Zapach, który mnie lubi – Patchouli Nosy Be Perris Monte Carlo

Marzyłam o tych perfumach od lat. Nie gwałtownie, namiętnie pożądliwie, jak pragnie się doznań dzikich i potężnych. Moje marzenia były ciche i senne jak marzenia o wakacjach na Madagaskarze. Mam takie, Wy nie?

Flakon perfum w otoczeniu zielonych listków i kory dzrewnej

I moje marzenia o Patchouli Nosy Be przegrywały z kolejnymi namiętnymi pragnieniami tak samo, jak moje marzenia o spokojnym wypoczynku przegrywają z marzeniami o turystycznym podboju Chin, Kambodży, Wietnamu czy chociażby z kolejną wyprawą na Nürburgring.

W końcu nadszedł czas. Spokoju, leniuchowania i Patchouli Nosy Be. Trwający ciągle lockout i nadchodząca jesień to idealna pora na comfort scent, który układa się na skórze miękko, łagodnie i trochę mrocznie. Na zapach, który mnie lubi.

Pierwszą myślą, która nasuwa się po zaaplikowaniu Patchouli Nosy Be na skórę jest ogólna idea „ładnej paczuli”. Takiej żywej, zielonej, żyjącej na wolności – w opozycji do wizji paczulowego morloka z głębokich katakumb, która to wizja pojawia się często przy okazji noszenia innych „paczul”. I od razu, dla porządku zaznaczę, że ja bardzo lubię paczulowe morloki.

Ta ładna, eteryczna, drzewna paczula złożona została z aromatem wanilii.

Wanilia ma to do siebie, że jest zazwyczaj ładna z natury. Tyle, że wanilia zanadto „ładna” robi się zupełnie nieładna. Bo migruje w spektrum ciasteczkowo wanilinowo budyniowe i to już nie jest ładne, tylko śliczne albo słodziutkie, a słodziutkie perfumy to zupełnie inna kategoria doznań.

Osobiście jestem fanką wanilii nieładnej. Skórzastej, tytoniowej, pachnącej fermentowanymi strąkami i cieniem. Wanilia, którą znajdujemy w Patchouli Nosy Be mieści się gdzieś w środku spektrum możliwości zapachowych tej nuty. Nie jest mroczna i nie ma tego fermentowanego, skórzastego niuansu, ale nie jest także wanilią żółciutką i okrągłą jak kanarek.

Trzecią nutą tworzącą tę kompozycję jest ambra. Ambra magiczna, trochę w dwóch osobach, bo wyczuwalna zarówno na wysokim pułapie zapachowym – jako ambra szorstka, nieco animalna; jak i w nizinach kompozycji – jako składowa klasycznie, waniliowo orientalnej bazy przyjemnie zaokrąglającej zapach, który – przypominam – jest paczulowy. Tak naprawdę paczulowy jest, nie tylko z nazwy.

Tym, czego w nutach nie ma, a w zapachu jest, jest kakao. Tutaj podobno będące częścią spektrum zapachowego paczuli, o której producent pisze, że jest wyjątkowa. Wyjątkowo wyjątkowa i aby pokazać Wam, jak bardzo, pozwolę sobie zacytować opis (w tłumaczeniu ze strony Perfumerii Quality Missala – mam nadzieję, że się nie pogniewają).

Na Madagaskarze nie było dotąd żadnych plantacji paczuli – próba założenia jednej kilka lat temu zakończyła się niepowodzeniem, ze względu na zbyt dużą wilgotność i parność na wyspie. Wtedy to dyrektor plantacji ylang-ylang firmy Robertet – mr Camarat – wpadł na genialny pomysł: odzyskał rośliny z porzuconej plantacji, przycinając je ręcznie i zasadził na wyspie Nosy Be. Na plantację wybrał ocienione miejsce, wśród innych roślin, które chroniły niskie sadzonki paczuli.

Kiedy liście dojrzewają, zmieniają kolor na żółty – wtedy są ręcznie zbierane, następnie przez co najmniej tydzień leżakują w zacienionym miejscu. W tym czasie schną, tracąc wilgoć, dzięki czemu stężenie olejków eterycznych w masie wzrasta.

Wyhodowanie praktycznie nowego gatunku roślin było żmudnym i trudnym zajęciem, ale dzięki temu udało się stworzyć zupełnie nową esencję paczuli, o wysokiej jakości. Ziemiste, ziołowo-kamforowe nuty są mniej wyczuwalne, intensywniejszy jest za to drzewny akord z nutą suchego kakao.

Perris Monte Carlo ma niezwykłą przyjemność wykorzystać tę niezwykłą esencję, autorstwa marki Robertet, jako pierwsza marka perfumeryjna.

 
Robi wrażenie?

Pytanie jest trochę retoryczne, bo opis ten powstał po to właśnie, by wrażenie robić. W przeciwnym razie, skąd wiedzielibyśmy, że to taka super kakaowa paczula, a nie zwykła paczula z dodatkiem kakao? Ba! Ja osobiście, jako sceptyk okropny wciąż podejrzewam, że receptura zawiera kapeńkę esencji kakaowej, ale przyznaję, że jest to kapeńka tak subtelna, że nie będę się szczególnie upierała przy swoich podejrzeniach. Bo po prostu nie wiem, jak pachnie esencja, o której mówimy.

Wiem natomiast, że perfumy stworzone na jej bazie są piękne.
Od pierwszej, eterycznej nutki, po orientalną bazę. Nuta paczuli wygrana tu została wyraźnie, lecz zarazem łagodnie. Kojarzycie sonatę d-moll Szostakowicza na wiolonczelę (i fortepian)? Paczula w Patchouli Nosy Be zagrana została właśnie w ten sposób, w jaki brzmi tu wiolonczela: largo non troppo. Zamaszyście, ale nie zanadto. 🙂
Pozostałe nuty to fortepian. Fajnie, że są. 

Tuż po premierze pojawiły się głosy, że oto następca nieodżałowanej Neonatury Cocon od Yves Rocher. I coś jest w tym porównaniu, ale warto wprost napisać, że nie mówimy tu o jakimś uderzającym, rodzinnym podobieństwie. Madagaskarska Paczula od Perris bazuje na tej samej trójcy nut: paczula, wanilia, kakao. Tyle, że paczula jest tu łagodniejsza i mniej ziemista; wanilia mniej dosłowna i mniej słodka, a kakao… jeszcze mniej dosłowne. Oraz pojawia się ambra.

Jakiś czas temu wspominałam inne perfumy okrzyknięte następcą Neonatury i były to Nouveau Genre – także od Yves Rocher. To cudo jest z kolei bardziej słodkie od tego już klasyka z 2004 roku. Nouveau Genre są ładniejsze, bardziej oswojone i łatwiejsze. Od obu.

Patchouli Nosy Be to perfumy zawieszone w doskonałej równowadze między przemyślaną, planową niszowością kompozycji, a zupełnie nieniszową jej urodą. Są miłe  i bardzo noszalne, lecz daleko im do milusińskiej słodyczy.

Przede wszystkim zaś, daleko im do banału i to właśnie dlatego łatwiej mi je porównać do sonaty Szostakowicza, niż do dowolnego nastrojowego kawałka z nurtu pop. A może po prostu dlatego, że na muzyce pop się nie znam i nie przychodzi mi do głowy żaden kawałek zagrany zamaszyście, ale nie zanadto. 

 

Data premiery: 2014
Trwałość: Dobra, ale bez jakiegoś strasznego obłędu. Z sześć, góra osiem godzin.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cytryna
Nuty serca: drzewo pieprzowe
Nuty bazy: esencja paczuli z Nosy Be, absolut wanilii, piżmo, cedr, ambra, sandałowiec 

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

4 komentarze o “Zapach, który mnie lubi – Patchouli Nosy Be Perris Monte Carlo”

  1. Ars Longa Vita Brevis

    Mnie też ten zapach lubi, i to bardzo. Z wzajemnością. Paczula to była moja pierwsza perfumeryjna miłość, zanim nawet wiedziałam, że to właśnie paczula. Zaczęło się od Cocoona właśnie, który sobie wybrałam jako nastolatka.
    Niestety ani Nosy Be, ani Noveau Genre to nie Cocoon, ale z drugiej strony, ja też już nigdy nie będę tą osobą, którą byłam w 2004 roku. Na pocieszenie została mi jeszcze jedna butelka i wszystkie inne paczule, które ewidentnie mnie lubią i łaszą się jak koty.

    1. Klaudia Heintze

      Widzę, że nie tylko ja mam to skrzywienia, na szukanie Cocoona. I nic nie jest takie samo, choć przecież nie są te perfumy przez to wcale gorsze.
      Imponuje mi zamiłowanie do paczuli tak "na świeżo", bez doświadczeń perfumeryjnych. Ale z drugiej strony, a tak wpadłam w kadzidło i dym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Make Perfume Not War!

Światło dzienne ujrzał właśnie kolejny świetny projekt Geralda Ghislain – twórcy marek Histoires de Parfums, Scent of Departure i Alice and Peter. Make Perfume Not

Czytaj więcej »