Przyjemności nazbyt znane – Unknown Pleasures Kerosene

Pisałam już, że Pegg jest mistrzem w rozbudzaniu nadziei swoimi nazwami?

Pisałam. Bo to prawda.

Kiedy biorę w ręce Unknown Pleasures – mój umysł tworzy wizje wszystkich tych przyjemności, których jeszcze nie zaznałam.
Ale nie tylko.
Bo najbardziej ekscytująca jest myśl o tych wszystkich przyjemnościach, o których istnieniu nie mam jeszcze nawet pojęcia. A są przyjemne – bo to w końcu PRZYJEMNOŚCI.

Prawdę mówiąc, jestem wybredna. Choć wolę w myślach nazywać to wyrafinowaniem.

Nie wszystkie rzeczy, które powszechnie uznaje się za przyjemności – są przyjemnościami dla mnie osobiście. Nie doceniam dobrego tytoniu i chodzenia do fryzjera. Naszej (podobno) narodowej, patriotycznej muzyki dico polo także nie doceniam. Nad rozkosz spożywania fermentowanych gron przedkładam sączenie destylowanego piwa. A Nieznane Przyjemności Johna Pegga… doceniam. Nie popełnię, ale doceniam.

I chciałabym, żeby brzmiało to tajemniczo, występnie i dwuznacznie, ale w tym kontekście… nie brzmi, bo Pegg zaprasza nas na herbatę. Serio!

Anglia, londyńska mgła i Joy Division w twoich słuchawkach. Unknown Pleasures przywodzi na myśl spacer chłodnymi, londyńskimi ulicami spowitymi delikatną, ciepłą mgłą. Kompozycja otwiera się aksamitną słodyczą miodu i świdrującą kroplą herbaty Earl Grey z energetyzującą cytryną. Łagodnieje przytulną wanilią, miękką fasolą tonka i kruchym wafelkiem.  Uśmiech na twarzy miłośników gourmand gwarantowany!

<brief Johna Pegga>

Jest w zapachu herbaty Earl Grey jakaś magia.
Dwa aromaty – piękne, wytrawne i kompletne – tworzące duet idealny.
Dwie barwy mieszające się w sposób nieoczywisty i niespodziewany.
Dwa elementy tracące jednoznaczną oczywistość na rzecz… oczywistości niejednoznacznej.

Sfermentowane liście i cytrus, który nie nadaje się do jedzenia. Któż wpadłby na takie połączenie?! Szaleniec albo geniusz.

W Unknown Pleasures zapach herbaty Earl Grey oddany jest idealnie. W sposób dosłowny i na wskroś oczywisty. I dobrze, bo herbata Earl Grey pachnie tak, że wszelkie niedosłowności, nieoczywistości i inne pitu pitu mogą ją tylko popsuć.

John Pegg podaje nam tę herbatę z cytryną. Nie tak lubię, bo cytryna zjada trochę bergamotę, ale jest ok – zdarzają się ludziom większe faux pas.

Ale zapach nie jest o herbacie. Bo po tym cudnie herbacianym otwarciu trochę tylko spsutym cytryną, na olfaktorycznym stole kompozycji pojawiają się kolejne przysmaki.

Piliście kiedyś waniliową Coca Colę? Albo Pepsi?
Ten totalnie znany, oswojony, archetypiczny wręcz smak i nagle… nagle do mózgu dociera ta wanilia. Niespodziewana, aromatyczna, aksamitna – miękka i nie na miejscu, a jednak tak bardzo zadowalająca.

To właśnie dzieje się z herbatą Pegga. Odkrywamy w niej wanilię i jest to dziwne i satysfakcjonujące zarazem. Mój ulubiony moment tej zmiennej kompozycji.

Po chwili zapach zaokrągla się i wypełnia. Ciastkami.

Kruche wafle z karmelem i miękkie ciasteczka. Puchate muffinki i ciastka z kremem. Różnica faktur. Słodycz świetnie kontrastująca z gorzką, mocną herbatą.

Potężna porcja olfaktorycznych łakoci podana w sposób „dorosły”.
Z tą czarną, obłędnie aromatyczną i obłędnie mocną herbatą w filiżankach w kształcie kielicha kwiatu; z cienkiej porcelany; na spodeczkach. Z plastrem cytrynowego złota dryfującym od brzeżku do brzeżku. Ze srebrnymi szczypcami do nakładania ciastek i srebrnymi, strasznie maleńkimi widelczykami do ich zjadania. I z uporczywym opieraniem się pokusie jedzenia palcami. 😋

Jak się to ma do nazwy?

Nawiązanie do tytułu albumu Joy Division jest oczywiste, ale czy herbata z cytryną i nadmiar ciastek to rzeczywiście jest klimat tej płyty?

A jeśli spojrzymy na obietnicę zawartą w tytule bez kurczowego trzymania się briefu to… herbata z cytryną i nadmiar ciastek to nie jest jakieś szczególnie niedostępne przeciętnemu Amerykaninowi czy Europejczykowi doznanie. Chyba, że Amerykanin albo Europejczyk pracuje w modellingu, to wtedy faktycznie może to być marzenie nieosiągalne i warte pisania o nim wierszy, ballad i perfum.

I recenzji.

Gify z Sheldonem Cooperem (oczywiście) z serialu „Big Bang Theory”.
Jeśli, jakimś cudem, ktoś jeszcze nie oglądał – polecam serdecznie!

Data premiery: 2012
Kompozytor: John Pegg
Trwałość: do 10 godzin

Nuty zapachowe:
herbata Earl Grey, cytryna, bergamota, miód, fasola tonka, karmel, wanilia, wafel lodowy

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

18 komentarzy o “Przyjemności nazbyt znane – Unknown Pleasures Kerosene”

  1. Hmmm… chciałabym napisać, że brzmi interesująco, ale szczerze powiem, że dla mnie herbatę ratują dodatki (niezmiennie, od lat, należę do frakcji kawoszek), których musi być tyle, żeby smak wcześniej wspomnianej jak najbardziej przytłumić. Pomyślałam, że skoro smak jest wyzwaniem to może łatwiej będzie z zapachem, ale niestety przeróżne herbaty w perfumach "brzmią" mi jakoś nieszczerze i sztucznie (no, może Royal Tea się broni, ale to chyba za sprawą jaśminu, do którego mam słabość). Ale… nie byłabym sobą gdybym nie chciała niuchnąć kompozycji Pegga 😉

    1. Klaudia Heintze

      Frakcja kawoszek +1 😀
      Jeśli chodzi o smak herbaty – lubię mocnego earl greya z odrobiną mleka. Czasami.
      Poza tym zdarza mi się popełnić jakąś senchę w typie "truskawki ze śmietaną" czy "cesarski bal" z dodatkami, ale ogólnie pijąc herbatę mam poczucie picia ciepłej wody z jakąś namiastką smaku.
      Za to zapach uwielbiam. Ale własnie uświadomiłam sobie, ze jakoś chyba nie noszę. 😉

      Swoją drogą, to znasz?
      https://www.sabbathofsenses.com/2014/06/nie-interesuje-mnie-niesmiertelnosc.html

      Najlepsza jaśminowa herbata!
      Bardzo prosta, delikatna. Ale tat totalnie sugestywna…

    2. Klaudia Heintze

      Ja je widzę po chińsku, więc łatwo mi zapamiętać, ze imperium a nie królestwo. 🙂
      Miłego wieczoru. <3

  2. brief może brzmieć zachęcająco tylko dla osoby, która w Londynie nie mieszkała XD gdyż tamtejsza mgła często… pachnie. A ciepła pachnie na pewno i brońcie bogi przez nią przechodzić, bo też się będzie pachnieć.
    a perfumami opisanymi pachnieć niestety nie będę, skoro psują się po czarownym początku D: i winnem ci podziękowanie, że nie muszę się przejechać osobiście (patrzę na ciebie, O, Unknown!).

    1. Klaudia Heintze

      Nie wiem, czy psują. To chyba zależy od oczekiwań i upodobań. Te ciastka są fajne. Ale całość nie do końca koresponduje z niesamowitą, intrygującą, obiecująca nazwą.
      Choć zapach jest naprawdę fajny… No fajny.
      Tylko mnie (a chyba i Tobie) fajność nie wystarcza. 😉

    2. znaczy, zależy jaka fajność ;D fajny zapach herbaty zawsze, fajnie pachnące ciastka wolę zjeść aniżeli nimi pachnieć.

    1. Klaudia Heintze

      Ja bym żarła jak Reksio, ale żeby tym pachnieć… niekoniecznie. Za ładnie. ja nie lubię ładnie.

    2. zdaje się, że ja lubię ładnie tylko czasem. i chyba to ładnie ma u mnie zarezerwowana arabska róża i nic więcej 😉

  3. Uwielbiam Earl Greya. Musi być gorący, mocny, taki zajzajer jak mawia moja druga połowa 🙂
    Marzą mi się dwa zapachy. Tak od początku do końca właśnie Earl Grey i zapach kawy ale taki jaki się unosi przy palarniach kawy, no cudo.

    1. Klaudia Heintze

      Herbata w perfumach jest wdzięczniejsza, łatwiejsza, niż kawa.
      Esencja jest łatwiejsza do uzyskania i łatwiej ją "otrzymać".
      Nuta kawy w większości zapachów wypłaszcza się i znika. Kompozytorzy próbują podtrzymywać ją karmelem i innymi cudeńkami, ale to jest cecha esencji. Trudna jest. No trudna. A też mi się marzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy