Le Labo City Exclusives – Vanille 44

.

Waniliowe Plantacje Paryża

Ekskluzywny, paryski zapach Le Labo to kolejne perfumy z wanilią w tytule, o których mogę (a nawet muszę) napisać, że nie są waniliowe. W każdym razie nie w sposób oczywisty.

Vanille 44 to 44 różne składniki (przypominam, że metoda nadawania imion pachnącym konstrukcjom Le Labo polega na tym, że do nazwy składnika, którego jest w kompozycji najwięcej dodaje się liczbę esencji zapachowych użytych do jej stworzenia) i tylko jednym z nich jest wanilia. To wiele tłumaczy. Bo wanilia, choć uznawana za killera, zwykle „killuje” gółwnie stężeniem. Użyta z umiarem i niedopalona słodyczą potrafi być zadziwiająco subtelna i elegancka. Oczywiście nie muszę już pisać, że tym razem mamy do czynienia z taką właśnie wanilią – umiarkowaną i niewaniliową.

Wrażenie niewaniliowości tej kompozycji potęguje urodzaj ingrediencji. Które, nota bene, wcale roli dodatków do wanilii w tym układzie nie pełnią.

W otwarciu, zgodnie z opisem producenta, pojawia się bergamota – a raczej aromat suchego Earl Greya zalanego zimną, wysoko zmineralizowaną gazowaną wodą mineralną. Jest w tym akordzie zarówno cierpkość fermentowanych herbacianych listków, jak i musująca, lekko wapienna w posmaku (powąchu) przyjemna chemiczna nuta, którą pośrednio identyfikuję jako aldehydy (prawdopodobnie wzbogacone czymś, co mnie kojarzy się z miętą), i która, w przeciwieństwie do znikającej bergamotki, jest wyczuwalna przez cały okres wybrzmienia Vanille 44 na skórze.
Nie czyni ona jednak waniliowej wariacji Le Labo kompozycją chemiczną, czy syntetyczną. Raczej nowoczesną.

I tę aldehydową nutę zachowajcie proszę w pamięci (jak przy pisemnym dodawaniu czy mnożeniu: jeden aldehyd w pamięci) podczas czytania dalszego ciągu tej notki, bo dalej będzie zupełnie, ale to zupełnie inaczej, niż można się spodziewać po wstępie.

Druga warstwa kompozycji to majstersztyk. Balansujące na granicy prawdopodobieństwa złożenie wielkiej ilości aromatów w sposób, którego efektem jest zapach… umiarkowany.

Mamy więc przepiękny oliban słodki charakterystyczną, chłodną słodyczą.
Mamy nuty dymne – ciepłe i jasne.
Mamy subtelne nuty quasi-kwiatowe, z których najbardziej charakterystyczny jest dihydrojaśminat metylowy, brzmiący tu podobnie jak w Straight To Heaven By Kilian.
Wyraźnie i ładnie brzmi tu piżmo, które ani się nie mydli, ani nie dziczeje.
Głębokie, słodkie nuty drzewne sugerują w składzie nie tylko drewna popularne w perfumach jak sandałowiec i czerwony cedr, lecz również sporo gwajaku oraz dodatek kory cynamonowca. Dodatkowo mnie do głowy przychodzi drewno wenge – nietypowe dla Le Labo i niespotykane w ich kompozycjach, ale mój nos ewidentnie wytropił tu zapach pięknego Wenge Donny Karan, które jest dla mnie mentalnym wzorcem tej nuty.
Dopełniają i stabilizują zapach nuty przyprawowe – lekkie tchnienie goździkowca korzennego, szafran i pieprz.


A to nie wszystko, bo najlepszą nutę (akord) zostawiłam na koniec.

Tytułowa wanilia połączona z pięknie łagodną ambrą oraz miodową, gęstą nutą, której nazwanie zaryzykuję, choć żadnych podstaw dla tej teorii nie mam: otóż moim zdaniem jest to karmelizowana żywica sandarak (i proszę nie pytajcie, jak to wymyśliłam, skoro nigdy nie wąchałam sandaraku czystego, nie mówiąc już o karmelizowanym).

I skoro już staram się szukać zapachowych analogii dla pośredniego opisania zapachu (bo namawianie do wąchania mogę sobie darować), napiszę, że wanilia z ambrą brzmią tu podobnie jak w Amber Vanilla Reginy Harris, a połączenie gwajaku, dymu i słodkich nut żywicznych przypomina delikatniejszy, pozbawiony nut miodowych Oliban Keiko Mecheri, w którym ciepłe otwarcie i chłodny schyłek zabrzmiały jednocześnie.

I słowo daję, że choć każdy w wymienionych składników brzmi tu wyraźnie – nie tworzą one wrażenia przesytu, natłoku wrażeń czy nawet zapachu „bogatego”. Nie mówiąc już o dysonansach czy olfaktorycznej kakofonii.
Brzmią jak sprawnie prowadzona orkiestra grająca andante i nawet jasny ton dodających kompozycji lekkości i niezwykłości aldehydów (mówiłam, żeby pamiętać ;-)) jest wkomponowany w całość jak odzywający się zgodnie z partyturą dźwięk trójkąta.


Vanille 44 gaśnie spokojnie, przewidywalnie i długo. Wśród cichnących nut udało mi się wyłowić jeszcze paczulę i ładne labdanum. Podejrzewam także styraks oraz niewielki dodatek agaru i kastoreum.
Łagodna, dymno – ambrowo – drzewna baza, bardziej niż cokolwiek innego, przypomina nieinwazyjne Wenge i jest naprawdę, naprawdę miła. Choć już nie tak interesująca, jak eklektyczna kompozycja aromatów tworząca centrum zapachu.

***

Na koniec wrócę jeszcze do polityki marketingowej Le Labo, o której truję już od kilku „odcinków”. Otóż Vanille 44 to kompozycja naprawdę dobra, ale jakaś taka… Nie do końca wiadomo dla kogo. I tak jak Gaiac 10 bez problemu rozchodziłby się w cenie 200$ za setkę w regularnej ofercie Le Labo, tak wanilii nie jestem taka pewna. Może więc w tym przypadku polityka niedostępności, przesunięcie produktu z kategorii „fajne perfumy” do kategorii „niedostępny rarytas” ewentualnie „pamiątka z Paryża” ma sens?
Może nietypowość, wyjątkowość kompozycji staje się w tym przypadku sprzymierzeńcem marketingowców? Albo marketing działa jako dopełnienie koncepcji kreatora?

Rozważam tę kwestię pod kątem własnych odczuć związanych z zapachem i wychodzi mi, że nie – nie kupiłabym go, gdyby był w regularnej ofercie. Ale jako supportowana miłymi wspomnieniami pamiątka z podróży flakon „Waniliowych Plantacji Paryża” miałby swój urok. Tyle, że raczej nie za tę cenę.


Data powstania: 2007
Twórca: Alberto Morillas

Nuty zapachowe:
bergamota, kadzidło, drewno gwajakowe, mandarynka, wanilia, muskon (C16H30O), pipol (Cóż to jest, u diabła?? Może chodzi o piperitol?), hedion (dihydrojaśminat metylowy)

* Trzecia ilustracja pochodzi z filmu „Iluzjonista”
* A tytuł jest oczywiście parafrazą innego tytułu… Ale nie napiszę jakiego. Może ktoś zgadnie. 🙂

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

11 komentarzy o “Le Labo City Exclusives – Vanille 44”

  1. Śpieszę z pomcą. Żywica sandarak w formie stałej pachnie podobnie do… Hinoki CdG. Zaś dym z tlącej się żywicy jeszcze bardziej pogłębia ten aromat. Pachnie "trocinowo" i naprawdę pięknie. Bije na głowę zarówno olibanum (samo w sobie właściwie nie pachnie), a dym jest słdkawy i nieco mdły, jak i – choć w mniejszym stopniu – mirrę, która to pachnie pieprzem, a jej dym jest delikatny i nieco duszący, jednak zupełenie niepieprzowy.

  2. Fqjcior, jak Hinoki? Ale która faza? Chemiczna, iglasta, przyprawowa, czy dymna?
    A swoją drogą, czyste nuty to jest coś.
    Marzy mi się jakieś… Szkolenie? Żeby tak kto wziął, posadził i pokazał, co jest czym. I najlepiej jeszcze notatki kazał robić. 😉
    Za pomoc spieszną dziękuję!

    Escritoro, a wiesz, że o tym nie pomyślałam? Znam, ale nie pomyślałam, bo moje zapożyczenie jednak bardziej dosłowne jest.
    To nie Filipinki, choć skojarzenie imponujące. 🙂

  3. Sabbath, jeśli już to ta faza dymna HINOKI. Jednak dziś zażyłem HINOKI z rana i teraz mam wątpliwości. Tzn. są pewne cechy wspólne, jednak to nie jest dokładnie to. Tak czy inaczej sandarak pachnie bardzo ostro, żywicznie, w sposób jaki znamy najlepiej. Najbardziej tradycyjnie. Kojarzy mi się jednoznacznie z zapachem desek w warsztacie stolarskim, choć być może mój mózgowy ośrodek odczytywania zapachów mnie zwodzi 😉
    Przy okazji HINOKI mała i bardzo świeża anegdotka. Dziś użyłem go rankiem. Wszedłem do biura i widzę, że mój kolega zaczyna się cokolwiek dziwnie zachowywać. Najpierw otwiera drzwi wyjściowe i wystawia głowę na dwór (a mróz -12..). Po chwili zamyka je i idzie w kierunku hali produkcyjnej. W końcu wraca do biura i pyta mnie, "czy ja też czuję wędzonkę?" 🙂 "Czy to może tir stojący przy rampie na zewnątrz tak dymi?". Ja mu na to – nie stary, to moje perfumy…. Uśmialiśmy się po pachy, a mi ta anegdotka pozostanie na długo w pamięci. Jego reakcja była spontaniczna i autentyczna. Oto więc jak inni mogą postrzegać HINOKI – jako wędzonkę! Aż się boję co by było, gdybym zapodał FUMIDUSa!

  4. Sabbath – a propos szkolenia zapachowego. Moim marzeniem jest móc odbyć takie warsztaty perfumeryjne, z nauką podstawowych nut i akordów, z jakimś tam wprowadzeniem w tajniki sztuki perfumeryjnej. Oczywiście prowadzone przez fachowca.
    Drugą rzeczą, która ostatnio drąży mój umysł jest zakup "Kulisów Perfum" http://shop.osmoz.com/shopdisplayproducts.asp?page=1 ze strony Osmoz (serwis wspierany przez Givaudana). Można tam nabyć 12 elementowe komplety najważniejszych akordów i nut perfumiarskich wraz z broszurami-przewodnikami. I tak:
    zestaw I: Mityczne akordy, II – kwiaty, III – legendarne drewna i żywice, IV – przyprawy, V – nuty smakowe (gourmand).
    Jeden komplet 12 x 7 ml to 59 EURO plus wysyłka, zdaje się z Francji, więc nie ma problemu cła i innych ceregieli. Kusi mnie okrutnie – nie będę ukrywał. Można z tego na pewno wiele się dowiedzieć i nauczyć, a przede wszystkim wąchać i wąchać 🙂

  5. No niestety (wstyd się przyznać) nie czytałam 🙁

    Szkolenia organizuje np. butik L'Artisan w Paryżu. Ja byłam na maleńkim szkoleniu/pokazie w Quality (prowadziła właścicielka Teo Cabanel). Poznałam sporo składników w wersji podstawowej (np. labdanum, paczulę, wanilię, wanilinę, białe piżmo, irys, jasmin, ylang ylang, bargamotkę, benzoin…). ciekawe to było 🙂 Choć dla mnie zdecydowanie za krótko i za mało 🙂

  6. Fqjcior, a co by było, gdybyś zapodał Burning Leaves?? Tam ludziska często kiełbasę czują (choć ja nie potwierdzam nawet śladu kiełbasy).
    Ale rzeczywiście zacne są takie historie. Mnie też bawi często zdziwienie ludzi, że "perfumy mogą TAK pachnieć". 🙂
    Marzenia szkoleniowe rzeczywiście podobne mamy.
    A zestawy widziałam. Okropnie drogo wychodzą, jak na ciekawostkę. Choć "Drewna i żywice" kuszą bardzo.

    Escritoro, pamiętam, chyba pisałaś o tym spotkaniu. I jeszcze jakaś dziewczyna dodatkowo. Zazdroszczę, choć równoczesnie wierzę, że za krótko i za mało.
    A że nie czytałaś Ziemiańskiego nie ma się co wstydzić. To w sumie nisza jest.
    Mnie odpowiada jego pisarstwo pod warunkiem, że wydawnictwo nie odpuści sobie korekty (pamiętam, że drugi i trzeci tom "Achai" poszły zupełnie bez i to było straszne). Ale jest specyficzny. Soczysty, "że tak użyję eufemizmu" (to cytat z Hrabi). 🙂

  7. Co do "Achai" to aż dziwne, bo dziewczyna, z którą kiedyś pracowałam, chwaliła się, że skontaktowała się z autorem po przeczytaniu pierwszej (według niej badziewnie zredagowanej) części i zaoferowała swoje usługi redaktorskie i Z. się zgodził (no ale ona nie była dobrym redaktorem :/).
    No wiesz, ja niszę literacką lubię i m.in. redaguję horrory 🙂

  8. Ba! Pierwszy tom to pikuś. Andrzej miał czas nad nim popracować trochę, a z kolejnymi już go tak gonili, że ponoć oddał do druku w stanie surowym. I moim zdaniem, źle zrobił.
    A Fabryka dodatkowo zamiast to zredagować, puściła na żywca, bo szybko chcieli. I tu naprawdę nie chodzi o to, że Ziemiański nie chciał redakcji…
    A Ziemiański jest niszowy nie horrorowo akurat (choć też lubię), lecz raczej lingwistycznie. To znaczy wprost pisząc: dużo niecenzuralnych wyrazów używa, żołnierze u niego względnie po żołniersku walą, ludzie klną jak trzeba (czasem jak nie trzeba też) i co delikatniejszych to uwiera. Mnie to akurat nie przeszkadza. :-]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy