Fareb Huitième Art Parfum

.

Dziś drugi zapach Huitième Art Parfum z nutami skórzanymi.

Tym razem kompozycja zachwyciła mnie od pierwszego momentu. Wąchana z koreczka pachniała nieco nostalgicznie jak męska wersja Daim Blond. Pomyślałam, że to spełnienie marzeń…

Jednak zaaplikowany na ciało Fareb okazuje się wcale nie być łagodnym romantykiem, którego oczekiwałam.

Pozwólcie zaprosić się daleko…

Intensywny, ostry, korzenny aromat, zaproponowany nam przez Pierre’a Guillaume’a w cyklopowym flakoniku z żółtą źrenicą otacza nosiciela ekspansywnie, szorstko, bezpardonowo. Jego woń to żywcem przeniesiony z Afryki aromat egipskiej knajpki – obraz odtworzony, nie skonstruowany.

Żywiczne kadzidełka, aromatyczny dym shishy, ciemno palona kawa w tle, skórzane kanapy, suchy kurz, orientalne olejki wtarte w żylaste męskie ciała, gdzieś daleko, za zapachowym horyzontem ślad nut zwierzęcych. Fantastyczne!

I tak, jak reklamom nie wierzę, tak tutaj przyznać muszę, że rzeczywiście jest coś pierwotnego, archetypicznego w tym zapachu. Jak gdyby nie był on celową, przemyślaną kompozycją, lecz skroplonym wycinkiem rzeczywistości. Realnym w sposób, który równie dobrze nazwać można pięknem, jak i brzydotą.

Dla mnie to fenomen przypominający nieco Kyoto, a nieco Ouarzazate. Tylko bez konotacji świątynnych.

W miarę jak rozwija się na skórze, ślady orientalnego przepychu brzmiące w otwarciu zostają stłumione i dominować zaczyna kwartet nut ciemnych: dym fajkowy, ciemna skóra, pieprz i… Moim zdaniem to lukrecja. Z czasem, u schyłku zapachu, znów wyraźniej wychodzi kawa.

W tle pobrzmiewa wysuszone, stare drewno;  nie podejmuję się oceniać, czy to aromat drewna nieśmiertelnika, bo nie znam jego zapachu. Dla mnie baza brzmi jak połączenie wyrzuconego przez morze i wysuszonego w słońcu cedru z balsamem kopaiba.

Ostatni europejczycy dawno już opuścili lokal – jest głęboka noc, odziani w szare galabije arabscy mężczyźni w milczeniu palą fajki. Jest cicho, panuje półmrok, powietrze przesycone jest odurzającym dymem. Niektóre głowy opadły już na piersi, gdzieniegdzie rozlega się ciche pochrapywanie, ale nikt nie rusza się z miejsca.

Fareb jest jak nazwa dziwnego obrzędu. Nikt nie wychodzi, dopóki trwa…

Data powstania: 2010

Twórca: Pierre Guillaume

Nuty zapachowe:

enigmatyczne

* Pierwsza fotografia autorstwa Michaela Setbouna pochodzi z Corbis Images.

** Drugie zdjęcie autorstwa użytkownika jusplaintheme na Flickr

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

9 komentarzy o “Fareb Huitième Art Parfum”

  1. Ja kiedyś byłam. W takiej naprawdę najprawdziwszej lokalnej, w dzielnicy tambylców. Mimo tambylczej obstawy czułam się… Dziwnie. Obserwowana. Bez sympatii jakoś.
    Nic dziwnego w sumie – innych bab tam nie było. 🙂

  2. Left Side of the Moon

    Uwielbiam Twoje Wizje…po prostu uwielbiam 🙂 Są jak podróż do innego świata na chwilę. Podróż szalenie zmysłowa, obrazowa i literacka… Książki pisz Sabbath, ja będę Twoją wierną czytelniczką, jeśli TAK będziesz opisywać swoje wyobrażenia. 😀
    Zapach jako schwytany i " skroplony wycinek rzeczywistości", pierwotny i archetypiczny zarazem. Coś niesamowitego. Ten opis wystarczyłby, żebym chciała wsadzić nos do tej knajpki… Ale "dym fajkowy, ciemna skóra, pieprz i lukrecja"…wywołują, jakby tu rzec, dezorientujący szok w oczach i nerwowe przebieranie nogami? 😉

  3. Hihihi! Wyobraź sobie, że i ja nie lubię, ani zapachu skóry, ani lukrecji (ble!), ani tytoniowego dymu. Tego ostatniego najbardziej chyba.
    Na szczęście tytoń w perfumach nie wyżera oczu i nie wpycha się do płuc żrącym kłębem substancji smolistych.
    A tę skroploną rzeczywistość naprawdę potrafię w perfumach odnaleźć. Wyobraźnię mam plastyczną, jak dziecko. Trudno się dziwić, w końcu grywam w RPG czy LARPy. 🙂
    Na książki jestem za leniwa. Potrzebuję systemu natychmiastowej nagrody. Piszę tekścik i bęc go na tacę. Nie wiem, czy potrafiłabym się zmusić do długotrwałej pracy dla niemożliwego do przewidzenia efektu…

  4. Left Side of the Moon

    😀 Całe szczęście, że się nie wżera bo bym go z miejsca skreśliła. Ale tak, jak go opisujesz, jest intrygujący… 🙂
    Co do RPG- nigdy nie grałam, w LARP-a tylko raz. Było całkiem fajnie :)) Ale głównie siedzę w książkach, pochłaniają czas jak smoki skarby :DDD
    A w systemie natychmiastowej nagrody jest urok, nie da się zaprzeczyć. Nie wszystko jednak tym sposobem można osiągnąć (niestety ;))…:)

  5. Ano niestety…
    Staram się dzielić prace na etapy, które służą mi do weryfikacji postępów i ewentualnego rozliczenia swojego wewnętrznego lenia. 🙂
    Książki też są moją najczęstszą rozrywką. Ukochaną chyba… Choć nie gardzę ani filmem, ani grami, ani dobrą imprezą. O czym wiesz. 🙂

  6. Left Side of the Moon

    Rozliczenie wewnętrznego lenia, skąd ja to znam…:D Mój leń uważa, że wcale leniem nie jest i co jakiś czas się obrusza, ze jak to tak: "A kto siedzi na tapczanie? A kto zjadł pierwsze śniadanie?" ;P Wtedy mu przypominam, że zajmowanie się rzeczami z końca listy priorytetów jest swoistym lenistwem i nieco spuszcza z tonu ;P
    Co do filmów, na nie chyba najbardziej skąpię czasu. Może dlatego, że zbyt łatwo daję się im wciągnąć… 😉 Na dobrą imprezę za to nie szkoda mi czasu. Film można odtworzyć w dowolnej chwili, impreza się nie powtórzy…

  7. Poulo, pytasz o dwa zapachy – pozwolę sobie odpowiedzieć w dwóch miejscach tak samo.
    Oba te zapachy to unisexy – dobrze będą się układały i na kobiecie, i na mężczyźnie. Rozumiem jednak intencję pytania, więc z pewnym wahaniem odpowiadam tak: moim zdaniem Fareb jest nieco bardziej męski, zaś Naiviris jest kompozycją ze wskazaniem na panie. tak sadzę. Ale wiele na pewno zależy od indywidualnych preferencji.
    Mam nadzieję, że taka nieostra odpowiedź Ci wystarczy.
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Jak wybrać perfumy

…dla siebie. Praktycznie codziennie pojawia się w mojej skrzynce kilka pytań od Czytelników i większość oscyluje wokół tego właśnie tematu. Czym powinnam/powinienem pachnieć? Co do

Czytaj więcej »