Black Afghan Mad et Len

Z pewnym skrępowaniem zapraszam Was na kolejną recenzję perfum, których nazwa bezczelnie nawiązuje do narkotyków. Wcześniej były to kompozycje przeżywającego lekko żałosną fascynację dragami Alessandro Gualtieriego, dziś Black Afghan od Mad et Len.

 

I nie, nie będzie to wpis z serii pogadanek antynakotykowych. Narkotyki są dla ludzi. Jak alkohol. Jedni piją, inni biorą, jeszcze inni nie robią ani jednego, ani drugiego. Ci, co piją i biorą robią to z umiarem, albo bez. Przynajmniej większość narkotyków daje tę możliwość. Metaamfetamina to inna kwestia. Tu bym nader chętnie pogadankę walnęła, bo sam opis działania tego świństwa może przyprawić o dreszcz zgrozy.

Ogólnie jednak chodzi mi o to, że takie popisy i pokazowe „jaranie się” dragami trąci zwyczajną gówniarzerią. I nie imponuje mi.

Czarny Afgan to po prostu skoncentrowany, ciemny haszysz pochodzący z Afganistanu – przez wielu znawców uznawany za najlepszy i najmocniejszy. Bo zasada jest z grubsza taka, że im haszysz ciemniejszy, tym mocniej kopie.

O produkcji i używaniu haszyszu pisać nie będę. Wszystko jest w sieci. Przy okazji kolejnej recenzji haszyszowych perfum napiszę tylko, że niektóre odmiany haszu mają naprawdę delikatny, przyjemny zapach. Szczególnie te mieszane z olejem kokosowym.

Haszysz pochodzący z Afganistanu do najłagodniejszych (także olfaktorycznie) nie należy. I chociażby dlatego skłonna jestem przychylić się do teorii, że kompozycja Mad et Len jest bardziej afganowa, niż kremowo otulający zapach Nasomatto.

Ani to dobrze, ani źle. Ot – ciekawostka.

Dzielenie dżointa

Otwarcie rzeczywiście przypomina zapach niepalonego haszyszu. Nieco ziemisty, lekko pikantny, u szczytu przypominający eteryczny aromat smoły drzewnej (czyli sosnowej), z bardzo subtelnym akcentem owocowej słodyczy. Wyczuwam nawet nutkę, która zaintrygowała mnie osobiście kiedy zdarzyło mi się wąchać ciemne, haszyszowe kostki – zapach posolonej czekolady, trochę przypominający lukrecję.

Mili Państwo, to rzeczywiście jest (naturalny lub odtworzony) zapach haszu!

Kiedy już nawąchamy się surowej substancji, czas wziąć się do palenia.

Najpierw pojawia się subtelna nutka wędzarnicza ładnie wyprowadzona ze wspomnianej wcześniej słonej czekolady. Potem dołączają nuty kadzidlane. Trzon akordu kadzidlanego stanowi labdanum, lecz jego zapach zmieniony, zniekształcony został dodatkiem benzoesu i olibanum. Sekcję drzewną reprezentują drewna wilgotne, ledwie tlące się w rachitycznych płomykach podsycanych konopnymi łodygami. Nieczyszczony, niesłodzony gwajak w postaci, o której wspominałam przy okazji recenzji Citrine Oliviera Durbano, być może nieco dębowego mchu i paczuli.

Akord dymny podkreśla nuty pikantne i dziwną słoną słodycz kompozycji. I choć Black Afghan zdecydowanie nie jest kompozycją spożywczą (chyba, że używanie haszyszu uznamy za pewną formę spożycia), przypomina trochę sos barbcecue – to szczególne połączenie nut dymnych ze słodyczą, słonością i pikanterią.

Po godzinie nuty mieszają się tworząc relatywnie jednolity, zwarty, bliskoskórny akord; wędzarniczy, dymny i ciemny u podstawy. Z wciąż wyczuwalnym akcentem pikantnym i śladem eterycznej smoły drzewnej.

Ale to nie jest jaskinia zakazanych rozkoszy, siedlisko dekadencji. Black Afghan jest paleniem haszu w czystym nowym mieszkaniu, najpewniej w bloku, najpewniej do piwka i oszczędnie. Czynność sama w sobie przyjemna, tylko towar za szybko się kończy. Te kilka buchów z fajki, czy kilkadziesiąt minut względnie przyzwoitej projekcji perfum zostawiają po sobie niedosyt. Lekka faza, lekki ślad woni przy samej skórze… To nie wystarczy, by zaliczyć eksperyment do udanych.

  • Na pierwszym zdjęciu Potpouri Mad Et Len Black Afghan, którego wygląd nie pozostawia żadnych wątpliwości co do inspiracji.
  • Zdjęcia drugie i trzecie z zasobów Science Photo Library.
  • Zdjęcia trzecie i czwarte z galerii zdjęć magazynu national Geographic poświęconej uprawie, produkcji i użyciu haszyszu. Zdjęć jest więcej, mają świetne opisy. Link do całej galerii: KLIK.
  • Ostatnia ilustracja to obraz Gaetano Previati z1887 roku: „Las Fumadoras de Hashish” („Palaczki haszyszu”).

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

26 komentarzy o “Black Afghan Mad et Len”

  1. Czarny Afgan…

    Ciekawe czy takim raczyli się sowieccy wojacy z "9 Kompanii" (w filmie o haszyszu nic nie wspominano, tak jakby problem nie istniał)?

    Afgańskie zioło z rajskich dolin a wokoło tylko góry i pustynie. A wszędzie ten zapach grozy. I cisza, która przed walką wydaje się wdzierać do uszu… I tu przypomniała mi się scena imprezy w "Plutonie" z dość osobliwą… Fajką:)

    Chwila wytchnienia, luzu i spokoju. Zanim pójdzie się w drogę, z której nie każdy wraca…

    Pozdrawiam Serdecznie

    Zielony Drań (TM)

    1. Bo to, czy haszysz to problem, to kwestia dyskusyjna. A alkohol? Czasem problem, czasem nie.
      W karciance Alen VS Predator jest taka karta – bottled courage. I jest na niej piwo. Co ciekawe, w kuflu, ale nie będę się czepiać. 🙂

  2. Rincewind99

    Uwielbiam Twoje opisy 🙂 Można je czytać dla samej przyjemności czytania… i bardzo działają na wyobraźnię.

    Czarny afgan raczej nie będzie dla mnie, choć lubię dymne/kadzidlane nuty, za to nie przepadam za zapachem haszu czy barbecue. Dzięki za recenzję i czekam z niecierpliwością na kolejne 🙂 Niewiele jeszcze wiem o niszowych perfumach ale im więcej u Ciebie czytam, tym bardziej temat mnie wciąga. Pozdrawiam!

    1. Dla mnie też nie będzie. Głównie ze względu na słabą moc. Ale i sam zapach jakiś taki nie do końca mój.
      Kolejne Mad et Len lada dzień. Na razie w końcu wybieram się do Lu'lui. Osobiście pomacać. 🙂

  3. Xiaoxiongmao

    Hm, ja nie mam pojęcia, jak pachnie haszysz, ale po Black Afgano, którego kompletnie nie rozumiem (tzn. dla mnie jest to zapach miły, który mi coś azjatyckiego przypomina i nie wiem co, ale skąd ta cała fascynacja nim?) i którego otoczka marketingowa mnie irytuje, nazwa tych perfum Mad et Len mnie źle nastawiła do samych perfum swoją wtórnością. Pomimo to powąchałam i byłam bardzo przyjemnie zaskoczona brakiem innych skojarzeń z perfumami Nasomatto. I tym, że te perfumy są dymne ale nie słodkie – wciąż poszukuję swojego idealnego dymnego zapachu. Tym razem jednak stchórzyłam, poza tym na mnie Black Afghan też jest nietrwały. Ale chcę mu dać kolejną szansę, jemu i paru zapachom D.S. & Durga. W każdym razie cieszę się, że przeczytałam Twój opis. Ciekawa jestem, co powiesz na temat ambrowych perfum Mad et Len.

    1. Ja fascynację BA akurat rozumiem, ale nie ze względu na jakiś grzeczny urok kompozycji, tylko właśnie ze względu na jej głęboki spokój. Dla mnie Czarny Afgan Nasomatto jest… biały. 🙂
      A Mad et Len po pierwsze nietrwały, po drugie za słodko – słony. Nie kupiłabym nawet, gdyby był trwalszy. Wolę ten typ dymności w kompozycjach Sonoma Scent Studio.
      Ambra będzie. Na razie pieprzę się z pieprzem. 🙂

  4. Nie powiem, lektura była pouczająca 😉 Nie sądzę by zapach przypadł mi do gustu,ale sam koncept niewątpliwie wzbudza zainteresowanie. No i oczywiście Twoje niesamowite opisy!

    1. Koncept wzbudza zainteresowanie, rzeczywiście. Zapach haszyszu jest na tyle interesujący, że nie dziwię się temu, ze ktoś zechciał na nim oprzeć perfumy (w przeciwieństwie do heroiny, której się u Gualiieriego dziwię bardzo).

  5. Nasomatto uwielbiam celebrować i podejrzewam, że tym razem także bym to czyniła…..aaaa rozmarzyłam się, TO były czasy ♥

  6. Czytałam, że jest w Czarnym Afganie od Mad at Len duża doza soli. Jeśli tak to przepadłam choć haszysz Nassomatowy mnie nie urzekł, naturalny zapach żywicy konopii też mi się nie podoba a entuzjastką jego używania nie jestem.
    Ale zapachy słone lubię.
    Bardzo.

    1. Potwierdzam, jest słony. Naturalny zapach konopii i się nie podoba, ale ciemny, stężony haszysz przestaje pachnieć konopiami. Bardziej paczulą. 😉
      Ja słonych zapachów nie lubię chyba. Sama nie wiem. To rzadko spotykana nuta. Muszę to przemyśleć. :)))

  7. wiedźma z podgórza

    Mnie od testów odstrasza – póki co – tylko jedno, czyli nazwa tych perfum.
    Niby oczywistym jest, o co chodzi, jednak po (jak zauważyłaś) szalonej popularności pachnidła od Gualtieriego napotkanie czegoś o nazwie Black Afghan chcąc nie chcąc przywodzi na myśl produkty w typie Charnel czy More More (od Amor Amor 😉 ). I nawet "oczywista oczywistość" nawiązań do jakości haszyszu niczego dla mnie nie tłumaczy.
    A szkoda, bo marka wielce obiecująca, nawet pomimo takiej-se trwałości.

    1. To chyba zależy od tego, z czym kojarzysz Czarnego Afgana. Jeśli poznałaś nazwę dopiero kiedy na rynku pojawiły się perfumy Nasomatto, to skojarzenie jest prawdopodobne. W przeciwnym razie to jest trochę jak z sandałowcem z Mysore.
      Natomiast w to, ze Black Afghan powstał przed Black Afgano nie wierzę.

    2. wiedźma z podgórza

      Pozwolę sobie podłożyć pod Twój wzór nowe dane: wiele zależy od tego, jak kojarzysz nazwę, czyli co poznałaś wcześniej: jeżeli Amor Amor, to wtedy będziesz uważać More More za zżynkę nazwy i podróbę pachnidła. Natomiast jeśli pierwsze było More More, to nie będziesz specjalnie cenić Amor Amor, bo to More More będzie dla Ciebie punktem odniesienia. Choć nie wierzę, że powstało przed Amor Amor. 😉
      To nie to samo.

      Sandałowiec z Mysore jest kojarzony z perfumiarstwem przez każdego, kto choć trochę interesuje się tematem. To składnik klasyczny i oczywisty. Jak jaśmin czy lawenda. Hasz natomiast niekoniecznie.
      Właściwie pierwszy jego czarną odmianę olfaktorycznie wypromował właśnie Gualtieri. Przedtem tu i ówdzie pojawił się jakiś Cannabis czy inne, jednak skojarzenia z zakazanym narkotycznym owocem były raczej sugerowane mniej lub bardziej wyraźnie, lecz nigdy tak dosłowne. Nagle okazało się, że pomysł Nasomatto chwycił – i to bardzo, w skali globalnej. W sumie dobrze, bo zapach naprawdę jest świetny. Kilka lat później, równie nagle, pojawiają się inne perfumy o nazwie różniącej się od oryginału o dwie literki (co i tak wynika z różnic językowych). Ten sam składnik podstawowy, te same nieoficjalne zabawy z nutami drzewno-kadzidlanymi, identyczna nazwa. I mam nie widzieć w tym silnego inspirowania się sukcesem Nasomatto? Jakim cudem??

    3. zaczarowany pierniczek

      Wiedźmo nie zrażaj sie nazwą, bo wg mnie te zapachy są zupełnie niepodobne i naprawdę warto poznać tego Afghana, tak jak, również moim zdaniem, warto poznać każde nowe perfumy z (a)oud w nazwie, nawet mimo podobieństwa nut do wcześniejszych tworów, bo a nuż te nowe przebiją poprzednie.
      Dziegdziowość tego zapachu może Ci sie spodobać, bo z lektury Twojego bloga wnioskuje, ze lubisz tę nutę 😀

    4. Zgadzam się, zgadzam się po trzykroć! Że nie są podobne, że warto poznać te oraz perfumy z oud, oraz z tym, że dziegciowość może się spodobać wiedźmom wszelakim. Chyba wychodzi, ze zgadzam się po czterokroć, nie trzykroć. Ale podejrzewam, ze przy odrobinie starań uzbierałoby się dużo więcej… 🙂

    5. wiedźma z podgórza

      Ależ Drogie moje! Przemogłam się w przypadku Burqi od SoOud i nie żałuję, to i Black Afghana prędzej czy później poznam. tylko podejrzewam, że jednak później. Ale jakie to ma znaczenie? Ważne, ze w ogóle.
      Na oud i dziegieć polecę zawsze i wszędzie. 🙂

  8. Ojeeeej, toż to ewidentny co najmniej masttraj! Zerżnięta ta nazwa, czy nie, to musi ładnie pachnieć. Zwłaszcza, że jakiś czas temu Afgano awansował u mnie na pozycję numer 1 deklasując Tourmalina. Przynajmniej tymczasowo.
    Bo haszysze bez względu na czyjś stosunek do używek – pachną pięknie. Czego przykładowo o alkoholu (w stanie czystym) powiedzieć nie mogę.
    I'll be back po testach. Piękne dzięki za podpowiastkę.

    1. Prawda. Haszysze pachną pięknie. Alkohole niektóre też. Na przykład rum albo koniak. A w perfumach to i whisky. I wódka nawet (jak na przykład w Ambre Russe).
      A Black Afgano to taka guilty pleasure. Ale za to bardzo przyjemna pleasure. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy