Annick Goutal Les Orientalistes

Moda na pachnący orient trwa.

Każdy szanujący się dom perfumeryjny czuje się w obowiązku wypuścić na rynek jakiś zapach orientalny, lub tylko sprytnie w orientalnym kontekście osadzony.

Annick Goutal ma specjalistów od marketingu najwyższej klasy (albo sama Camille jest tak świetna w tej dziedzinie), musiała więc i tu pojawić się jakaś nowość z orientem w tle.

Oto więc przed nami najnowsza seria Annick Goutal Les Orientalistes.

Cztery zapachy stworzone wokół klasycznych, wschodnich woni: ambry, kadzidła, piżma i mirry.

Ambre Fétiche

 

Kiedy pierwszy raz rozprowadziłam kroplę Ambre Fetiche na nadgarstku, natychmiast umyśliłam sobie, że napiszę: jest w tej ambrze coś fetyszystycznego. I zadowolona byłam z tego, że jest, i że oto przede mną krztyna olfaktorycznej perwersji.

Tymczasem okazało się, że po intensywnym, obiecującym zmysłowe rozkosze otwarciu, zapach zmierza w zupełnie niespodziewanym kierunku.

Początek zaskoczył mnie i zauroczył. Jest kadzidlano – żywiczny, wytrawny jak mocno garbnikowe czerwone wino. Poza nieregularnymi grudkami żywicy labdanum i styraksu oraz nadtopionym stłumionym ogniem frankońskim kadzidłem tuż za progiem zapachu pojawia się jedna z nielicznych nut kwiatowych, które mnie nie uwierają – irys w wersji, która kojarzy mi się bardziej ze zwartym kłączem, niż z samym kwiatem. Zestawienie tych nut na ambrowej bazie (która, choć nie wymieniona wśród składników towarzyszy Ambre Fetiche od pierwszego do ostatniego tchnienia) robi wrażenie zapachu jakiegoś szalenie ekskluzywnego, egzotycznego lekarstwa, magicznego afrodyzjaku działającego jedynie w połączeniu z inkantacjami mruczanymi niskim głosem przez bladoskórego maga.

I tu mamy pierwszy zwrot akcji, bo oto do komnaty, w której odbywają się te dziwne obrzędy wpada chłopiec z pudłem pasteli i zaczyna smarować po ścianach, po meblach, po lśniącym, wypastowanym parkiecie… Nuta, która tak zaskoczyła mnie w Palisandrze Comme des Garcons tutaj brzmi równie „od czapy” i paradoksalnie, również mi się podoba.

Kiedy nasz niesforny łobuziak zmęczy się psotami, rozsiada się w wielkim, starym skórzanym fotelu i uważnie kontemplując swoje dzieło przycicha. Zmęczony zwija się w kłębuszek, opiera główkę na miękkim, pachnącym skórą oparciu i przymyka oczy. Początkowo intensywny, gęsty aromat ambry uspokaja się, zmienia w łagodnie stateczne połaczenie ekskluzywnej nuty ambrowej, z półwytrawną wanilią do złudzenia przypominającą główną nutę Vanille Exquise. I oto zamiast zmysłowego fetyszu mamy zatopioną w ciepłym półmroku wczesnojesiennego zmierzchu bibliotekę, wielki, brązowy, skórzany fotel i śniące w nim bezpieczne sny płowowłose pacholę.

Nuta głowy: kadzidło, czystek (labdanum), styraks

Nuta serca: benzoes, irys

Nuta bazy: wanilia, rosyjska skóra

Encens Flamboyant

Encens Flamboyant to dla wielbiciela kadzideł zapach łatwy do pokochania. I, przez swoją poprawność, łatwy do porzucenia, niestety.

Jest w nim coś, co sprawia, że nawet nie znając go rozpoznałabym dzieło pary Goutal – Doyen. Sposób, w jaki „przykurza” się na mojej skórze, w jaki szeleszczą w nim pyliste przyprawy, w jaki rozprasza się na tym aromatycznym pyle światło. Jest dla mnie Encense Flamboyant perfekcyjnie dopracowaną mozaiką nut, które znam i lubię.

W otwarciu przypomina rozgrzane Duel i przyznaję, że podoba mi się ten zabieg. W pięknej skąd innąd metaforze męskiej natury, którą zawarła Camille Goutal w tej dedykowanej swojemu mężowi kompozycji najbardziej uwierał mnie właśnie chłód, przeciąg. W Encens Flamboyant drzwi zostały zamknięte, a zapach ogrzany płonącymi za misterną kominkową kratą żywicznymi szczapami.

Przy czym dokładnie tak, jak napisałam, ogień w tej kompozycji schowany jest w głębi, wyczuwalny raczej dzięki ogólnemu wrażeniu ciepła, nie zaś, jak sugeruje nazwa, jako nuta płonącego, skwierczącego w płomieniach kadzidła.

W miarę układania się na skórze zapach jeszcze bardziej przycicha i, w momencie kiedy zaczynamy sądzić, że tak już będzie do końca – łapie oddech. Wyraźny dodatek eterycznych olejków z kadzidłowca i sosny wtłacza w zapach przestrzeń jak gdyby wypełniał go powietrzem. Nie jest to jednak przestrzeń wietrzna i chłodna jak w Duel, lecz nieruchoma, treściwa jak letni wieczór.

Połączenie przypraw i żywic, szczególna gra suchości z lepkością, nut zamkniętych, skrzynkowych z przestrzennymi – wszystko to sprawia, że Encens Flamboyant jest zapachem intrygującym i (przez kontrast z oczekiwaniami budzonymi przez płomienistą nazwę) zadziwiającym.

A jednak, tej udanej w sumie kompozycji doskwiera to, co mogłabym zarzucić właściwie wszystkim zapachom Annick Goutal: jest nieco zbyt bezpieczna, zbyt wymuskana. Brak tu odrobiny szaleństwa.

Nuta głowy: esencja z kadzidła, czarny pieprz, różowy pieprz

Nuta serca: żywica kadzidlana, kardamon, gałka muszkatołowa

Nuta bazy: kadzidło kościelne, jodła balsamiczna, drzewo mastyksowe

Musc Nomade

Nie lubię piżma, nie lubię róży, nie miałam wielkich oczekiwań testując Musc Nomade.

No i dostałam to, czego się spodziewałam. A czego się nie spodziewałam – nie dostałam.

Piżmo zostało podane na wypolerowanej tacce, bo przecież Goutal nigdy nie była rewolucjonistką – jest gładkie, jasne, z nutą, którą opisuje się jako czystą, a którą mój nienormalny zmysł powonienia odbiera wręcz przeciwnie. A może to moja nienormalna skóra tak ten zapach modyfikuje? W każdym razie nic szczególnego.

Kiedy spod piżmowej lebiegi wyglądać zaczynają cieplejsze nuty i zapach nabiera nieco rumieńców i urody. Połączenie nut drzewnych z delikatną, smacznie przyciętą różą daje efekt gładkiego palisandra, miękkość fasoli tonka wysubtelnia pierwsze nuty i zamienia mydlaną ostrość we wrażenie stylowej, kosmetycznej buduarowości. Najlepszym chyba „smaczkiem” tej konstrukcji jest snujący się między tymi podświadomie wizualizowanymi puzderkami i flakonikami brązowoskóry chochlik labdanum próbujący przemieniać mydło w brudzącą dłonie żywicę. Jest jednak zbyt maleńki i słaby, by jego działania odniosły jakiś wyczuwalny w ogólnej perspektywie skutek.

Tak więc w mojej opinii Musc Nomade to najsłabszy zapach z tej serii. I to nie tylko dlatego, że (jak już się przyznałam) nie lubię perfum z wiodącą nutą piżma.

Nuta głowy: dzięgiel, muskon

Nuta serca: muskon, drzewo bombay, róża

Nuta bazy: fasolka tonka, czystek (labdanum), białe piżmo

Myrrhe Ardente

Może ja jakaś dziwna jestem, ale naprawdę w kompozycjach z serii Les Orientalistes ognia nie wyczuwam („ardente” oznacza przecież „gorąca, płonąca”).

Ambra miała być fetyszystyczna, kadzidło płonące, mirra też… Tymczasem mirra w Myrrhe Ardente nie jest gorąca, lecz letnia. Piękna, ale nie płonie.

Otwarcie zapachu wcale mnie nie zachwyciło. Ostre olejki eteryczne uwalniane w pierwszej nucie kojarzą mi się raczej z aptecznymi cukierkami na kaszel mającymi dezynfekować gardło, niż z cenną żywicą, ale z drugiej strony – z czegoś te cukierki przecież trzeba robić, czemuż by nie z balsamowca mirry…

Na szczęście ten antyseptyczny podmuch uspokaja się w ciągu pierwszych minut odsłaniając gorzkawą, świeżą, lśniącą żywicę. Bez drzewnych dodatków, bez łagodzących kwiatów, bez pokrywających zapach matową powłoką przypraw.

Kiedy już olśni nas ta czysta, żywiczna primadonna, w tle, ciągle wycofany, ale brzmiący coraz pełniej pojawia się chór słodkich głosów: miękki, ogrzany wosk i słodko przyjazny gwajakowiec. I tu wreszcie mogę napisać, że coś w serii orientalnej Annick Goutal mnie zachwyca: kontrast między surową goryczką pierwszego planu, a miękką, cudownie gładką słodyczą podstawy tego zapachu jest po prostu piękny.

Rozwój zapachu po tej fazie polega raczej na wypełnianiu przestrzeni, dodawaniu nowych odcieni do podstawowych dwóch nut. Brzmienie mirry zostaje podbite przez drugi podmuch wytrawnej żywicy, przeciwwaga w postaci słodyczy zostaje wsparta puszystą nutą bobu tonka i nieco dymnymi nutami balsamicznymi. A wszystko to bez mącenia wanilią czy piżmem.

Perfekcyjne połączenie umiaru i głębi.

Nuta głowy: esencja z mirry

Nuta serca: drzewo gwajakowe, wosk pszczeli

Nuta bazy: mirra z żywicy, benzoes, tonka

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

7 komentarzy o “Annick Goutal Les Orientalistes”

  1. Witam,

    Przy wąchaniu Annick Goutal Ambre Fetiche włączył mi się w nosie detektyw – gdzieś coś podobnego czułem…

    W Istambule, w sklepie z przyprawami gdzie kupowaliśmy mastyks i sahlep wtykałem nos w różne dziwne słoje z tyłu sklepu i w jednym z nich były grudki dziwnej pachnącej odurzającej substancji. Jest pokrewieństwo tych bryłek,które sprzedawca nazywał amber (może miał na myśli ambra) a zapachem Ambre Fetiche. tyle, że te grudki sa mocniejsze w zapachu i mają także mocną cynamonową nutę – taka nutę ma tolu balsam [mam kilka grudek tej żywicy]. Jakiś młody Kurd, któremu dalismy do powąchania tamte grudki powiedział, że to 'Zapach Proroka' [Insence of the propet of Muhhamad']

    Nie wiem czym są te grudki i do czego się je stosuje – ale pachną nieziemską – dostałem trochę w prezencie za duże zakupy [cena bryłek była dośc spora – 900 lirów za kg zapachu – ok 1.800 PLN na nasze.

  2. Bardzo interesujący komentarz.
    Dumam nad tym, co napisałeś i cóż… Spekuluję, że istnieje teoretycznie niewielka szansa na to, ze owe grudki z istambulskiego targu to naprawdę była ambra. Choć naturalnego pochodzenia jest raczej surowcem rzadko spotykanym.
    Amber mogła też zostać nazwana jakaś bursztynowa żywica. Albo cokolwiek. W końcu to targ. 😉
    Jeśli jednak to zapach proroka, to są szanse, że to kadzidłowiec albo olibanum.
    Za zapach proroka uznaje się często aromat agaru, ale jakoś nie widzę szansy, by agar występował w postaci bursztynowych grudek, więc raczej odpada.

    Z drugiej strony, ludzie zwykle nie rozróżniają poszczegolnych żywic i kadzidło to dla nich kadzidło. Jakiekolwiek by nie było kojarzy im się z ich własnym, najlepiej znanym bogiem i obrządkiem.

    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

  3. zapomniałem dodać że nie jest to żywica per se – jest to zbrylona masa, którą jesli odrobinę się jej odłupie można rozsmarować na skórze (może wetrzeć w brodę, albo co tam Allah wymysli). Wtedy jest to diablo trwałe – nawet dwa dni…

    Więc może byc to mieszanina – może gdzieś natrafisz na notkę n/t takiego kuriozum. Jak sfocę to podeslę fotkę…

  4. A to trochę zmienia postać rzeczy.
    To pewnie któraś z typowo arabskich substancji – tak, jak mówiłeś, na przykład do nacierania włosów. W ten sposób może zawierać wszystko.
    Arabowie niegdyś często używali perfum o takiej konsystencji (teraz rzadziej, ale, jak widac nadal się to zdarza) zwanych po "naszemu" solid perfume.
    Nuty zpaachowe mogą mieć równie róznorodne, jak perfumy olejowe na przykład.
    O ile oczywiście te grudki to jest to, o czym piszę, a nie jeszcze coś innego.

  5. dzięki za info,

    gdybyś dysponowała linkiem gdzie o takich stałych kamiennych perfumach mozna było poczytać popatrzeć – to proszę daj znac

    Rapatang

  6. Wącham właśnie próbkę ensence flamboyant i właśnie się dowiedziałam jak to jest jak się komuś zapach zmydli.

    Pachnie mi tu szare, smutne socjalistyczne mydło najgorszego sortu. Fakt, że ekologiczne bo bez żadnych dodatków, ale co z tego, skoro starą mydliną walące.

    Albo miska mydlin po wypraniu kilku par starych gaci. Woda już wystygła, gacie się suszą na sznurku, a w misce pływają szare farfocle z gaciowego brudu i mydeł żelazowych (jak przystało na szanującą się twardą wielkomiejską kranówkę).

    Albo zużyta ścierka do podłogi, którą ktoś, próbując rozpaczliwie ratować przed ostatecznym spleśnieniem, wytytłał w ogromnej ilości szarego mydła. I teraz suszy się powiewając na wietrze, niedoprana, szara, smętna, dziurawa, postrzępiona.

    Znajoma pracowała kilka lat temu z pewną dziewczyną. Była to osoba bardzo ekologiczna, nie stosująca, poza szarym mydłem, żadnej chemii – kosmetycznej, gospodarczej, czy jakiej tam. Żadnych tam antyperspirantów, perfum, proszków do prania. Współpracownicy mieli problem, bo było ją czuć. I to wcale nie mydłem. Wyobrażam sobie, że tak mogły pachnieć jej ubrania, świeżo po upraniu.

    Zaraz zacznę puszczać nosem bańki mydlane.

  7. Fenomen. To naprawdę fenomen – to mydlenie się kadzideł. Mnie się mydli nie tylko Incensi, ale i Passage d'Enfer czy na przykład Flower Oriental by Kenzo.
    Dlatego wierzę. Choć nie zazdroszczę. Na mnie Encens jest ładne. Ale kupiłam Mirrę. Piękna jest. Ale nie używam jakoś…

    Ale porównania mordercze masz, wiesz? :DDD

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy