Ambre 114 Histoires de Parfums

Sezon na ambry czas zacząć.

Pogoda wcale mnie nie zachwyca, lata wyglądam tęsknie, marzą mi się upały, ciepłe noce, białe obłoczki i zakładanie dwóch sztuk odzieży (plus buty) zamiast robienia z siebie szmacianego golema. W tym roku pogoda spaskudziła się wyjątkowo wcześnie, a załamanie aury pokryło się u mnie dodatkowo z kryzysem kondycyjnym, nie budzi więc jesień mojego entuzjazmu. Nigdy nie budzi…

Ponieważ jednak nie ma lepszego sezonu na ambry, niż jesienne i wiosenne przełomy, mogę z satysfakcją napisać, że jakąś zaletę ta pora roku jednak ma. W sumie jeszcze wkrótce będzie widać Oriona, ale ja nie o astronomii dziś, tylko o Historiach Perfum i zapachu dla tej marki nietypowym, bo… Bez historii. 🙂

114 mgnień jesieni

Niby producent w opisie zaznacza, że ambra używana była przez kobiety od wieków jako afrodyzjak (na stronie Horn&More mamy „amber”), ale tak szczerze – to ma być historia? Szczególnie, że Ambre 114 to przecież uniseks…

Opowiem więc ja historię tego zapachu, bo zasługuje na własną opowieść. Pewnie na znacznie bardziej egzotyczną, niż ta, którą jestem w stanie wysnuć, ale lepszy przecież hołd skromny, niż milczenie.

Zaczyna się Ta ambrowa historia spacerem przez Wichrowe Wzgórza. Dzień jest chłodny, lecz nadzwyczaj spokojny; wiatr miast szarpać za poły płaszcza, porywać kraciaste szale i spychać przechodniów ze ścieżki, delikatnie wsuwa chłodne palce w kobiece włosy, czule wysnuwa pojedyncze kosmyki z warkoczy, z pełną erotycznego napięcia powolnością unosi rąbki spódnic. Wąchając Ambre 114 nieomal czuję wytrawną woń ziół porastających okoliczne pagórki, pocałunki synów Eola na policzkach i dotyk szorstkiego, wełnianego swetra na skórze.

Nuty otwarcia to ledwie kilka głębokich oddechów przed właściwą podróżą.

Tymianek, rozmaryn, kolendra i inne aromatyczne rośliny tworzą mieszaninę woni przypominającą pozbawiony ekspansywności i ostrości ziołowy pieprz, tchnienie lawendy, być może dodatkowo wspartej delikatnie kwiatową szałwią pozbawia tę wytrawną mieszaninę piętna skojarzeń kuchennych i przywodzi na myśl raczej rozległe wrzosowiska, niż puzdro z przyprawami.

Pierwsze parę chwil sugeruje zapach chłodny, przestrzenny, jakże więc miło jest odkryć nadchodzącą falę ciepła. Ambrowe serce zapachu od pierwszych niemal chwil ogrzewa kompozycję sprawiając, że wyruszamy na tę olfaktoryczną przechadzkę bez niechęci, oczekując wielu miłych chwil. I słusznie, bo Ambre 114 jest towarzyszem o ujmującym charakterze, ciepłym i pełnym łagodnego uroku.

Najpierw wychodzi słońce. Jego promienie kładą się na twarzach i ramionach spacerowiczów, wyzłacają jesienną roślinność rzucając między burawe byliny plamy blasku. Wyzłocone nitki babiego lata lekko, z wahaniem opadają na trawę i układają się delikatnie w łódeczkach opadłych liści.

A potem docieramy do celu. I zdecydowanie sadzę, że celem w Ambre 114 nie jest droga, nawet jeśli jest przyjemna. Celem jest miły wieczór przy osłoniętym ażurowym parawanem kominku, z kubkiem sowicie egzotycznymi korzeniami i miodem zaprawionego grzańca w dłoni.

W drugiej godzinie z Ambre 114 po chłodnym wietrze i szorstkim swetrze nie zostaje nawet wspomnienie. Ogrzany ciepłem ciała zapach pozwala nam wygodnie umościć się na ambrowej poduszce, miękko otulić kremowym aromatem bobu tonka i wanilii, otoczyć jak szalem kaszmirową, drzewną bazą. Dodatek paczuli i piżma, benzoesu, mirry i najprawdopodobniej także balsamu tolu dodaje temu metaforycznemu obrazkowi głębi, sprawia, że za oknem zapada zmrok, rzucane przez ogień cienie tworzą na ścianach migotliwe arabeski, skromny pled okrywający nam stopy lśni jak złotogłów, a my sami oddalamy się od jesieni i chłodu na odległość… 114 kroków.

Szkoda, że ta ambrowa historia nie trwa dłużej. Po kilku ledwie godzinach pozostaje po niej łagodny, ciepły cień – zbyt słaby, by jeszcze się nim cieszyć. A ponowne użycie to znów spacer, na który niekoniecznie ma się jeszcze ochotę.

Data powstania: 2001

Twórca: Gérald Ghislain

Nuty zapachowe:

Nuty głowy: tymianek, gałka muszkatołowa

Nuty serca: róża, geranium, paczula, sandałowiec, cedr, wetiwer

Nuty bazy: ambra, wanilia, bób tonka, benzoin, piżmo

* Zdjęcie „Kolorowe Jesienne Wzgórza” pochodzi ze strony: tapety.joe.pl

** „Autumn Hill” – z zasobów użytkownika Persian na Pixdaus

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

16 komentarzy o “Ambre 114 Histoires de Parfums”

  1. Lubię jak tak piszesz. W podobnym klimacie utrzymałaś recenzję Sienne l'Hiver. Myślę, że jednak lubisz jesień, bo tak wyjątkowo pięknie piszesz o jesiennych dniach.

  2. Może w końcu dojrzeję do ambr, może w końcu przestaną mnie drażnić, wywoływać ból głowy. Irytuje mnie, kiedy nie mogę swobodnie wąchać i testować, bo czuję, że zawęża mi to perspektywę i być może okrada z wielu wspaniałych doznań.

  3. wiedźma z podgórza

    Zgadzam się z Łukaszem – czuć poezję w Twojej jesieni. 🙂
    Choć należę do fanek ambry przez cały rok (ale to kwestia średnio radosna – wszak nie ma nic za darmo i piżmo mnie nie lubi 😉 ). A opis brzmi tak, że mam nadzieję na dłuższy Stoczternastki pobyt na mojej skórze. A grzaniec może być z miodu pitnego, trójniaka na przykład? 😉

  4. Porwał mnie początek tej historii i prawie poczułam palce we włosach… 🙂
    Opisałaś wszystko to, co dla mnie w jesieni najulubieńsze. Tak jak Łukasz myślę, że musisz jednak lubić tę złotą porę 😉
    Chociaż w tym roku rzeczywiście baaardzo trudno mi jest pożegnać się z latem. /Dobrze, że zapach może być pocieszeniem./

  5. Łukaszu, to jeden z milszych komentarzy, jakie czytałam.
    Z recenzją Sienne trafiłeś dobrze – lubię tę wizję, lubię ten zapach, ten nastrój.
    W kwestii lubienia jesieni… Ja lubię życie. Każda pora roku jest porą, w której da się kochać życie. Prawda? 🙂
    Dziękuję.

    Escritoro, przyznaję, że i dla mnie ambra była trudną nutą. Chyba jedyną, która przeszła u mnie całą skalę sympatii od szczerego minusa po duży plus. Ale uczyłam się jej długo. Nie celowo – po prostu w pewnym momencie zamiast odczuwać opór zaczęłam myśleć, że pewne odcienie ambry sa interesujące, ładne… Że intryguje mnie szorstkość tej nuty… Aż wreszcie zauważyłam, że ambra nie musi być szorstka. I. jakoś tak wyszło, że teraz lubię. Choć nadal nie jest to dla mnie woń tak naturalna i moja, jak wonie drzewne.

    Wiedźmo, dziękuję. Niechże będzie i poezja. :)))
    Wiernośc nucie przez rok cały, nawet jeśli to nuta uyznawana za "zimową" rozumiem doskonale. Ja lubię kadzidła latem…
    Grzaniec z miodu? 114 nie jest aż tak słodka. Dla mnie t raczej wino, może grog. Ale przecież nie jestem w stanie przewidzieć, czym Ciebie poczęstuje Ghislain. Oby smakowało. :)))

    Magdo, to prawda – zapach może być pocieszeniem. To taka odrobina przyjemności, która działa bez względu na to, czy współpracuje z rzeczywistością, czy raczej jest przyjemna rzeczywistości na przekór. Trochę jak czekolada – tylko dłużej trwa i nie tuczy. 😉
    Jesień jest porą roku łatwą do opisania ładnie. Jest wyrazista, nasz język ma ładną jesienną terminologię, metafory sama pchają się do głowy. No i oczywiście idę zwykle na łatwiznę i opisuję tę ładną, przyjemną jesień. O zapachu jesiennej szarugi: bezsłonecznej i upstrzonej plamami błota nie chciałoby mi się pisać. 🙂

  6. Madzik Monster

    Ambra…. Ostatnio mam "chrapkę" na tę nutę w perfumach:) Może jakaś mały przewodnik? Chyba, że już go masz, a ja jestem ślepa jak ten Monster:)

  7. Nie mam. Choć ambr już całkiem sporo u mnie "pękło". Musiałabym przejrzeć recenzje i spisać je ciurkiem. A potem uzupełnić listę.
    Podobne plany miałam wobec paczul. I jeszcze Hiszpańska Myszka kusi, by uzupełnić ranking kadzideł (dwa lata już minęły ponad…).
    Ale w najbliższym czasie nie dam rady, mam ciut inne plany blogowe… Tylko czekam na sygnał do startu. 🙂

  8. Pieknie to napisalas, czytalam i nie chcialam aby historia dobiegla konca… jesien mamy juz bardzo blisko… M

  9. Madzik, Wiedźmo, wkrótce wieści. Będzie bomba, Drogie Panie!

    Mamsan, jesień rzeczywiście już wyciąga do nas ręce. A historie… Czasem przychodzą same. Jeśli nie przychodzą, staram się nie zmuszać. W końcu nie muszę recenzować wszystkiego. 🙂

  10. Bardzo powoli zaczynam ambry poznawać, oj bardzo powoli 🙂 Ale nie spieszy mi się, mam na to wiele czasu 🙂

  11. Left Side of the Moon

    Ambra jest intrygująca: zależnie od towarzystwa może zaciekawiać lub bez reszty zrażać 😉
    Szkoda, że zapach nietrwały, bardzo jesiennie go opisałaś Sabbath…aż chce się poczuć delikatnie chłodny wiatr i słońce na skórze…choćby na chwilę :))

  12. Z jednej strony, dobra ambra nie jest zła, niezależnie od pory roku.
    Z drugiej strony, w zimne dni rzeczywiście najefektywniej poprawia samopoczucie.
    I ja, za Madzikiem, nienachalnie domagam się przewodnika po ambrach. W tabelce "może i niepilne, ale ważne". :]

  13. żabie kumanie

    Dla mnie ambra jest ciężka. Nie wiem, jak pachniałaby na mnie , bo mnie – z jednej strony pociąga – z drugiej – za dużo tu czegoś, co nie jest moje. Ale po tym Twoim wpisie zaczynam mieć ochotę na eksperyment…

  14. Escritoro, no pewnie. MYslę, że lubienie przyjdzie samo. jesli ma przyjść. Jeśli nie są Ci pisane romanse z ambrą… To też nie problem. Myślę jednak, że któraś z ambrowych woni jednak w końcu Cię urzeknie. 🙂

    Left Side of the Moon – jest jakaś dwubiegunowość w ambrze. podobnie zachowują się na mnie i inne nuty odzwierzęce: piżmi czy skóra (o cywecie i kastoreum lepiej nie będę wspominać).
    A jesień… Dobrze, że jest. Oddala zimę. :]

    Papuź, nie wiem, kiedy dam radę. Obiecuję uwzględnić w planach. Zwykle w końcu się zabieram… Miło Cię widzieć. :*

    Żabko, bo ambry różne bywają. Ta jest grzeczna i miła. W miarę lekka, niezbyt zawiesista. szczególnie na etapie spacerowym. 😉
    W ogóle myślę, że zapachy HdP są grzeczne i uładzone. Nie wiem, czy nie za bardzo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Ambre Ayanna Maison Incens

Określenie animalna ambra tylko pozornie jest tautologią. Tak naprawdę, jest paradoksem. Bo ambra w perfumach już dawno nie jest animalna. Co prawda wprowadzony w roku

Czytaj więcej »