L’Edition Imperiale Courvoisier

Dziś zapraszam Was do poznania zapachu, który zupełnie nie jest nowością. Powiedzmy, że to recenzja „dla kurażu”, jak mawiała moja babcia. Nie o recenzjach, rzecz jasna. 🙂

L’Edition Imperiale Courvoisier to zapach, który chodzi za mną od dawna. Od lat, rzec mogę nawet, bo poznałam go dzięki Nat podczas pierwszego naszego spotkania lata temu. Podczas ostatnich moich zakupów w Quality (wysyłkowych niestety) poza flaszką, nabyłam także próbkę perfumeryjnej manifestacji luksusu, za jaką uznawany jest ten zapach.

Lubię zapach koniaku. Bardziej, niż smak, uczciwie mówiąc.

 

Szerokie spektrum aromatów: od delikatnej, jaśniejszej lub ciemniejszej wanilii wanilii, przez słodkawą woń podsuszonych śliwek, ślad wytrawnych borówek, a nawet nuty przypominające świeży piernik nad kieliszkiem, po zapach trufli, ciemnego drewna czy prażone orzechy w czaszy kieliszka… Doprawdy, różne rzeczy da się wywąchać w koniaku. Niestety, moment, gdy płyn dotyka języka jest dla mnie zapachowo najmniej atrakcyjny. Za to pierwszy wydech po przełknięciu trunku koniecznie trzeba zrobić przez nos: wtedy cała ta paleta olfaktorycznych barw wygrzana już ciepłem naszego ciała przesuwa się po naszej śluzówce naciskając zmysły jak ciężki aksamit.

 Z żalem pewnym wyznaję, że akurat Courviosier Imperial nigdy w moje ręce nie trafił, czego żałuję i zamierzam kiedyś nadrobić. Cena, jak na alkohol do spożycia bezpośredniego dość wysoka, ale na lampkę chyba mogę sobie pozwolić. Z resztą… Flaszkę piłabym przez lata pewnie.

Zapraszam do degustacji

W składzie L’Edition Imperiale koniaku nie ma. Jednak pierwsze nuty, smakowane zanim jeszcze do końca ulotni się zawarty w perfumach alkohol nieco koniak przypominają. Charakterystyczne połączenie drażniącego zmysły alkoholu z zapowiedzią głębokich aromatów drzewnych, pojawiającą się już w pierwszych sekundach nutą skórzaną i typowym dla koniaku, a nietypowym ogólnie akordem owocowym rzeczywiście porównać można do bukietu, jaki rozwijają dobre, średnio stare koniaki.

Druga fala aromatu mnie osobiście nieco rozczarowuje. I od razu napiszę, że jest to największe i jedyne chyba rozczarowanie, jakie sprawia mi ta kompozycja. Wyraźny, jasny aromat kwiatów. Szklarniowych, może kwiaciarnianych – jeśli wolno mi je w taki sposób określić.

Na szczęście charakterystyczny aromat, który po lekturze nut okazuje się być zapachem świetnie znanych nam wszystkim kalii rychło przykryty zostaje zapachami bardziej mi bliskimi. Ciepłym, pozbawiony zieloności akord ziołowo -przyprawowym, charakterystycznym, nader tu interesująco brzmiącym aromatem wędzonej herbaty i złożonym, niejednoznacznym akordem bazowym utkanym z fantastycznie pozbawionego przestrzennej świeżości połączenia aromatów czerwonego cedru (który jest przecież drzewem iglastym) i rzeczywiście bardziej balsamicznego, niż eterycznego zapachu olejku jodłowego.

 

Pod tą powściągliwą i przepyszną zarazem mozaiką nut, stłumione, lecz gorące pulsują aromaty zwierzęce: matowa, z godziny na godzinę coraz ciemniejsza skóra i piękna, elegancka, szorstka nieco ambra.

I to z kolei jest, w moim odczuciu, najdoskonalszy element kompozycji. O ile wszystkie „wyższe” nuty odbieram jak złożony, zmysłowy bukiet aromatów, o tyle ambrowo – skórzana podstawa zapachu stanowi tę część koniakowej kompozycji, którą przez trunkową analogię powiązałabym z odczuciem wewnętrznego ciepła, przyjemnego żaru odczuwanego w trzewiach po przełknięciu niewielkiego łyka szlachetnego trunku.

Niejednokrotnie spotkałam się z zarzutami, że zapach zbyt powściągliwy, zbyt elegancki, zbyt mało „wyskokowy”. Wyznam, nie do końca rozumiem te obiekcje. Przecież to Courvoisier, nie Łódka Bolls!

Mógłby natomiast mieć lepszą projekcję i trwałość. Z tego samego powodu.

Data powstania: 2007

Twórca: Alexis Dadier

Nuty głowy: kardamon, mandarynka, nagietek, kolendra

Nuty serca: cedr z gór Atlas, wędzona herbata, cantedeskia (znana powszechnie pod nazwą kalia)

Nuty bazy: wetiwer, olejek z jodły balsamicznej, skóra, ambra

* Zdjęcie 1 i 2 to reklamowe prospekty Courvoisier. proszę zwrócić uwagę na pawie pióra w tle obu „alkoholi”.

** Fotografia nr 3 ze strony: www.le-cognac.com

*** Ostatnia natomiast z: www.cognacfans.com

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

11 komentarzy o “L’Edition Imperiale Courvoisier”

  1. wiedźma z podgórza

    Ze smakiem koniaku też miewam kłopot. W sumie lubię, ale muszę mieć "smaka". 🙂
    Kilka razy przymierzałam się do próbki Courvoisier i jakoś zawsze były ciekawsze rzeczy do przetestowania, opisania, zwykłego, codziennego noszenia. Zresztą podobny kłopot mam z "datowanymi" Frapinami. Co jest chyba najlepszym dowodem na to, że daleko mi do moczymordy [taa, oszukuj się]. 😉
    A swoją recenzją, hm.. zadałaś mi powód do zadumy, ale i utrudniłaś zadanie. 🙂 Testnąć na wieczór czy nie testnąć, oto jest pytanie! 😉
    Aha. Fotografia z kropelkami na kieliszku bardzo smakowita. Szkoda, że nie mam koniaku… 😉

  2. A ja mam koniak i napiję się za Wasze zdrowie!
    Wszystkiego dobrego;)

    Opis smakowity, to i należy się degustacja. Mam skojarzenie po Twoim opisie z Frapin 1270, który bardzo mi się spodobał. Koniakowo-śliwkow-ciepły.
    Może być fajnym towarzyszem na obecną pogodę. Ściski.

  3. Po stokroć witaj, Sab! Dobry, rozgrzewający wpis na długi, listopadowy wieczór. Fanem koniaku nie jestem (wolę gin), ale nutki zachęcają. Opis też. Pozdrawiam jesiennie.

  4. Nie będę oryginalna, smaku również narobiłam sobie czytając. I znów lista do testowania mi się wydłuża życia mi chyba nie starczy 🙂

  5. Pralko, w sumie różne alkoholiczne nuty w perfumach nie są wcale takie rzadkie i sprawdzają się dość dobrze. Począwszy od rumu w Idole, na wódce w Ambre Russe skończywszy. Albo nawet nie skończywszy… 🙂

    Wszystko, co Mnie Zachwyca, oby i idealny na ponowne rozbujanie po przerwie. 🙂

    Wiedźmo, mocne alkohole w ogóle wymagają "smaka". Moje ulubione, barbarzyńskie piwo za to wymaga towarzystwa. 🙂
    Frapiny, szczególnie ten datowany na później, mnie bardzo się podobają, ale cena… Nie mógłże ten 1697 kosztować tyle, co pozostałe? Kupiłabym…

    3, ja mam wrażenie, że zarówno Frapiny, jak i Courviosier nie są tak "rozgrzewające" zapachowo, jak same trunki. W sensie że bukiet jest tak urozmaicony. Co w sumie nie powinno aż tak zaskakiwać, a jednak… A jednam mnie przynajmniej trochę zakskakuje. 🙂

    Myszo, witaj i Ty. O! Gin to osobna opowieść zapachowa. Może i bukiet mniej złożony, ale trunek łatwy – w sensie spolegliwy i dobrze znoszący towarzystwo., A taki Bombaj Saphire to i bez towarzystwa dobre towarzystwo. :)))

    Polu, smaku jak smaku. Ja zostanę przy swoim śmiesznym w sumie przekonaniu, że koniak to trunek dla wąchaczy, nie pijaczy. 🙂 Hihi!
    A ta lista do testów… Mnie cieszy! Tyle jeszcze na mnie miłych rzeczy w życiu czeka. Do powąchania i nie tylko. 🙂

  6. Aj! Ajaj! Cena i pojemność…! Kupię, kupię, daję słowo. Niech tylko dotrze do Quality. O ile dotrze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Nasomatto Duro

. To jedne z tych perfum, przy których mój umysł zacina się w trybie kontentowania się urodą zapachu i naprawdę trudno mi go przestawić na

Czytaj więcej »