.
Pani Lang robi mnie w bambuko tymi swoimi zapachami.
Tu mamy Kaszmir w nazwie, nuty takie, że człowiek nieomal ślini się przy czytaniu, a efekt…
Początek całkiem miły: połączenie aromatycznego płynu do kąpieli Indian Spice Luksji z oliwką do ciała i zapachem owocowej pasty do zębów dla dzieci. Tym razem zamiast zadbanego mężczyzny w Tamboti Wood mamy zadbaną kobietę. Oczywiście doceniam postęp (oba zapachy są z założenia damskie), ale grosza bym nie dała za to, że Pani Lang dotykała kiedyś kaszmiru.
Bo Cashmere nie jest wcale kaszmirowy. Jest jak cienkie, rzadko tkane płócienko wypłukane po praniu w waniliowo – orchideowym płynie zmiękczającym, a potem użyte do wytarcia stołu po przyjęciu. Podawano barwiony szafranem kuskus, ciastka cynamonowo -imbirowe, wschodnie słodycze w miodowo – różanej polewie, gorzkie, słabe kakao, gorący grog doprawiony sowicie świeżym kardamonem i… pieczarki. Ewidentnie wyczuwam surowe pieczarki w tym zapachu.
Połączenie nut kosmetycznych ze spożywczymi niby na miejscu, i pewnie nawet celowe, ale efekt przypomina mi pewną knajpę w Warszawie, w której podano mi piwo w niewypłukanym po myciu kuflu. Nie mam wstrętu do zapachu płynu do naczyń, ale jakoś mi się nie komponował.
I Cashmere też nijak mi się nie komponuje, choć z czasem nuty kosmetyczne stają się mniej wyraźne i Cashmere zaczyna pachnieć jak normalny India Shop – z nutą kadzidełkową, olejkową i ubraniową. Tyle, że pani ekspedientka dorabia handlując spod lady pieczarkami.
Nie twierdzę, że zapach jest brzydki. No właśnie nie jest. Przejdzie mi nawet przez klawiaturę stwierdzenie, że jest ładny. Ale ładny w sposób, który pozostawia mnie całkowicie obojętną.
Niby mogłabym tym pachnieć, ale właściwie po co?
Twórca: Susanne Lang
Nuty zapachowe: ambra, kadzidło, szafran, egzotyczne przyprawy