Kwiatowe cytrusy w trzech odsłonach

.
Dziś dalszy ciąg letniej serii (a może raczej zaklinanie lata, bo aura nie rozpieszcza) - trzy zapachy będące połączeniem nut cytrusowych i kwiatowych. Trzy zupełnie różne podejścia do tego tematu i trzy zupełnie różne efekty.



Annayake
Pour Elle

czyli
Zdecydowanie Dla Niej


Oj, kreacja Annayake Dla Niej zdecydowanie nie jest dla mnie.
Zapach w otwarciu jest przeszywająco sztywny i ostry. Niemal szeleści na skórze jak wykrochmalone "na dechę" białe płótno, drapie i drażni jak syntetyczny pancerz kreacji stworzonej dla lalki, nie dla kobiety.

Kiedy poznałam Pour Elle pierwszą moją wizją był pokaz haute couture i wieńcząca go ekscentryczna, przekombinowana suknia ślubna przemieniająca noszącą ją modelkę w artystowsko - turpistyczną instalację.
Zapach jest jasny ostrą jasnością zakwaszonych ukiszonymi cytrusami kwiatów. Plastikowy nutą laminowanych owocowych skór. Słodki słodyczą słodzonej aspartamem i syntetycznie barwionej oranżady. Zimny jak świeżo wykrochmalona pościel i jednocześnie irytująco gorący jak podrażniona nią skóra.

Znajduję tu najbrzydszą chyba bergamotę świata, nutę, którą mogłabym określić jako wyekstrahowaną ze sztucznego miodu sztuczność bez słodyczy, wyraźny, okropny akord wodny, ziemisty, mętny zapach mate i metaforycznego zabalsamowanego żywicą zimnego trupa na dodatek.
W miarę rozwoju zapach traci nieco swojej syntetycznej sztywności na rzecz wrażenia wilgoci, chłodu, czegoś nieświeżego i niezdrowego jak pozostawiony na wiele późnojesiennych dni na balkonie bukiet lilii w metalowej konewce. Kwiaty nie schną, lecz pleśniejąc więdną. Zapach kiśnie, podobnie jak nastrój otoczonej nim autorki tego bloga.

Jeśli miałabym szukać personifikacji tych perfum, byłaby to kobieta wypacykowana do granic możliwości i jednocześnie w niepojęty sposób właśnie tym pacykowaniem oszpecona. Chuda, poirytowana i zgryźliwa panna młoda z koszmaru starego kawalera.


Data powstania: 2000

Nuty zapachowe:
cyprys, figa, nuty kwiatowe, biała herbata



Kilian
Prelude to Love

czyli

Beautiful Prelude to Nothing

Nie oczekiwałam wiele po tej kompozycji. Właściwie, przyznaję, że spodziewałam się czegoś dla mojego nosa nieznośnego. Neroli i kwiat pomarańczy zwykle dają na mnie fatalny efekt.
Przypuszczałam więc, że będzie to bardzo trwałe okropieństwo. Tymczasem nie jest to ani okropieństwo, ani trwałe. I chyba mi żal.

Otwarcie mnie zaskoczyło. Cytrusy w wersji, która szczerze mi się spodobała. Nie żeby jakaś rewolucja, ale przyjemne dla nosa pozbawione ostrości połączenie cytrynowej skórki, bergamoty i bardzo kulturalnie powściągliwej mandarynki. Zapach wytrawny i łagodny jednocześnie; świeży, lecz zupełnie pozbawiony ostrości i kwasu.
Po chwilce do tego jasnego, ładnie zestrojonego cytrusowego trio dołącza również świeży, nieco ostry imbir, który nie zaburza harmonii zapachu, lecz wzbogaca go o dodatkową, bardzo pożądaną nutę nadającą pogodnie owocowemu otwarciu nieco pazurka. Tuż potem, powolutku, dyskretnie, skradając się na paluszkach (na pręcikach ;-)) pojawiają się upojnie ciepłe, orientalnie bogate lecz zupełnie nietypowo brzmiące nuty kwiatowe i ślad zapachu przypominającego mi miękką, wyprawioną skórkę natartą tłustymi, świeżymi olejkami eterycznymi.

I znów - nie napiszę, że tu zapach siada, robi się ciężki. Przez zestawienie z pięknie lekkim otwarciem neroli i kwiat pomarańczy (wciąż nie mogę uwierzyć, że to one) zachowują kwiatową delikatność i kruchość wiotkich płatków dając wrażenie nasyconej treścią przestrzenności aromatu unoszącego się w pomarańczowym gaju w ciepły, letni wieczór.
Połączenie to tworzy woń jednocześnie prostą i bogatą. Nuty wskazywałyby na napastliwego killera, ale to wrażenie mylne.

A kiedy nadchodzi chłodnawy, słodkawy irys... zapach zaczyna blednąć. Nabiera dziwnej transparentności, która sprawia, że jest, "a jakoby niczego nie było".
Niby ciągle wyczuwam i mandarynkę, i kwiat pomarańczy, i nawet gdzieś tam snuje się aromat irysa, ale kiedy się nie skupiam, nie mam wrażenia, ze pachnę.

Prelude To Love to kolejny zapach Kilian, który opiszę jako elegancki. Jeśli cytrusy w ogóle mogą być eleganckie i delikatne, to te właśnie są.


Data powstania: 2008
Twórca: Calice Becker

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamota, pomarańcza, cytryna
Nuty serca: neroli, kwiat pomarańczy, imbir
Nuty bazy: irys florencki



Hors la Monde
Shiloh

czyli
Wiele hałasu o coś

Tu pozwolę sobie na zagajenie.

Shiloh oznacza po Hebrajsku "dar od niego". W rozumieniu podarunku dla ukochanej kobiety.
O samym zapachu głośno było nie z powodu rewolucyjnej receptury, lecz przy okazji procesu, jaki wytoczyła Angelina Jolie firmie Hors La Monde oskarżając jej właścicielkę Symine Salimpour o bezprawne użycie imienia angelinowej latorośli. Czy można opatentować słowo z języka, którym posługuje się pięć do ośmiu milionów ludzi?
Pytanie pozostawiam otwarte, bo nie spór prawny mnie tu będzie zajmował.
Zajmują mnie perfumy.

Sam początek spornego zapachu to syntetyczne, drapiące w gardle jak woń żółtego Domestosa cytrusy. Sugestywne, bolesne niemal wrażenie obcowania ze żrącą substancją. Z czasem nieprzyjemna, świdrująca w przewodach nosowych nuta traci ostrość, jednak nie staje się przez to ładniejsza (brzydsza też nie), bo zastępuje ją dziwna gorycz przypominająca mi najbardziej smak, który wyczuwamy u nasady języka pijąc herbatę, w której zbyt długo moczyła się cytryna za skórą.

Z czasem, zza drażniącego syntetyku wychodzi róża. Głęboki, ciemny, ciężki różany aromat mógłby być interesujący w innym zestawieniu, jednak połączenie go z wciąż obecnymi cytrusami mój nos odbiera jako dysonans. Przynajmniej przez pierwszą godzinę.

W miarę jak zapach ociepla się i pogłębia, do róży dołącza sucha, ładna paczula i słonawe nuty dymne. Mogłoby to dać ciekawy rezultat, gdyby nie wciąż wyczuwalne sztuczne cytrusy dające w połączeniu z mhrrrocznymi dodatkami efekt kadzidełkowych sticksów wprost z india shopu. O ile oczywiście istnieją cytrusowe kadzidełka.

W bazie wyczuwam nuty mydlane. Charakterystyczne piżmowe mydełko, tutaj zaostrzone akordami przypominającymi mi świeży imbir, rozmaryn, ziele angielskie, może szałwię. Całość jest interesująca - tego kompozycji stworzonej przez Michela Roudnitska odmówić nie można. Co więcej - kompozycja sukcesywnie i konsekwentnie zyskuje na atrakcyjności i po kilku godzinach zamienia się w intrygująco mroczny, a przy tym wytrawnie oszczędny szyprowy orient. A że trwałość ma wspaniałą, może i warto powalczyć...
Choć ja oddaję pole. Po pierwsze dlatego, że nie mam zamiaru marnować czasu na użeranie się z niesympatycznym otwarciem, skoro tyle jest zapachów pięknych od początku do końca. Po drugie zaś dlatego, że nawet w pełni rozwinięty i oswojony Shiloh to i tak nie moja bajka.

Fascynują mnie za to liczne pozytywne recenzje tych perfum. Naprawdę trudno mi wyobrazić sobie, że inny nos i inna skóra wystarczą, by nie ujawniała się radioaktywna cytrusowa chmura z otwarcia. Mam silne postanowienie przeprowadzenia eksperymentu na żywym organizmie i zlania tymi perfumami kogoś jeszcze. Tak z ciekawości...

Na razie jednak z czystym sumieniem:




Rok powstania: 2007
Twórca: Michel Roudnitska

Nuty zapachowe:
cytryna, bergamota, zioła, róża damasceńska, cedr, szlachetne gatunki drewna, paczula, sandałowiec, kadzidło, mech dębowy, piżmo, wanilia



A na deser dla cierpliwych...


Oto, z jaką emfazą Symine Salimpour opowiada na oficjalnej stronie Hors la Monde o genezie firmy, której jest założycielką i właścicielką:

"Hors La Monde (czytane z francuska Orlamąd) to niezwykłej urody zamek stojący na wysokim klifie wznoszącym się nad Francuską Riwierą. Nazwa tego magicznego miejsca oznacza (w swobodnym przekładzie) "Nie z Tej Ziemi".

Oglądane z tego miejsca niebo zdaje się bezkresne. Dlaczego właściciele tego magicznego miejsca nadali mu imię "Nie z tej Ziemi"? Prawdopodobnie dlatego, że potęga jego piękna była tak wielka, że nie miało znaczenia, gdzie się znajduje.


Hors La Monde wydało mi się odpowiednią nazwą dla tak intensywnie odczuwanego piękna. Sposobem opisania piękna uniwersalnego.


Hors La Monde to linia barwnej biżuterii i wyjątkowych zapachów, w których uchwycono istotę tego tajemniczego zamku umożliwiając odczuwanie go tym, którzy poszukują piękna.


Inspirowane ideą uniwersalnego piękna zapachy są uosobieniem współistnienia delikatności i siły - cech, które czynią nas niezwykłymi w oczach innych."



Nie mogłam się powstrzymać. Tyle razy powtórzonego "piękna" w kupie jeszcze nie widziałam.
Ale może to wynik przekonania, że ludziom trzeba powiedzieć, że coś jest piękne, bo sami nie zauważą? ;-)
.

Komentarze

  1. Ja chcę być eksperymentowana, ja! ;-P
    Zlanie w Twoim wykonaniu to czysta rozkosz będzie, mrrrau! :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja chcę na Tobie eksperymentować! :D
    Z alkoholami zewnętrznie i przyjmowanymi wewnętrznie też. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty