Oud Les Nombres d’Or Mona di Orio

Długo czekałam na zapach Mony di Orio, który otworzy tej pięknej pani drogę do mojego serca.

 

Testowałam (bardziej lub mniej pobieżnie) wszystkie chyba jej zapachy przed serią Les Nombres d’Or, jednak żaden z nich nie zaintrygował mnie na tyle, bym zdecydowała się poświęcić mu więcej czasu i recenzję. Wyznam z poczuciem wstydu, który towarzyszy perfumaniakowi „odpuszczającemu” kolejne zapachy, że chyba postawiłam już kreskę na perfumach Mony di Orio.

Nawet za drastycznie drogim i z pompą reklamowanym Oud się nie zabijałam. Osmantus i hesperydy w składzie oraz cena 1680 zł za flakon? Do zakupu próbki mógłby przekonać mnie tylko nos, któremu ufam. A Monie nie ufam nic a nic.

 

Pierwszy test nie wypadł pomyślnie. To, co powiedziałam Michasi podczas naszego spotkania, gdy skropiła mi skórę cennymi perfumami pięknej Mony nie nadaje się do publikacji. Najgorsze jednak jest to, że i teraz, testując na spokojnie, bez obciążenia w postaci przewąchanych wcześniej kilkudziesięciu zapachów, wciąż czuję ślad tamtego, nieprzyjemnego wrażenia. Są to, oględnie mówiąc, nuty odzwierzęce. A raczej pozwierzęce. :]

Per aspera…

Otwarcie, mimo nietypowych, nieczystych skojarzeń, skłonna jestem określić jako typowe dla zapachów Mony di Orio: perfumeryjne w sposób nieco retro, utkane wokół zawiesistego akordu kwiatowego, bogate, pyszne, ciężkie.

Cytrusowe nuty (hesperydy, petitgrain i zielona mandarynka) wsparte ekspansywnym aromatem elemi dają w otwarciu efekt przypominający nieco ostrość aldehydu cytrynowego i kojarzą się podobnie: z klasycznymi zapachami uznawanymi przez niektóre osoby za zapachy odpowiednie dla starych bab. W futrach… czy jakoś tak…

Futro przywołałam tu nie bez przyczyny, bowiem poza wyczuwalnym od początku, przypominającym trochę utopiony w miodzie jaśmin zapachem osmantusa, od pierwszych spędzonych z Oud chwil towarzyszą nam także nuty zwierzęce. Mocno zwierzęce.

Zakładam, że to część spektrum zapachu, która w opisie na stronie Neoperfumerii Galilu określona została w sposób następujący: „Eliksir miłości promieniujący zmysłowością, Oud, krok po kroku, ukazuje swoje niepokojące aspekty, zmieniając się od zwierzęcego, po skórny, drzewny i balsamiczny”. Tu jesteśmy na etapie „od zwierzęcego”…

 

Zakładam, że rzeczywiście jest to agar w postaci czystej i mocno stężonej, wsparty dodatkowo piżmem, ambrą i dodatkiem syntetycznego cywetu. Na mnie jednak tym razem układa się nader niekorzystnie.

No dobra, napiszę to. To, co spontanicznie zwerbalizowałam podczas pierwszego testu. Ale na czarno, dla osób, które zechcą zaznaczyć tekst i na własną odpowiedzialność doświadczyć ekspresji wulgarnej i skrajnie subiektywnej.

– Pachnie krową.

– Jaką krową? – zapytała Michasia zdziwiona.

– Posraną – odparłam sama nie wierząc w to, co wygaduję.

Ujmując rzecz oględniej, dla osób bardziej wrażliwych, nie czytających bezeceństw na czarno: zapach jest wyraźnie zwierzęcy i niezbyt czysty. Z naciskiem na zwierzęcy.

Na szczęście po upływie godziny nieprzyjemna część olfaktorycznego spektrum Oud znika by nigdy nie powrócić.

Przygasa także uciążliwy, duszny osmantus. W towarzystwie nut balsamicznych (wreszcie elemi pachnące jak elemi), żywicznych (benzoes, opoponaks, ślad labdanum), ciepłych, ciemnych nut drzewnych do złudzenia przypominających mieszankę sprzedawaną na The Perfumer’s Apprentice jako Black Agar, trudny ten i ekspansywny kwiat zaczyna pachnieć prawie pięknie.

A może nawet bez prawie?:)

 

Najważniejszą i najdłużej na skórze trwającą częścią kompozycji jest głęboka, wyrazista wczesna baza wchłaniająca część gasnącego bardzo, bardzo powoli osmantusa z serca zapachu.

Poza opisanymi akapit wyżej, sukcesywnie zdobywającymi hegemonię nutami drzewno – balsamicznymi tworzą ją wyraźne, lecz już nie uciążliwe aromaty zwierzęce ewoluujące sukcesywnie w stronę naturalnej ambry oraz, wspomniany już, woskowo – miodowy, niekwiatowy już na tym etapie osmantus.

Oud jest wyczuwalny, jednak zachowuje się tu zgodnie ze swymi właściwościami fizycznymi: nie pływa po powierzchni, nie rzuca się „w nos” od razu. Charakterystyczny, gładki aromat czarnego złota perfumiarzy wyczuwalny jest „w głębi wdechu”, gdzieś w obrębie klatki piersiowej, gdy przesycone aromatem perfum powietrze wnika w nasze płuca. Bardzo ciekawe wrażenie. Czy jednak usprawiedliwia nazwę perfum?

 

Oczywiście, nie odpowiem na to pytanie. W każdym razie nie obiektywnie i nie ex cathedra, bo takich ocen, jak zauważyliście, unikam jak ognia. 

Moim zdaniem tworząc Oud Mona di Orio uczyniła ukłon w stronę wszechogarniającej mody na ten składnik, nie rezygnując jednak ze swojego charakterystycznego stylu. A że przy okazji wywindowała cenę ponad wszelkie swoje wcześniejsze ceny? Tym bardziej należy jej pogratulować – zapach za ponad pół tysiąca dolarów stawia ją w rzędzie marek hiperekslkuzywnych. Nawet jeśli niewiele osób go kupi.

Data powstania: 2011

Twórca: Mona di Orio

Nuty zapachowe:

Nuty głowy: hesperydy, elemi, petitgrain i zielona mandarynka

Nuty serca: osmantus

Nuty bazy: paczula, nagarmotha (indyjska odmiana papirusu), cedr z Atlasu, szara ambra

* Na pierwszych dwóch zdjęciach Mona di Oiro we własnej osobie – w tym na drugim w towarzystwie flakonu Oud. Zerknijcie w sieć: kobieta ma niezwykłą, nieco androgyniczną, absolutnie mnie zachwycająca urodę. 

** Zdjęcia numer 3,5 i 6 wybrane dość przewrotnie. Ich autorką jest Ruth Sanderson: malarka, której prace znaleźć można między innymi na stronie Golden Wood Studio. Nie będę udawała, że uważam je za wielką, wysoką sztukę. Jednak wybrałam je nie ze złośliwości, lecz aby podkreślić fakt, ze i dzieła Mony nie są mi bliskie stylistycznie.

*** Zdjęcie numer 4 jest moim ulubionym w tym tekście. Autorką „Brudnej Krowy” jest Emily Mugridge, której więcej prac, w tym sporo iście fenomenalnych krówek znaleźć można w jej galerii tutaj: KLIK

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

17 komentarzy o “Oud Les Nombres d’Or Mona di Orio”

  1. strī-linga

    Faktycznie ma ciekawą urodę. A krowy ( i nie tylko) Emily Mugridge są niesamowite, bardzo mi się podobają. Zresztą, krowy to jedne z moich ulubionych zwierząt. Pewnie dlatego, że kojarzą mi się z wakacjami na wsi, gdzie spędzałam sielankowe dzieciństwo.
    A co do Palahniuka, to właśnie obawiam się tego, że film robi za duże wrażenie. Przeczytam na pewno, ale mam to na uwadze.

  2. Trochę traumatyczne – zwłaszcza część odnosząca się do krowy xD… A początek Twojego opisu nie wiedzieć czemu skojarzył mi się z zakurzonymi wiszącymi w dusznej szafie futrami z kulkami na mole upchanymi w kieszeniach ;). Przepraszam, to siła skojarzenia ;).

  3. Witam serdecznie i nie ukrywam, że mam tremę cokolwiek napisać, a tak dużo bym chciała.Po pierwsze-cudownie się czyta Twoje opisy…

  4. Cieszę się, że wróciłaś do pisania 🙂
    Moda na oud chyba zaczyna trochę przygasać. Myślałem, że City Exclusives z Le Labo są drogie. Myliłem się 🙂

  5. Stri-lingo, krowy zaiste są miłe. Mają takie rozczulająco mało bystre mordki. 🙂 No i dają mleko! Mleko uwielbiam w każdej postaci. Byle nie kozie. Choć kozy też są fajne. Pisałam, ze jestem kozolubna. 😉 Żaden to w sumie wyjątek, bo ogólnie lubię zwierzęta. Z wzajemnością. :)))
    W kwestii "Fight Clubu" masz rację – jest za dobry, by go przebić. To naprawdę musiałby być mistrz słowa. A nie jest., Choć pomysły ma zaiste niezwykłe.

    Katalino, wbrew pozorom nawet ta krowa nie jest tak do końca traumatyczna. Choć trudna… 😉

    Witaj nowy Gościu. Proszę, mną się nie tremuj, innymi gośćmi także. Jest mi zawsze miło witać kogoś nowego. zapraszam do pisania, jesli tylko masz ochotę. 🙂

    Piotrze, ja tam dalej myślę, ze City Exclusives są drogie. Nawet "zwykłe" Le Labo tanie nie są. Ale cóż, warte zachodu. Szkoda, że w Polsce nie ma.

  6. strī-linga

    Krowy mają cudowne rzęsy i przeważnie są w łaty. Podobają mi się również takie odmiany brązowe. W ogóle chyba lubię bydło. Hmn. Każdego dnia dowiadujemy się czegoś nowego o sobie.

  7. niesamowita uroda to fakt… krówka jest bardzo sympatyczna choć ja niestety zwierzęta średnio znoszę właśnie ze względu na owe zapachy… ciekawe więc jakby zagrał na mnie ten oud :P.

  8. wiedźma z podgórza

    Dołączam do miłośników krów, choć moja sympatia podszyta jest ambiwalencją (ich zapach w istocie do subtelnych nie należy 😉 ).
    Ale na agarową Monę będę się czaić, choćby z ciekawości.
    P.S.
    Właśnie polubiłam prace Emily Mugridge. 🙂

  9. Smród to też zapach. A krowa, nawet ta p…..a może pachnieć przyjemnie. Krowi placek jak go tylko porządnie wysuszyć, zaczyna pachnieć sianem i już można go używać do różnych celów, z kuchennymi na czele: gotowania herbaty i strawy, ogrzewania ludzi, zwierząt i domostw, wody do mycia niemowlaków i pewnie paru jeszcze innych celów. A celują w tym ludy Azji. Nie wybrzydzajmy więc na krowie placki, bo są one złotem stepów i gór tych obszarów, którym Bozia nie kopsnęła drewka.
    Dosłownie wczoraj z koleżanką M. wąchałyśmy sobie serię oudów. Mony nistety ni mom, ale pracem domowom odrobiem objecujem.

  10. Dobrze prawisz! Choć z tym złotem… Porównanie zaiste niszowe. :)))
    Przy "…Bozia nie kopsnęła drewka" oblałam się kawą. :DDD

  11. perfumowyblog.com

    Mam nieco pozytywniejszy odbiór Oud Mony Di Orio. Przemawia on do mnie lepiej niż oudy Montale, które akurat obecnie testuję (Black Aoud i Aoud Damascus). W skrócie – mniej w nim nuty amoniaku.
    Ogólnie zapachy Mony są gęste i esencjonalne, ale dość ociężałe. Oud na ich tle wyróżnia się dobrą projekcją, ale niestety także i horrendalną ceną. Mam wrażenie, że Mona unika syntetyków w swoich formułach, koncentrując się na składnikach naturalnych, przez co jej zapachy, mimo że bardzo złożone, nie krzyczą, a jedynie szepczą, co wcale nie musi być ich wadą. 🙂 Zarówno jej piżmo, ambrę jak i wanilię uważam za pachnidła bardzo zmysłowe, które mogą przepięknie ułożyć się na kobiecej skórze. Natomiast moim faworytem jest Cuir i tegoż flakon marzy mi się "zanabyć". Jest rewelacyjny, choć wcale nie taki skórzany (i dobrze!), jak by na to wskazywała nazwa. To raczej dym, przyprawy i castoreum, którego tak mi brakuje w poreformulacyjnej wersji Antaeusa Chanela.
    Pozdrawiam
    fqjcior

  12. Fqjciorze, ja również mam pozytywny odbiór. relatywnie pozytywny, oczywiście. Po pierwsze, kiedy już przycichnie krowa, zapach jest naprawdę więcej, niż przyzwoity. A i zanim przycichnie – jest to ciągle zapach "jakiś", charakterystyczny, interesujący, nie zaś nijakie pachnidełko – a takich nie lubię najbardziej. Stąd recenzja.
    Czy zapachy Mony nie krzyczą? Nie wiem. Na mnie są głośne. A może tylko ciężkie? Jak gdyby swoją pieśń wyśpiewywały mi prosto w ucho. No… W nos. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Pachnijmy pięknie i mówmy pięknie

Dziś wpis bardzo nietypowy.  Całkiem wyjątkowo, będzie o języku. Nie o języku, jako części ciała, lecz o systemie budowania wypowiedzi w procesie komunikacji interpersonalnej. Konkretnie

Czytaj więcej »