; przywodzą one na myśl lub tworzą określone uczucia, miejsca, obrazy, mogą nawet przenieść w całkowicie nowy wymiar doznań emocjonalnych.”*

Sami rozumiecie. Tworzą uczucia i przenoszą w nowy wymiar.

„Precz z poezjami! Z duszą tromtadrata!”**

Wystarczy się zlać.

Ja wiem, że reklamy perfum zwykle grają na emocjach i odwołują się do ludzkiego snobizmu. Wiem, że trudno tu o konkrety, bo zwykle niewiele one ludziom mówią. Ale czy signore Villoresi, albo ktoś odpowiedzialny za tę strategię nie mógłby okazać choć odrobiny litości…? Toż kora mózgowa się człowiekowi filcuje od takiej bufonady.

Tyle tytułem wstępu, a teraz do rzeczy.

 

Incensi

czyli mydlana rozpacz

Pewnego razu, będąc przejazdem w Warszawie, wybrałam się do Quality obwąchać co-nieco. Jako stary kadzidłofil nie mogłam pominąć czegoś, co nazywa się „Kadzidło”, nawet jeśli nazywa się po włosku.

Psiknięte na nadgarstek Incesi natychmiast rozbłysło mi przed nosem feerią aromatów żywicznych, żywotną drzewnością, zapachem liofilizowanych jabłek, przestrzenią pełną leniwych, dymnych smużek i pięknym, pięknym bukietem przypraw. Zapach pełen pogody i czystej mocy.

Po prostu musiałam go mieć!

Jako człek narwany nabyłam od razu całą setę i wyruszyłam w dalszą podróż z wizją wieeelu pięknych chwil w objęciach owego włoskiego uwodziciela.

Jakże głupia byłam!

Pierwsza globalna aplikacja: zlałam się naprawdę bez umiaru, a to tylko dlatego, że pierwsze nuty były tak pięknie przestrzenne, że wciąż wydawało mi się ich mało. Trzy dopsiki, wsiadam do samochodu… I już w połowie drogi do kina zaczęłam dławić się mydłem.

Na miejsce dotarłam zielona, na pograniczu wymiotów. Bilety kupione, kumple czekają, a ja w kiblu przebieram bluzę tyłem do przodu… No katastrofa!

Mydliny! Gęsty, tłusty kożuch mydlin na żywym organizmie.

Dawałam Incensi szansę jeszcze wielokrotnie tęskniąc za pierwszymi, pięknymi nutami. Niestety. Mydliny zeżarły cały zapach.

Po pół roku mordęgi wymieniłam napoczętą setkę na dwie odżywki do włosów – nie mogłam go znieść. Z tego, co wiem, nowa nabywczyni też się owej toksycznej flaszki pozbyła w te pędy.

Pytania, czy polecam, czy lubię, czy kupię ponownie są raczej… retoryczne.

Data powstania: 1997

Twórca: Lorenzo Villoresi

Nuty zapachowe:

nuta głowy: nuty zielone, żywica elemi, galbanum, jabłko, cytryna, bergamotka

nuta serca: cynamon, olejek labdanum, imbir, mimoza, pieprz

nuta bazy: żywica benzoesowa, kadzidło, mirra, styraks, balsam Tolu, opoponaks, sandałowiec

* Z oficjalnych materiałów firmy na podstawie tłumaczenia na stronie perfumerii Quality

** K. Wierzyński „Manifest szalony”

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

6 komentarzy o “Lorenzo Villoresi Incensi”

  1. W kwestii marketingu zgadzam sie w 100%. W kwestii akurat Incensi nie mogę bo na mnie rozwija się zupełnie inaczej – zioła + odrobina kadzidła. Jednak niestety reszta zapachów Villoresi też mnie rozczarowała przeokrutnie 🙁
    d’ou vient le vent

  2. Wiesz, naprawdę mogłabym pozazdrościć tej ziołowo-kadzidlanej twarzy Incensi. Choć z drugiej strony – jeśli kadzidła jest ledwie odrobina, to może nie ma czego?
    Co do zapachów Villoresi, też mnie rozczarowały. Góra urodziła mysz (myszy ;-)).

  3. Najgorszy był dla mnie Alamut – paczula na paczuli z paczulą i przyprawione paczulą. Zupełnie jak tanie indyjskie kadzidełko – smrodek taki. Tient de niege – masa pudru… i właściwie tylko pudru, strasznie linearny i monotonny zapach.
    Piper Nigrum – piekny początek – zachwycające pierwsze 30 sekund, potem klapa na całej linii.
    d’ou vient le vent

  4. O tak, Alamut nie zachwycił zdecydowanie. Choć od kiedy poznałam Patchouly Il Profvmo paczula mnie chyba żadna nie zabije.
    Piper Nigrum jest dla mnie pozbawionym finezji pyskaczem już od pierwszych nut. Podczas testów zapaskudził mi całą garść bloterków. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Powąchaj, o czym piszę

Jeśli macie ochotę powąchać recenzowane przeze mnie ostatnio perfumy (oraz parę innych zapachów), zapraszam do udziału w szybkim rozdaniu. Perfumeria Kochalscy czyli oryginaly.com przygotowała dla

Czytaj więcej »