À Rebours Friendly Fur Fragrances

Nie jestem w stanie uciec ostatnio od trudnych tematów. Sabbath of Senses jest blogiem prezentującym perfumy w kontekście kulturowym – niesie to ze sobą pewne konsekwencje. Nie tylko przyjemne w postaci nawiązań do literatury, mitologii, malarstwa czy muzyki, ale też kontekst społeczny budzący niejednokrotnie wątpliwości i niepokój.

Do wstępu poniższego przygotowywałam się długo, poszukując informacji w sieci i zasięgając opinii znajomych i przyjaciół, którzy sprawami ekologii zajmują się czynnie. Niestety, nie znalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Przyjaciel z Greenpeace firmy Friendly Fur Fragrances nie kojarzył, ale odczucia miał negatywne (i obiecał poczynić starania w celu uzyskania informacji u źródeł, czyli wśród kanadyjskich działaczy Greenpeace), podobnie jak nagabnięta przeze mnie Pralka – autorka ekologicznego bloga Publiczna Pralnia. I ja. Dlatego kolejny raz bez udzielania odpowiedzi postawię kilka pytań. A potem opowiem Wam o bardzo dobrych perfumach zapakowanych w lisi ogon.

Friendly Fur Fragrances to firma specjalizująca się w dostarczaniu etycznie pozyskiwanych lisich skór dla przemysłu odzieżowego. Główną dewizą firmy jest życie w zgodzie z naturą rozumiane jako alternatywa dla produkcji materiałów syntetycznych. Wedle informacji na stronie, marka promuje zrównoważoną gospodarkę zasobami naturalnymi i deklaruje sprzeciw wobec masowej konsumpcji.

Zwierzęta, których skóry wykorzystuje Friendly Fur nie są zwierzętami hodowlanymi – oficjalne hasło na stronie głosi, że „żadne zwierzę nie umarło dla Friendly Fur” gdyż futra pochodzą z licencjonowanych odłowów. Materiały Friendly Fur podkreślają także finansowy wkład przemysłu futrzarskiego w ochronę naturalnego środowiska występowania zwierząt futerkowych.

Pomysłodawca koncepcji Friendly Fur Fragrances, doradca marketingowy firmy Nikolas Gleber podkreśla fakt, że lisie ogony używane jako opakowania dla pierwszego zapachu marki nie pochodzą z klasycznego uboju dla przemysłu futrzarskiego, lecz należały do zwierząt zabitych w wyniku działań mających służyć regulacji populacji lisów w kanadyjskich lasach. Twierdzi także, że niewykorzystane w ten sposób ogony zostałyby zutylizowane jako odpady. Wytłumaczenie powyższe jest dla mnie o tyle niejasne, że głównym polem działalności firmy używającej tych rzekomych odpadów jako opakowań perfum jest przecież dostarczanie futer dla przemysłu odzieżowego. Skoro standardową procedurą jest niszczenie futer zwierząt zabijanych w naturalnym środowisku, to skąd firma bierze towar do prowadzenia działalności handlowej?

Zdaję sobie sprawę z tego, że zachwiana w wyniku niszczycielskiej działalności człowieka gospodarka naturalna wymaga ingerencji w postaci odłowów. Zdaję sobie sprawę z różnicy między klasyczną hodowlą zwierząt futerkowych, a zabijaniem zwierząt żyjących na wolności. Staram się nie oceniać i nie ferować wyroków. Tym, co zastanawia mnie zawsze przy okazji rozpatrywania tych trudnych zagadnień jest kwestia dokonywanych przez ludzi wyborów. Co sprawia, że normalny, cywilizowany człowiek zostaje myśliwym? Co sprawia, że z własnej woli zgłasza się jako egzekutor (bo stawanie z bronią palną przeciw zwierzakowi trudno nazwać walką) zabijający lisy, dziki czy zające? I dalej: co sprawia, że współcześnie, kiedy istnieje możliwość zapewnienia sobie komfortu cieplnego w inny sposób wciąż istnieją ludzie, którzy w tak spreparowane zwłoki chcą się odziewać?

Wiem, że właśnie wkładam kij w mrowisko. Mam nadzieję, że zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy noszenia przyjaznych czy też nieprzyjaznych futer docenią próbę zrównoważonego i wieloaspektowego ujęcia kwestii pozyskiwania tego surowca dla przemysłu. Tuszę, że dyskusja, która zapewne pojawi się pod tym wpisem, będzie dla nas wszystkich pouczająca i uczyni nas jeśli nie lepszymi, to przynajmniej odrobinę mądrzejszymi ludźmi.

A teraz do rzeczy: wbrew pozorom tematem dzisiejszego wpisu są perfumy. Inspirowany powieścią Jorisa-Karla Huysmansa „Na wspak” („À rebours”, które tłumaczyłabym reczej jako „Wbrew naturze”) zapach skomponowany dla Friendly Fur Fragrances przez jednago z najbardziej znanych perfumiarzy XXI wieku Marka Buxtona. Jeśli mogę pozwolić sobie na ostatnią dygresję (wiem, jestem niepoprawna), genialna, naturalistyczna, zmysłowo wszechstronna i wszechstronnie zmysłowa, pociągająca i zarazem odpychająca powieść Huysmansa nie ma nic wspólnego z zabijaniem lisów (choć ma wiele wspólnego z zabijaniem żółwi). Jest natomiast inspirującą pożywką dla intelektu – opowieścią o człowieku, który wbrew temu, co uznawane jest za naturalne, próbuje przeżyć życie całkowicie poświęcając się swoim pasjom i dziwactwom.

Zwierzę na kobiercu z kwiaw

Otwarcie jest, w kontekście niezwykłej oprawy zapachu, rozczarowująco normalne. Nie – nie jest nieładne. Normalne właśnie.

Wyważony akord cytrusowy: świeży, lecz daleki od wulgarnej oczywistości. Cierpki bergamotką, kremowy kwiatem pomarańczy, lśniący dodatkiem petitgrain i zielonej, pozbawionej słodyczy mandarynki. Towarzyszy mu, dyskretny w pierwszych chwilach, z czasem zyskujący na znaczeniu bukiet aromatów kwiatowych z idealnym, budzącym mój podziw wyczuciem zaostrzony dodatkiem świeżej żywicy galbanum i chrupkich jeszcze, zielonych listków fiołka. Bo „normalny” nie musi oznaczać „banalny”. W tym przypadku oznacza „perfekcyjnie złożony, ale nie wykraczający poza kanony normalnego perfumiarstwa”.

Kwiaty w À Rebours także zasługują na słów więcej, niż kilka. Początkowo rzeczywiście najwyraźniej brzmi frezja – aromat lekki i świetlisty. Z czasem jednak, wraz z ulatnianiem się nut otwierających w kompozycję wsączają się nuty cięższe, bardziej kremowe, i gęste. Ciemna, wyraźna róża i postępująca tuż za nią słodka magnolia dyskretnie przejmująca łagodzącą funkcję kwiatu pomarańczy.

Zupełnie odmienny typ kwiatowości prezentuje lewitujący gdzieś ponad krągłym, różanym sercem zapachu akord złożony z aromatu osmantusa wychłodzonego dodatkowo tchnieniem eugenolu. Fascynujące jest to, że lekki ten, eteryczny nieomal akord „ciągnie” za sobą ślad cytrusowego otwarcia tworząc niezwykłą, skomplikowaną olfaktoryczną konstrukcję – miękką i przestrzenną zarazem.

Od pierwszych chwil noszenia À Rebours czekałam na ujawnienie się licznie, nieomal w komplecie reprezentowanych składników odzwierzęcych. Przyszło mi na nie czekać długo, a kiedy już się pojawiły, miałam ochotę natychmiast je przegonić skąd przyszły.

Ostry, cierpki, woszczynowy zapach cywetu zmieszanego z kastoreum, ostrym, mydlanym piżmem, i słodką, spoconą ambrą. Pamiętacie storerowago ogra? Wrócił.

Przez chwilę krótką nuty zwierzęce stanowią wyłącznie dysonans, brudną plamę na jasnych kwiatach. Rychło jednak koncepcja przypadkowej plamki upada – akord zwierzęcy wyłazi do przodu, ogr układa się wygodnie na kwiatowym kobiercu. A najbardziej, najszczerzej zaskakujące jest to, że oglądany w pełnej krasie okazuje się być bardzo interesującym ogrem.

À rebours jako połączenie perfekcyjnie zblendowanego akordu kwiatowego z równie złożonym, wymuskanym wręcz akordem zwierzęcym pachnie fantastycznie. O ile wcześniej były to bardzo ładne perfumy, o tyle w trzeciej godzinie rozwoju zapach staje się naprawdę niezwykły. Nie tracąc urody zyskuje niepokojącą drugą warstwę opowieści. Przybrane skórzastym labdanum i krzepkim jak świeże deszczułki cedrem ostre nuty zwierzęce są dla À rebours tym, czym sól dla potrawy.

Trwałość zapachu Buxtona jest więcej, niż dobra. Testując trzykrotnie z próbki z aplikatorem w kulce (a więc niezbyt obficie nanoszącym płyn na skórę) za każdym razem miałam okazję cieszyć się zapachem przez więcej niż pół doby. I określenia „cieszyć się” używam nieprzypadkowo, bo nietuzinkowe połączenie stanowiących do końca główny akord zapachu jasnych kwiatów z genialnie poskładanym, naturalistycznym i nienachalnym akordem okołozwierzęcym jest naprawdę radością dla nosa. Nie dlatego, że to moje ulubione nuty: ani kwiaty, ani składniki pochodzenia zwierzęcego do moich ulubieńców nie należą. Miłe jest samo obcowanie z czymś dobrze zrobionym.

Choć wątpliwości dotyczące opakowania pozostają…

Data powstania: 2012

Twórca: Mark Buxton

Trwałość: do 12 godzin

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamota, frezja, galbanum, liść fiołka, kwiat pomarańczy, zielona mandarynka, kardamon
Nuty serca: czarna róża, magnolia, jaśmin, kmin, skóra, osmantus, goździki
Nuty bazy: cywet, kastoreum, mech dębowy, paczula, piżmo, chiński cedr, labdanum, ambra

Źródła ilustracji:

  • Zdjęcia 1-6 Friendly Fur
  • Zdjęcie pierwszych magnolii z bloga o ogrodach Mały Ogrodnik
  • Druga magnolia pochodzi z kolejnego bloga ogrodniczego: Insnared with Flowers. 
  • Ogry z filmu „Shrek”, tyle, że pierwszy to anonimowa przeróbka, niegdyś bardzo popularna  sieci.
  • Lisek na końcu to nie próba manipulacji: to pierwsze zdjęcie, jakie wyrzuca Google po wpisaniu hasła FOX.  Wykonał je Joel Sartore i pochodzi ze stron magazynu National Geographic

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

29 komentarzy o “À Rebours Friendly Fur Fragrances”

  1. Oglądałam ostatnio te perfumy na eBayu i muszę powiedzieć, że ten lisi ogon odstraszył mnie bardzo skutecznie…
    Źle bym się czuła mając coś takiego w domu 🙁

    1. Mam podobne odczucia. A już na pewno nie czułabym się dobrze nosząc na szyi skórę z lisa z łebkiem i oczkami.

  2. Ciekawy wpis, ciekawy temat. Wychowałam się w lesniczówce mój dziadek był myśliwym ba! nawet takim głównym myśliwym na całe województwo ( nie pamiętam juz nazwy ale wydawał asygnaty) Pradziadek był też leśnikiem i myśliwym, ojciec mój poprzestał na byciu gajowym po czym rozstał się z zawodem. Mam dobrego znajomego też łowczego byłam raz na polowaniu ale nic nie zostało upolowane. Zwierzaki które wyszły były w okresie ochronnym. Nie wiem co Ci napisać. Myślę, że to kwestia wrażliwości ludzie Ci po prostu sie nie wczuwają tak jak gospodarze chodujący zwierzaki tak po prostu wiedzą, że przychodzi czas na kontrolowany odłów mają policzone ile zwirzaków w jakim wieku trzeba odstrzelić i już, nie traktuja tego w kategoriach moralnych. Za dużo lisów w lesie to dla nich taki sam problem jak za dużo karaluchów w kuchni. Do tego część takiej puli do odłowu jest odławiana przez łowczego cześć jest sprzedawana myśliwym hobbystom i Ci w towarzystwie łowczego bądź sami (o ile należą do odpowiedniego koła myśliwskiego i mają stosowne pozwolenia) dokonują jak to nazywasz egzekucji. Z tego co wiem mięso idzie do konsumpcji lub na sprzedaż skóra w zależności od tego co się odławia, jest wyprawiana bądź zostaje zawieziona zostaje z powrotem do lasu ( choć tu nie wiem czy coś się nie zmieniło). Mój tata nie chciał zostać łowczym choć miał taką propozycję. Jak to kiedyś powiedział "zabijanie to popelina" sam niejednokrotnie musiał ograniczyć przydomowe stadko kóz i zawsze wracał potem wewnętrznie chory nigdy jednak na tyle żeby przejśc z tego powodu na wegetarianizm. Po prostu w jego pojmowaniu świata taki jest porządek rzeczy. Ludzie którzy wychowali sie na wsi lub wybrali tam życie później chyba rzadziej doświadczają takich dylematów ale i tez nie polują dla przyjemnosci… Ja sama nigdy nie miałam problemu z noszeniem naturalnych futrzanych dodatków. Od jakiegoś czasu mam opory, nie umiem kupić nauszników z futra królika, czuję dyskomfort

    W sytuacji w której choduje się zwierzaki tylko po to, żeby zedrzeć im potem skórę lub produkuje sztuczne futra, które bedą się rozkladać setki lat na pewno frendly fur ma swoje zalety. Myślę jednak, że dla osób którym futro kojarzy się z jednym, to bez wiekszego znaczenia. Fakt, że było kiedyś na żywej istocie czyni je równie atrakcyjnym co dzieła sztuki Guenthera von Hagensa ( choć i tu porównanie jest średnio trafione bo lisy nie zapisały swych futer dla dobra sztuki i nauki) Ale obrzydzenie może wzbudzać podobne.

    Perfumy jak perfumy opis brzmi ciekawie opakowanie nieeeee nie kręci mnie lisi ogon

    1. Po pierwsze przepraszam, jestem rozpaczliwie śpiąca i pewnie moja odpowiedź nie będzie tak "do rzeczy", jak powinna.
      Krótko scharakteryzuję swoje odczucia tak:
      Po pierwsze pochodzę z myśliwskiego rodu, przynajmniej z jednej strony. Przy okazji recenzji Mur Slumberhouse wspominałam dom wujostw pełen trofeów. Bez oburzenia.
      Mam też znajomego myśliwego, znam jego stanowisko w tej sprawie i wiem także, że do obowiązków myśliwego rzeczywiście należy dbanie o las, dokarmianie zwierząt zimą etc.
      Rozumiem też wszystkie argumenty za. A także tradycję, wedle której myśliwy był dla plemienia kimś bardzo cennym, bo nie tylko dostarczał żywność, ale także bronił przed drapieżnikami chcącymi z ludzi zrobić żywność.
      W ogóle mam dość szeroki ogląd sprawy, ale mimo to mam przekonanie, ze czasy się zmieniają i to, co kiedyś było normalne teraz, kiedy mamy większą świadomość – normalne być przestaje. Do XX wieku włącznie pranie dziecisków było czymś dobrym. Jeszcze w XX wieku wykorzystywane seksualnie dzieci uznawano za winne i nazywano to syndromem uwodzicielskiego dziecka. Do dziś niektórzy ludzie uważają corridę za piękną tradycję. W tym kontekście strzelanie do zajęcy nie jest wcale takie bulwersujące. A jednak… nie rozumiem ludzi, którzy chcą to robić.

      I jeszcze jedna rzecz, którą rozumiem: biblijne prawo czyniące człowieka panem wszelkiego stworzenia i nakazujące mu czynić sobie ziemię poddaną. To jest wyjaśnienie powszechnej akceptacji dla tego "porządku rzeczy". Dobre określenie. Indianin odnajdujący Mannitou w każdym stworzeniu i źdźble trawy nie byłby tak skuteczny w "czynieniu sobie ziemi poddanej".

      Sama wychowana byłam w tej kulturze i jako dziecko nie miała oporów, by obciąć siekierą głowę kogutowi, który mnie podziobał. Albo zabijać żaby. To temat na długą dyskusję, którą ostatnio przerobiliśmy ze znajomymi – ogólnie moja intuicja jest taka, że dopóki nie zaczynamy współodczuwać, uświadamiać sobie, co czuje zabijane lub męczone zwierzę – póty łatwo jest nam zabijać i krzywdzić.

      Też sądzę, że Friendly Fur _relatywnie_ nie jest taką złą koncepcją. Ale mimo to, jak napisała wyżej Magdalena – nie czułabym się dobrze mając coś takiego w domu.

      Nie wiem, czy to, co napisałam ma jakikolwiek sens. Pomyślę o tym jutro. 🙂

    2. Clou wypowiedzi Poli chyba jest takie, że populacja lisów musi być trzebiona właśnie w taki sposób. Odstrzał jest konieczny bo zagraża innym gatunkom, które mają się źle. Nawet bardzo źle. Jednak stosowanie odpadów tych polowań jako opakowań według mnie jest niekoniecznie estetyczne.

  3. Perfumy i lisi ogon?! O ile do zapachu mam stosunek obojętny i poznawanie go raczej mnie nie ciekawi, o tyle flakon jak najbardziej 🙂 Że też wcześniej o tym nie słyszałam – jak mogło to umknąć mojej uwadze? 😉

  4. Hm Sabbath :* wyśpij się 🙂 Ja nie miałam zamiaru nikogo ani usprawiedliwiać ani przekonywać do słuszności polowań, takie czasy jak mówiłaś że ekosystem jest tak zaburzony że nie ma już prawdziwych lasów są chodowle leśne a w nich chodowle dzikich zwierząt i jedno i drugie nie trzyma się kupy 🙁 samo. Temat jest kontrowersyjny. Ja chciałam przedstawić choć trochę punkt widzenia z drugiej strony. Ja nie raz tez byłam na polowaniu w końcu udało mi się ustrzelić nieżłą sztukę: ponad 190 i ok 100kg żywej wagi- mojego męża, poza tym nie mam nic na sumieniu :).
    A tak poważnie to sama nigdy nawet tej głowy kogutowi nie odciełam nic… nul, nie byłoby mnie na to stać z resztą wychowano mnie tak, żeby niczemu nie zadawac śmierci bez sensu, nie deptać dla żartu nawet muchomora. Mam opory nawet jak mam zabić pajaką. Nie rozumiem myślistwa jako sportu nie zaszczepiono mi tej smykałki w domu. Też uważam, że jest to nie fair i żaden to pojedynek człowieka i natury jakby to niektórzy chcieli widzieć. To zwykłe polowanie: jest myśliwy jest ofaiara. Swoja drogą nie wiem jak Ty ale ja nigdy nie lubiłam tych czaszek z rogami, porożami, łopatami i czym tam jeszcze. Wiem,że pochodzisz z myśliwskiego rodu wspominałaś kiedyś.

    Perfumy w lisim ogonie są fujowe z wygladu i dopiero teraz mnie olśniło że chyba temu, że ten sterczący atomizer nasuwa skojarzenie świeżo obciętego ogona bleeee….

    1. Polu, ja byłam wychowana w sposób, którego nie życzę nikomu. Agresja, nienawiść, chęć szkodzenia innym – to były rzeczy, których rodzice uczyli mnie lepiej, niż czegokolwiek innego. Na przykładzie własnej osoby twierdzę, ze tego typu wzorce można i należy przezwyciężać.
      W normalnej sytuacji nie założyłabym futra. Naprawdę musiałabym być w sytuacji zagrożenia życia, by to zrobić. Nie zjadłabym świni. Staram się nie krzywdzić zwierząt ani ludzi – wiele czasu poświęcam na to, by czynić rzeczy dobre. Takie, które uważam, za dobre. I nie poszłabym na polowanie, choć strzelać potrafię i z łuku i z broni pneumatycznej, i palnej. Nie chciałabym nigdy w życiu wykorzystać tych umiejętności do robienia komuś, lub czemuś krzywdy.

      Perfumy w lisim ogonie są dla mnie niesmaczne. Nawet gdyby był to ogon naturalnie padłego zwierzęcia (a nie jest!) jest to dla mnie zabieg równie gustowny, jak abażur z ludzkiej skóry. Ze skóry naturalnie zmarłego, nie zamordowanego człowieka. Choć w tym przypadku mówimy raczej o skórze skazańca.

  5. Brulion malarski. Justyna Neyman

    Może Mark Buxton jest tym razem w dobrej formie. Wąchałam zapachy sygnowane jego nazwiskiem – w Mon Credo i … rozczarowałam się. Czekałam na twory godne kompozycji dla CdG, które uwiodły mnie od pierwszego "niucha".
    Tym bardziej żałuję, że włożono ten zapach we flakon z lisim ogonem, bo to mnie odstrasza. Nie mam ochoty wąchać. Nie jestem wegetarianką, ale tutaj dosłowność jest zbyt duża. Jeden flakon- jeden ogon? no nie.

    1. Justysiu, znam Buxtony – sprowadziłam kiedyś komplet próbek z LuckyScent i żaden nie zaintrygował mnie na tyle, by poświęcić mu recenzję. Są… Normalne. Większość z nich mogłaby wyjść z niszy w mainstream. I wtedy – kiedy jeszxze szukałam mocnych doznań, po prostu mnie rozczarowały. bezgranicznie.
      A Rebours to także zapach mniej niszowy, niż bym chciała. Ale w przypadku perfum opakowanych w lisi ogon nie oczekiwałam niczego rewolucyjnego. Oczekiwałam, że będą nijakie i ekskluzywne. To ewidentnie produkt adresowany do snoba poszukującego wyjątkowości i ekskluzywności samego produktu, nie zapachu.
      A Buxtony dla CdG do moich ulubionych nie należą. Jedynym naprawdę pięknym jest CdG Man 2, ale on jest żywcem rżnięty z Gucci PH.

    2. Brulion malarski. Justyna Neyman

      Ha! Jedynym naprawdę pięknym jest CdG 2 srebrny – bo wyjątkowy – nie rznięty z niczego. Niesamowita, metaliczna nuta atramentu, morze aldehydów, miękko wkomponowanych…mogłabym pisać i pisać o tym zapachu.
      Dwójka man wydała mi się przeciętna, przyznam też, że Gucci PH nie robi na mnie specjalnego wrażenia.
      Oczywiście weź poprawkę na mój subiektywizm, na dodatek specyficzny 🙂

  6. Publiczna Pralnia

    Powiem Ci Sabbath, że totalnie zbiłaś mnie z tropu podsyłając stronę o Friendly Fur. Próbowałam też znaleźć odzew wśród środowiska antyfutrzarskiego ale nikt o tym nie słyszał, a jak to ugryźć to już całkiem kosmos.
    Ja pochwalać nie będę, bo prawda jest tak, że popyt na futra, wbrew pozorom, rośnie i to dosyć zastraszająco. Cała ta moda na bycie vintage nie zamyka się już tylko na swetrze babci ale i na futrze babci. A wiadomo, że ani modelka futra babci na wybieg nie zakłada, a dziewczyna zafascynowana modą jak w szafie babci futra nie znajdzie – to kupi. I nagle mamy powrót do epoki lodowcowej, że w XXI wieku ludzie chociaż to czapkę, rękawiczki czy ten ogon nosić chcą.
    I tak dla mnie przybranie perfum w lisi ogon powoduje tylko większe "chciejstwo", bo o ile nawet one pozyskiwane nie są hodowlanie (chociaż dla mnie, z całym szacunkiem dla Twojej rodziny Sabbath, myśliwi powinni być eliminowani i z wielką przyjemnością zawsze słyszę informacje, jak to jeden z drugim się na polowaniu wystrzelili.) to wzbudzają pożądanie. I nawet jeśli moralny klient odmówi sobie płaszcza, to niemoralny pokocha i zapach i design, fundując sobie czapkę i majtki z łapką królika. Stąd nie będę fanką, bo według mnie nie warto. Jak zwierząt w lesie za dużo – naturalna selekcja w naturze też istnieje, a ludzie futer w tych czasach naprawdę nie potrzebują.
    Także zapachu nie będę pewnie miała okazji wąchać, ale nie szkodzi.

    1. Pralko, ja się bardzo staram zostawić ludziom pole do przemyśleń. Zadać pytania i pozostawić je otwarte – żeby każdy sam sobie na nie odpowiedział.

      O mojej "rodzinie" trudno tak mówić. Napisałam ród, bo to czasy sprzed pierwszej wojny światowej. Moi pradziadowie byli łowczymi jednego z niemieckich książąt. Choć słowo "łowczy" używane było przez wuja, a wuj miał tendencje do barwnych opowieści. pewnie po prostu organizowali łowy.

      Poglądu o eliminacji ludzi nie jestem w stanie poprzeć. Sorry. Dla mnie człowiek, który dobrowolnie idzie zabijać powinien być poddany psychoterapii – nie eliminacji. Jestem przeciw zabijaniu ludzi. I zwierząt. Wyjątkiem jest eutanazja – ale tę uważam za formę samobójstwa, nie zabójstwa.

      Co do samego futra (obojętne czy w funkcji flakonu, czy odzienia), pisałam już wyżej Poli, że dla mnie to zabieg równie gustowny, jak robienie abażurów z ludzkiej skóry. Oczywiście ma znaczenie to, czy jest to abażur ze skóry osoby zamordowanej w obozie koncentracyjnym (hodowla zwierząt na futra), czy osoby skazanej prawomocnym wyrokiem (legalny odłów – choć porównanie jest o tyle kulawe, że te lisy nic złego nie zrobiły). Ale nawet abażur ze skóry człowieka, który zmarł naturalną śmiercią albo futro ze zwierząt, które padły naturalnie jest dla mnie pomysłem w złym guście. Tak to odbieram, choć biję się w piersi za swoją niekonsekwencję, bo noszę kurtkę skórkową, którą dawno temu, jeszcze jako uczennica dostałam od mamy. Teraz bym nie kupiła, ale tej, którą mam, nie wyrzucam. Choć przecież to skóra jakiejś biednej świni. I argumentacja, ze skóra świńska czy krowia jest produktem ubocznym procesu produkcji mięsa jest w moim przypadku nietrafiony, bo ani świń, ani krów nie jadam.

  7. Sabbath nie zdziwił mnie tyle zapach, firma promująca etycznie pozyskiwane futra (dla mnie to oksymoron) ale Twoja recenzja Na Wspak Jorisa-Karla Huysmansa. Zmęczyłam tą książkę uważaną za biblię dekadentów i jak dla mnie to właśnie absolutny brak jakiejkolwiek pasji jest sednem tej opowieści traktującej o człowieku chorobliwie znudzonym, próżnym i gnuśnym, który z jałowości swej egzystencji uczyniłby może manifest ale i na to nie ma woli i odwagi.
    Dziękuję za takie pasje jak inkrustowanie skorupy żywego żółwia kamieniami szlachetnymi albo spędzanie całych nocy na mieszaniu alkoholi. I za taką pożywkę dla intelektu także dziękuję.

    1. Dekadencja to dobre określenie. Fascynujące w tej książce jest poszukiwanie i to, że jest ono bezskuteczne. Oddawanie się pasjom absurdalnym, niepożytecznym i nieproduktywnym, błądzenie w labiryncie własnych pragnień i nie znajdowanie… niczego. nie tylko zaspokojenia, ale nawet żądz. I jak dla mnie, to studium nieuświadomionej depresji. Nie widzę tam manifestu. Widzę… błąkanie się.

  8. Słówko skromne o futerkach:

    Ja sama jestem zwolenniczką naturalnych futer i nie wstydzę się do tego przyznać. Teraz panuje jakaś obłąkańcza nagonka na nosicieli futer: choćby ostatnio niejaka Joanna Krupa wystąpiła na plakacie z podpisem "W futrze wyglądasz jak idiota". No cóż… Ja się idiotką w futrze nie czuję, bo nie wiem, jak kawałek materiały miałby pozbawić mnie momentalnie rozumu. Oczywiście zgodzę się, że wybijanie zwierząt będących pod ochrona, na wymarciu jest bestialstwem, ale ludzie od zarania dziejów ubierali się w futra bo zwyczajnie było im zimno. I tak jest do dzisiaj. Przecież włókno syntetyczne nie zostało znowu tak dawno wynalezione, więc materiały naturalne, w tym futra, to była jedyna możliwość ogrzania się.
    Można się sprzeczać, czy trzeba "mordować" zwierzęta, żeby się ogrzać, skoro tyle tkanin mamy do wyboru. Ja podchodzę do tego tak, jak rozwiązała to natura: gdyby człowiek miał jeść tylko warzywa, to nie mógłby trawić białka. A ponieważ jadł mięso, to wykorzystywał także futra. Tak świat został urządzony i ja w sumie nie znajduję powodu, żeby z tym walczyć. Nie mam kłopotu z kupowaniem chust, kamizelek czy papach z futra. Prawdziwego, okazałego futra nie mam, bo mnie zwyczajnie nie stać. I choć mam takie syntetyczne, do złudzenia przypominające naturalne, to fakt jest taki, że moc grzewcza w tym syntetycznym jest haniebna. Gdybym miała w tym wylądować na Syberii, to zamarzłabym zanim zdążyłabym pomyśleć, gdzie jestem:)
    Konkluzja moja skromna jest taka, że każdy powinien nosić to co lubi, o ile to jest zgodne z prawem, i nie oceniać się jedynie po tym, czy lubimy króliczka gdy gryzie sałatę czy tez siedzi w pasztecie:)

    Pytanie tendencyjne:
    Paradoks: w Amazonii czy Afryce węże pod ochroną nie są. Na każdym targowisku w każdym mieście można kupić portfel, torebkę czy rękawiczki ze skóry węża czy krokodyla. U nas, w Europie, takie zwierzaki nie występują. No to czemu nie można tego do Europy wwieźć? Nie powiem, żebym chciała, bo mi się wyroby z gadziej skóry nie podobają, ale jest to dziwny paradoks…

  9. zaczarowany pierniczek

    "Oczywiście zgodzę się, że wybijanie zwierząt będących pod ochrona, na wymarciu jest bestialstwem, ale ludzie od zarania dziejów ubierali się w futra bo zwyczajnie było im zimno. I tak jest do dzisiaj".
    Ja sie z tym zgadzam, tylko zupełnie inne wnioski z tego u mnie płyną. Dlatego nie widze powodu, by zmuszać ludzi z plemion prowadzących tradycyjny tryb zycia, by przyodziewali współczesna odzież na ekstremalne warunki. I z tego samego względu nie widze powodu by ludzie żyjący w nowoczesnym społeczeństwie i w bynajmniej nie zimnym klimacie musieli nosić futra.

    "Przecież włókno syntetyczne nie zostało znowu tak dawno wynalezione, więc materiały naturalne, w tym futra, to była jedyna możliwość ogrzania się"
    Raz, że syntetyki to nie jedyna alternatywa dla futra, a dwa skoro już wynaleziono tyle przydatnych materiałów to czemu z nich nie korzystać?

    "Ja podchodzę do tego tak, jak rozwiązała to natura: gdyby człowiek miał jeść tylko warzywa, to nie mógłby trawić białka. A ponieważ jadł mięso, to wykorzystywał także futra. Tak świat został urządzony i ja w sumie nie znajduję powodu, żeby z tym walczyć"
    Ja tez, dlatego uznaje noszenie skórzanych rzeczy, aczkolwiek sama nosze tylko buty. Niestety na futra zabija sie inne zwierzęta niż na ubój.

    "Paradoks: w Amazonii czy Afryce węże pod ochroną nie są. Na każdym targowisku w każdym mieście można kupić portfel, torebkę czy rękawiczki ze skóry węża czy krokodyla. U nas, w Europie, takie zwierzaki nie występują. No to czemu nie można tego do Europy wwieźć?"
    Lista zagrożonych gatunków publikowana przez Międzynarodowa Unie Ochrony Przyrody obowiązuje obowiazuje na całym swiecie, tak jak Konwencja o Międzynarodowym Handlu Dzikimi Zwierzętami i Roślinami Gatunków Zagrożonych Wyginięciem (dot. to tez produktów pochodzacych z tych zwierząt). UE ma dodatkowo też swoje rozporządzenia.

    1. Włókna syntetyczne to nie do końca wspaniała alternatywa dla futer – rozkładają się tysiące lat, więc nie są tak przyjazne dla środowiska jak się to wciąż w mediach kreuje.

      Na butki, te z bardzo dobrej skóry poświęca się małe cielaczki albo jagnięta. To tez można nazwać różnie…
      Na futra idą także króliki, z których robi się doskonałe pasztety chociażby. To, że z czegoś robimy futra, nie oznacza, że reszta ląduje w koszu.

      Co do dyrektyw unijnych: ja o tym wiem, ale nadal paradoksem pozostaje fakt, że Unia chce chronić zwierzęta, które na terenie samej Unii nie występują. To jest działanie w zasadzie pozbawione sensu, bo przecież czy od tego ubój zmaleje? No nie, bo jeśli nawet mniej owych portfeli trafi do Europy, to w Azji takich zakazów już nie ma i także tego problemu.
      Poza tym ja nie mówię o zwierzętach będących pod ochroną, bo tutaj sprawa jest bezdyskusyjna. Mam na myśli takie okazy, które na terenie danego kraju nie są pod ochroną i występują w dużych ilościach. I skoro tam i tak wytwarza się torebki czy rękawiczki, to co ma spowodować zakaz ich wwożenia do Europy?

    2. zaczarowany pierniczek

      "Na futra idą także króliki, z których robi się doskonałe pasztety chociażby. To, że z czegoś robimy futra, nie oznacza, że reszta ląduje w koszu"
      Czy to jest norma czy raczej wyjątek? nie sądze by mięso królicze było jakoś szczególnie popularne, ani królik nie jest tez chyba tak częstym "materiałem" na futro jak łasicowate?

      "(…)Unia chce chronić zwierzęta, które na terenie samej Unii nie występują. To jest działanie w zasadzie pozbawione sensu, bo przecież czy od tego ubój zmaleje?"
      Wg mnie zmaleje, bo zmaleje popyt – po co Europlejczycy mają kupować coś czego i tak nie wwiozą do UE? A co za tym idzie po co produkować tak wiele towaru skoro turysci tego z ww powodu nie kupią?

      "Mam na myśli takie okazy, które na terenie danego kraju nie są pod ochroną i występują w dużych ilościach."
      Podejrzewam, ze może chodzić o niewiadome pochodzenie, brak jakichś certyfikatów takich towarów kupionych na targu. Celnik nie rozpozna z jakiego to zwierzęcia.

    3. Aryo, moc grzewcza futra na Syberii miała znaczenie jeszcze wiek temu. Obecnie istnieją materiały syntetyczne praktyczniejsze w użytkowaniu i podobnie ciepłe. Argumenty dotyczące mocy grzewczej są już nieaktualne.
      Argumenty ekologiczne także nie są do końca uzasadnione, bo wystarczy zamiast poddawać się oszalałemu konsumpcjonizmowi kupować jedno okrycie wierzchnie dobrej jakości na kilka lat i nosić je dopóki się nie zniszczy. Może to być okrycie z naturalnej wełny, tkanin powstających z roślin, albo nawet takie z dodatkiem włókien syntetycznych. Hodowla zwierząt – obojętne czy w celu zjedzenia ich, czy przerobienia na futra – jest nieekologiczna i niehumanitarna. Gdyby ludzkość żywiła się pokarmem roślinnym, ilość żywności, którą jesteśmy w stanie wyprodukować zaspokoiłaby nasze potrzeby z wielką nadwyżką. Nie mówiąc o emisji gazów i zajmowaniu gruntów na pola uprawne. Hodowla zwierząt mięsożernych jest nieekologiczna i nieetyczna podwójnie.

      O walorach estetycznych noszenie futra trudno dyskutować. Po pierwsze dlatego, że twierdzenie, że człowiek obwieszony trupami zwierząt wygląda ładnie jest dość ryzykowne. Po drugie, najlepiej nawet skrojone futro z lisów deformuje figurę i sprawia, że wygląda się jak grubasek. Nie podoba mi się ten typ estetyki.

      Zdaję sobie sprawę z argumentów, które mówią, ze na skórzaną odzież idą zwierzęta rzeźne, a na futra specjalnie hodowane. Mnie, uczciwie pisząc, nie zachwyca ani rzeź, ani obdzieranie ze skóry ogłuszonych zwierząt futerkowych. W sytuacji zagrożenia życia: groźby śmierci z głodu czy wychłodzenia – zabiłabym zwierzę. Na szczęście te groźba jest mało realna i mogę mieć nadzieję, że nie będę musiała zabijać., Ani ludzie, ani zwierząt.

  10. Od ok.2 lat jestem wegetarianką i nie kupuję kosmetyków testowanych na zwierzętach. Osobiście rozumiem, że naturalne futro lepiej ochroni Eskimosa niż syntetyk, bardzo mi smakowało mięso, a dzieci bardzo lubią oglądać delfiny w parku wodnym. ALE obejrzałam film dok. Ziemianie i pokazane było w jaki sposób to wszystko, że tak powiem od kuchni wygląda. I ja się właśnie temu sprzeciwiam. Bo to wszystko nie jest humanitarne. Nie może być. Ludzie pierwotni sami zapolowali sobie na zwierzę i je jedli i ubierali się w jego skórę. Dziś się idzie do sklepu. Jeśli ktoś sam sobie zapoluje na królika i zrobi z niego kołnierz do kurtki to będę pod wrażeniem.

    1. Sorbet, właśnie już niekoniecznie lepiej. Są syntetyki praktyczniejsze w użytkowaniu i równie ciepłe. Kiedyś tak. Czytałam sporo na ten temat i zdaję sobie sprawę, z powodów dla których owocożerni przodkowie człowieka zaczęli jeść mięso. I rozumiem je – bez tego nie wiadomo, czy przetrwalibyśmy jako gatunek, a na pewno nie zdominowalibyśmy Ziemi tak szybko.
      Co do polowania i robienia kołnierza. Też będę pod wrażeniem, ale niezbyt dobrym. Potrafię strzelać. Dobrze. myślę, że gdybym poćwiczyła, byłabym w stanie ustrzelić zająca. Ale nie chciałabym musieć. Widziałam, jak obdziera się ze skóry królika. I nie chcę tego widzieć nigdy więcej.

  11. Rozumiem, że jak zapach sam w sobie jest "taki se" to trzeba go rozreklamować w inny sposób 🙁
    Jak dla mnie poroniony pomysł, ale ja się nie znam, bo choć wprawdzie mięsożerca, to futer nie lubię. Chociaż źle mówię, futra uwielbiam. Ale takie żyjące i chodzące sobie wolno a nie wiszące w szafie zwłoki 🙁

    1. Nie ni, zapach jest profi. 🙂 Nie nisza, nie coś wybitnie oryginalnego, ale naprawdę świetnie złożony. To w końcu firma dostarczająca futra – stylistyka jest konsekwentna. Co nie zmienia faktu, ze nie dla mnie… Futra też lubię żyjące. Zdecydowanie to mój ulubiony typ futer!

    2. Nawet jak zajmują pół łóżka, nawet jak wygryzają dziury w prześcieradle, nawet jak są nieposłuszne.
      Aktualnie nie mam zwierzaka – odejście poprzedniego tak zniszczyło psychicznie mojego syna, ze nie chce kolejnego, zeby go nie pokochać i nie stracić, ale pomagam jednemu ze schronisk. I powinnam bardziej pomagać kumpeli, która prowadzi dom adopcyjny dla kotów. Tak. Zdecydowanie powinnam zrobić dla Niej coś więcej.

  12. Dizgasting. Rozpasany marketing.
    Temat trudny, ekstremalnie. Coraz częściej zastanawiam się, na ile różni się zabicie zwierzęcia własnoręcznie od przyjęcia na talerzu zwierzęcia zabitego przez kogoś innego? Czy w ogóle się różni? W końcu krowę, z której powstał kotlet hodowano po to, by zabić. Nie jestem wegetarianką, zwierzęcia w lesie bym nie zabiła. Ale czy to nie jest hipokryzja? A może wręcz schizofrenia?
    Mam wuja. Zawsze lubił siedzieć w lesie. Był kiedyś myśliwym. Czasem zabijał jakieś zwierzę. Zimą dokarmiał zwierzęta. Bardziej dokarmiał, niż zabijał, ale czasem zabijał. Wiele razy zabierał mnie do lasu i pokazywał tropy różnych zwierząt i opowiadał o ich zwyczajach. Wtedy jeszcze było w naszych lasach mnóstwo zajęcy, które potem wyginęły bo je lisy zjadły. Może jest w tym jakaś schizofrenia. Ale czy posłałabym wuja do psychiatry? Chyba jednak nie, sama też musiałabym pójść.
    Z jednej strony – skoro już się te lisy zabija, bo jest ich za dużo, to zamiast wyrzucać futra można je jakoś wykorzystać. Z drugiej strony można by przecież lisów nie zabijać, tylko podawać niektórym razem ze szczepionkami środki antykoncepcyjne. Ale to byłoby droższym rozwiązaniem. A możliwe, że także zaburzyłoby funkcjonowanie ekosystemu.
    No cóż, tak źle, a tak jeszcze gorzej. Człowiek być może najlepiej przyczynił by się dla świata, gdyby go w ogóle nie było, ale ten scenariusz niestety się nie spełnił.

    1. Myszo, nasze myśli chadzają tymi samymi drogami. Jako dziecko czytałam książki o Indianach. Z pasją. I wyciągnęłam z nich naukę: zwierzę jest częścią natury, stworzeniem mającym prawo do życia. Ale czasem wygrywa po prostu silniejszy. Indianie zabijali, ale nie marnowali zasobów i nie czerpali radości z zabijania. Tylko z jego skutku – mięsa do zjedzenia, skór do odziania się. I utkwiło mi w pamięci jednio jeszcze: że bardziej godnym szacunku czynem jest nie zabić, niż zabić.
      Na niektóre z Twoich pytań udzieliłam sobie odpowiedzi, na niektóre ciągle nie. Aktualnie nie jestem, niestety, ścisłą wegetarianką – byłam przez lata, kiedy mieszkałam sama, potem na krótki czas przestałam i było mi z tym źle, od kilku lat wróciłam do opcji semi wege, bo pracując w domu przejęłam gotowanie i pichcę między innymi dla męża, który mięso jada. Obserwuję proces budzenia się świadomości ekologicznej u mojego syna – zbiera makulaturę, oszczędza wodę, używa akumulatorków zamiast baterii, minimalizuje ilość produkowanych śmieci… i nie jada wołowiny ani wieprzowiny. Tosą jego wybory. Obserwuje mnie, zadaje pytania (w cholerę pytań) i świadomie przejmuje ideologię.
      Co do futer – jasne, coś z tymi futrami zastrzelonych zwierząt należałoby robić. Ale ja jednak uważam, ze noszenie ich jest psychologicznie niekorzystne – ludzie nie wiedzą, jak pozyskane zostało futro na płaszcz. Widzą tylko, że obnoszenie się z taką ozdobą jest cool. A w moim odczuciu powinni raczej na taki widok czuć, że to creeepy. :/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy