Trèfle Pur Atelier Cologne

.

Druga kompozycja Atelier Cologne z nutą pomarańczy nie jest już tak bardzo pomarańczowa jak recenzowane wczoraj Orange Sanguine. Ale za to jak pachnie koniczyną!

Trèfle Pur oznacza czystą koniczynę. Czystą w sensie wyłącznie, jak rozumiem.

Oczywiście nierozsądnym byłoby podejrzewać, że Jérome Epinette umieścił we flakonie wyłącznie absolut z koniczyny i na tym poprzestał. Przecież to perfumy!

Gram w zielone!

Czy ktoś z Was wie, jak naprawdę pachnie koniczyna? Bo ja przyznaję, że wiedziałam, ale nie wiedziałam, że wiem.:)

W dzieciństwie (oraz późnym dzieciństwie), kiedy spędzałam wakacje w majątku, z którego pochodziła moja babka nie raz zdarzało mi się kosić łąkę, na której rosła koniczyna. Kosić tak zwyczajnie, kosą. Czynność wydawała mi się tak normalna, użytkowa (choć również przyjemna, a już na pewno lepsza, niż plewienie grządek), że nie zwracałam szczególnej uwagi, na towarzyszący jej zapach. I oto dziś, wąchając Trèfle Pur uświadomiłam sobie, że wiem, jak pachnie koniczyna. I że lubię ten zapach.

I w sumie o otwarciu tyle wystarczy. Pierwsza nuta Trèfle Pur to trèfle pur. Koniczyna.

Nie trzeba długo wyczekiwać na to, by zza stogu koniczyny wyjrzały inne nuty. Najpierw pojawiają się cytrusy. Nie tak słodkie i nie tak ładne, jak w Orange Sanguine niestety. Ostre, cierpkie nuty przypominają mi bardziej cytrusowy odświeżacz powietrza, niż prawdziwą pomarańczę.

Towarzyszą im „polepszacze zieloności”, których zadaniem jest dodać wigoru pięknej, ale prostej woni ciętej koniczyny. Mamy więc ostry, musujący kardamon, żwawo gorzkawe zioła i charakterystyczny, uroczy aromat fiołkowych listków.

Na drugim planie, przykucnięte za stogiem zieleniny czai się neroli. Dziwnie brzmi tu ta nuta. Trochę tak, jak gdyby usiłowała udawać, ze jej nie ma – co przy ewidentnie dominującym charakterku tej pani trudne jest szalenie. I nie udaje się, oczywiście.

Neroli wyłazi spomiędzy zielonych chabezi, wypełnia przestrzeń, uszczelnia luki. I dobrze! Nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę, ale ten gęsty, charakterystyczny, pół-cytrusowy, pół-kwiatowy aromat jest znakomitą odtrutką na cytrusowy odświeżacz, który w tym układzie łagodnieje i nieco mniej uwiera w nos.

Trzeci etap rozwoju kompozycji Epinette to zwózka z pola. Czy tam z łąki, ogrodu, gaju…

Wszystkie dobra zostają zrzucone na jeden wózek i zawiezione do stodoły. Przewiewnej, nieszczelnej i chłodnej. Ale że dzień jest ciepły i nie pada, mieszanina zapachów, która w wyniku tych zabiegów powstaje jest naprawdę przyjemna. Przynajmniej dla mojego, niszolubnego nosa.

Możemy więc na tym etapie wywąchać wyraźny, cytrusowy mech, ślad mokrych (nie świeżych, tylko zamoczonych) cedrowych desek i odrobinę tylko przytęchłą paczulę. Cały czas pod kupą zieleniny, oczywiście.

Nie wiem, czy ja jestem przeczulona, czy raczej łatwo ulegam sugestii, ale znów wyczuwam charakterystyczną, kolońską nutkę. Delikatną, jak i poprzednio, ale wciąż niepożądaną. Przeze mnie, oczywiście.

Głęboka, późna baza nieco mnie rozczarowuje. Po stogu koniczyny nie zostanie nic prawie. Bez wyraźnego, mocnego zapachu zieleniny kolońskie, wysoko przetworzone cytrusy, pachnące bardziej jak cedrat, niż jak pomarańcza, stają się znów bardziej wyraźne i, dla mnie przynajmniej, nie jest to ewolucja w dobrą stronę.

Bardzo dobrze brzmi pod nimi paczula, ale sama paczula nie wystarczy, by uratować ten etap kompozycji. Szczególnie, że Trèfle Pur znika za skóry znacznie szybciej, niż pozornie lżejsze i delikatniejsze Orange Sanguine czy Bois Blonds (o których wkrótce).

Jeśli ktoś lubi zapachy kolońskie: nienatrętne i niepłaskie, to pewnie będzie tej kompozycji kontent. Ja pozwolę sobie na postawienie tezy, że ten typ świeżości bardziej jednak służy mężczyznom, niż kobietom. Ale nie jest to, oczywiście, sąd twardy, tylko luźna sugestia. Jak zwykle u mnie.

Data powstania: 2010

Twórca: Jérome Epinette

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: absolut z koniczyny, gorzka pomarańcza, kardamon, bazylia
Nuty serca: liście fiołka, tunezyjska neroli (kwiat gorzkiej pomarańczy)
Nuty bazy: mech, paczula, piżmo

* Zdjęcie tytułowe to znów pocztówka dołączona do próbki Trèfle Pur. O pocztówkach pisałam w recenzji Orange Sanguine

** Zdjęcie pól koniczyny pochodzi z wyszukiwarki na www.kvitters.com. Hasło to oczywiście tr?fle

*** Koniczynka w słońcu znalazłam na www.jtosti.com w dziale „kwiaty” przy haśle koniczyna (czyli znów trèfle)

**** Czwarta ilustracja to „Wóz z sianem” (albo „Krajobraz z wozem siana” – zależy od opisu) Józefa Pankiewicza

***** Na ostatnim zdjęciu Mel Gibson jako Tim w bardzo dobrym, a mało znanym filmie „Tim” na podstawie powieści Colleen McCullough. Wiem, że nie całkiem pasuje, ale od dawna czyhałam na to, by wrzucić tu fotkę z tego filmu. 🙂

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

9 komentarzy o “Trèfle Pur Atelier Cologne”

  1. Nie wiem sama… Jakoś nigdy nie przekonywały mnie zielone zapachy. Ale wiadomo, że co "ludź" to aromat 😉

  2. słonko popraw słowo "Cystą" na samym poczatku
    dzenkujem 😀
    (jak zawsze się czepiam:)
    niestety mnie w dzieciństwie nie dane było kosić kosą :)należało to wyłącznie do starszyzny 🙂
    za to przejażdzki wozem pełnym siana to było coś!a szukanie tej jedynej czterolistnej…
    zachęciłaś mnie do poznania.
    uwielbiam zielone zapachy:figa,verbena,vetiwer,itp
    obawiam się tylko o trwałość zapachu 🙁
    no a przede wszystkim o te cytrusy 🙁

  3. Kat, mnie w sumie tak do końca przekonał tylko jeden zielony zapach. Ale za to na tyle, że już drugą flaszkę zużywam. 🙂

    Jarku, dziękuję! Hahaha! Korekta nie wyłapała mi cysty. 😀
    I czepiej się, czepiaj! Za każde czepnięcie jestem niewymownie wdzięczna. Przecież nie zrobię sobie sama ostatecznej korekty własnego tekstu. szczególnie tuż po napisaniu.
    Ja też nie kosiłam w dzieciństwie, tylko w tym "późnym dzieciństwie" czyli jako nastolatka, a u mamy na działce jeszcze wiele lat potem. Lubię prostą pracę. Nawet tę bardziej brudną, niż koszenie koniczyny, czy trawy.
    A o trwałosć nie lękaj się. Zapachy atelier Cologne mają naprawdę przyzwoitą żywotność. rekordowe trzymają się na mnie kilkanaście godzin. I to nie w formie powidoku bynajmniej. Koncentrację mają 12,15,18 albo nawet 20% to więcej, niż większość wód perfumowanych.
    Jeszcze raz dziękuję! :*

  4. …i nastepny typ mezczyzny: Mel w bardzo mlodym wieku. Mel przypadl mi bardzo do serca w roli Jerry Fletcher w "Conspiracy Theory".
    Moj ulubiony przyjaciel z Moskwy, ktorego juz niestety nie widzialam 17 lat mi go bardzo przypomina. Bardzo lubie czytac jego mejle (tak jak i Twoje 😉
    Michasia

  5. Pozazdrościć przystojnego przyjaciela. 🙂 Poza tym, że przyjaciel to w ogóle wielka rzecz.
    Co do typów mężczyzn, u mnie sporo różnych się przewija, ale tak serio: zwykle perfumy kojarzone są ze zdjęciami kobiet, a ja nie rozumiem dlaczego. Przecież mężczyźni są piękniejsi! :p

  6. trochę się opuściłam, zbyt mało nocnych służb miałam w tym miesiącu a Twoje recenzje lubię czytać nocą :)) za zapach koniczyny dałabym się pokroić 😀

  7. W tym (i ubiegłym niestety także) miesiącu to i ja się opuściłam. Urlop, seria klęski i mini katastrof życiowych (głównie mieszkaniowych), spiętrzenie obowiązków związanych z inną sferą życia… Jakoś tak nie miałam sił pisać. Ale poprawię się. 🙂
    A za zapach koniczyny, już się nie trzeba dawać kroić. Jest! 🙂 Ale szczerze – nie myślałam, że tak mnie ucieszy jego przypomnienie.

  8. Sabbath wypocząć też trzeba 🙂 klęski są czasami dopingujące, ale nikomu nie życzę takiego dopingu 😉 życzę Ci aby wszystko poukładało się po Twojej myśli :magia:

    koniczyna to jest jeden z moich zapachów dzieciństwa i przez to mój nos szaleje jak go czuję :)) przez to kocham krem z koniczynką firmy Neobio 😀

    aha w poniedziałek mam nocną służbę to wybiorę się w pachnącą podróż :))

  9. Klęski są dopingujące pod warunkiem, ze nie są PRAWDZIWYMI klęskami, tylko potknięciami, małymi porażkami, trudnymi przeszkodami do pokonania. te nie były prawdziwe. Może poza skazą białkową, która dla kogoś, kto nie je mięsa jest trudna. A poza tym dzień po dniu: najpierw padła mi lodówka, potem wywaliło kanalizację w kiblu, potem rozszczelnił się piec w łazience, a w międzyczasie zdarzały się inne drobiazgi. A na koniec jakiś skunks porysował mi nowy (niespłacony jeszcze) samochód kluczem – przez cały bok: dwoje drzwi i dwa błotniki. I nie tylko mój samochód tak załatwił, bo i sąsiednie na parkingu też. Ale tylko te czarne. Hm…

    A koniczyna, jak już wiesz, i mnie się mocno kojarzy. I też mocno mnie porusza ten zapach. Jednak sentymenty wielką mają moc wpływania na nasz aktualny nastrój. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy