Czy da się napisać perfumy o nieszczęściu? – 1904 Madame Butterfly Histoires de Parfums

Opera znaczy Dzieło. Dzieło imponujące z założenia – nie tam zwykły opus numer któryśtam. Opera to sen o potędze: wielkie emocje wymagające wielkich środków. I wielkich głosów. Opera ma zachwycać, poruszać, olśniewać.

Do opery mam stosunek ambiwalentny. Cenię, ale nie zawsze lubię. Ładunek emocjonalny i ekspresja tej formy zazwyczaj przytłacza mnie i boli. Są opery, do których wracam – częściej do konkretnych arii, niż do całości – jednak „Madama Butterfly” zdecydowanie do nich nie należy. „Madamę Butterfly” w całości widziałam raz i zapłaciłam za to spłakaniem całego makijażu w miejscu publicznym oraz dołem. Na szczęście Madame Butterfly z Operowej Kolekcji Histoires de Parfums niewiele ma wspólnego z opowieścią o nieszczęsnej Cio-Cio-san.

Zacznijmy od kwestii oczywistej: piętnastoletnia, drobniutka Japonka nie powinna pachnieć ciężkim, tłustym, ziemistym masłem irysowym. Osiemnastoletnia matka podrzynająca sobie gardło w obecności dwuletniego synka nie powinna… Nie powinna być „twarzą” perfum.

Naprawdę zadziwiają mnie perfumeryjne inspiracje założyciela Histoires de Parfums. Kiedy podczas przeprowadzania wywiadu zapytałam  Geralda o to, czemuż u licha dał swoim perfumom twarz sadysty (prawdziwego, nie w cywilizowanym ujęciu znanym ze współczesnego BDSM) i do tego człowieka, który był bardzo złym literatem otrzymałam odpowiedź, że nie czytał i traktuje postać markiza de Sade jak symbol. Być może Madame Butterfly także jest symbolem, mnie jednak ciarki przechodzą po plecach.

Nie opowiem Wam dziś historii z opowiadania Johna Luthera Longa, powieści Chrysanthème Pierre’a Lotiego i opery Giacomo Pucciniego na podstawie libretta Ligi Illica i Giacomo Giacosa. Opowiem Wam historię Cio-Cio-san na podstawie olfaktorycznego libretta Geralda Ghislaina. Który pewnie opowiadania nie czytał. I dobrze.

Madame Irys

Madame Butterfly Ghislaina aria na jeden głos dominujący niepodzielnie – i nie jest to tęskny sopran zakochanej nastolatki. Główną rolę gra tu irys. Głęboki, ciepły kontralt oszczędnie inkrustowany cytrusową koloraturą. Dojrzały od pierwszych tonów. Zagarniający przestrzeń miękko, lecz władczo. Snujący opowieść o kobiecie dumnej.

Cio-Cio-san w tej opowieści nie ma piętnastu lat. Jest kobietą dojrzałą i świadomą. Nie ulega manipulacjom, nie naraża rodzinie, nie pełni roli ofiary żądz bezdusznego Pinkertona i, co najważniejsze, nie czaka biernie na niewiernego męża, który wróci, albo nie. W tej opowieści on kocha ją uczciwie, wiernie i wiecznie. A ona pozwala się kochać. I czyni to pięknie!

Schludny, „umundurowany” akord piżmowy uosabia oficerski sznyt Pinkertona. Piżmo jest tu smukłe, wyprostowane, nieskazitelne. Zmysłowe w sposób kontrolowany, legalny i moralny. Wszystko, czego pragnie Pinkerton jest dozwolone i właściwe.

To Cio-Cio-San przesuwa granice, poszukuje zmysłowych rozkoszy. Jaj wąskie usta, blade dłonie i miękkie ciało zachęcają i prowadzą. Piżmowy oficer jest posłuszny.

Z czasem, w miarę rozwoju opowieści temperatura tego niezwykłego związku nieco opada. Balans nut subtelnie przechyla się na stronę piżma, któremu w sukurs przychodzą nuty drzewne. Madame traci na wadze, pojawiają się heliotropowe dzieci, obowiązki, dyscyplina. Zmysłowa relacja traci intensywność, wkracza w fazę komfortowej symbiozy, bez budzących dreszcze emocji i przekraczania kolejnych granic.

Do końca jest to jednak związek udany. Madame Butterfly Histoires de Parfums nosi się wyśmienicie. Tylko trochę krótko.

Data powstania: 2014
Twórca: Gerald Ghislain
Trwałość: dobra – ale jak na takie stężanie iryusa… niedobra. 😉
Projekcja: początkowo bardzo wyrazista, po ok. dwóch godzinach już tylko oszczędna. Szkoda.
Kompozycja pokrewna: Iris Prima Penhaligon’s

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: mandarynka, neroli
Nuty serca: irys, heliotrop
Nuty bazy: cedr, sandałowiec, piżmo

Źródła ilustracji:

  • Autorem pierwszego i ostatniego zdjęcia jest Philip Esparza – fotograf, którego prace znajdziecie między innymi na stronie: www.phillipesparza.com
  • Na dwóch pozostałych zdjęciach jedna z najsławniejszych odtwórczyń roli Madame Butterfly – Maria Callas.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

8 komentarzy o “Czy da się napisać perfumy o nieszczęściu? – 1904 Madame Butterfly Histoires de Parfums”

  1. Może mnie zjedziesz ale zupełnie niespodziewanie odnalazłem ostatnio piękny i maślany jak na mój nos Irys w kompozycji Burberry Brit Rhytm. Jako tego kwiatu laik jestem autentycznie zauroczony, na pewno samym otwarciem z domieszką delikatnych niejednoznacznych cytrusów jak i dość spójnym, aksamitnym kwiatowym sercem.I piżmo też tam w bazie występuję chociaż nie podejmuję się dalszych porównań no i nic nie sugeruję… Nosiłem w nostalgiczną jesienną aurę i koił należycie. Znasz? 🙂

    1. Łukaszu, pamiętam testy którychś Rytmów jak się pojawiały na rynku, ale w żadnym nie pamiętam jakiegoś szczególnie mocnego jaśminu. Który dokładnie zapach masz na myśli?

      I w ogóle, czemu miałabym Cię zjeżdżać? O.o

    2. Klaudia, jak napisałem wyżej chodzi o irys nie jaśmin. Polecam jeśli nie znasz a wiem że tak bardzo cenisz sobie ten kwiat. Wersja damska Brit Rhytm.

      Nie wiem bo ja tu tak mainstreamowo, nie Sabbath'owo ale to było tak pół żartem 😉

    3. Meh… No irys miałam na myśli. Przeklawiaturzyłam się. Przepraszam.
      Nie pamiętam damskiego Rytmu. Zerknę przy okazji.
      A co do mainstreamowości – nie mam nic przeciw. Byle zapach dobry. 🙂

  2. Ars Longa Vita Brevis

    A ja uwiebiam operę! Szczególnie Pucciniego. Przyjmuję to wszystko z dobrodziejstwem inwentarza, ten ładunek emocjonalny, ta potęga, ta teatralność, łzawe historie, czasem niedoskonałości libretta – i jednocześnie traktuję z lekkim przymrużeniem oka. Od opery zaczęła się moja dalsza melomania, wciąż więc pozostaje moją pierwszą miłością. Od razu poczułam szybsze bicie serca widząc wstęp do Twojej recenzji.
    Co do perfum natomiast, nie znam niestety żadnego zapachu z kolekcji operowej, czuję jednak, że nieszczęsna Cio-cio-san nie mogłaby być w zapachu odzworowana dosłownie, jako japońska dziewczyna, a jedynie przez filtr europejskiej lub amerykańskiej publiczności XX wieku. Czytałam kiedyś bowiem, że w kulturze japońskiej nie na miejscu jest używanie pachnideł zwracających uwagę otoczenia. Ale nie jestem oczywiście żadnym znawcą kultury japońskiej, to tylko moje przypuszczenia. Jeśli już miałabym sobie ją wyobrażać, postawiłabym na zapachy delikatne, które mogłyby ją otaczać… zapach kwiatów, które pojawiają się podczas przystrajania domu, zapach herbaty. Nie byłam niestety nigdy w Japonii i nie wiem, jak pachną tamtejsze kwiaty. Podobno bardzo charakterystyczny dla japońskiego domu jest także zapach maty tatami.
    Przepraszam za długi komentarz w sumie niemerytoryczny, ale to temat, na który nie potrafiłam zmilczeć 🙂

    1. Ależ ja uwielbiam takie komentarze! To one sprawiają, ze warto publikować recenzje. Te opowieści obok, skojarzenia, myśli, które mój Czytelnik i Gość dokłada do mojej konstrukcji. którymi ją wzbogaca. To komentarze budują piękno tego miejsca.
      Przenigdy nie przepraszaj. Proszę. 🙂
      Co do zapachu samej Cio-Cio-san – podobnie ją widzę. Sztampowo byłoby zbudować ją na bazie kwiatu wiśni. Ze słodkim, zmysłowym otwarciem, cierpkością w sercu i gorzką, wiśniową pestką w bazie. Widzę też jak w zapachu prawdziwej madame czernieje herbata – od białej w otwarciu, przez zieloną, kiedy dziewczyna ożywa, po czarną, mocno fermentowaną, kiedy jej osobowość twardnieje, kiedy czeka… Irysa mogłabym zaakceptować w sercu, kiedy pojawia się dziecko. To maślana miłość. W bazie drewno wyrzucone przez fale, piżmo, tek. I ślad metalicznej nuty. Tak prostacko – po skojarzeniach z krwią. 🙂
      Na pewno nie nosiłabym niczego, co pachniałoby tą opowieścią. 🙁

    2. A! Przypomniało mi się coś jeszcze. Cio-cio-san sama śpiewała, że Pinkerton nazywał ją zapachem werbeny. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy