Pewnie nie raz zdarzy Wam się przeczytać lub usłyszeć, że w większości ambrowych perfum nie ma ambry, w perfumach z nutami animalnymi nie ma składników pochodzenia zwierzęcego, a w „budżetowych” oudach nie ma oudu. To prawda i w sumie dotyczy nie tylko kompozycji ze średniej półki. I właściwie… co z tego?
Perfumy są sztuką immersyjną. Jakość składników ma znaczenie o tyle, o ile wpływa na efekt końcowy. Brzmienie i głębię perfum, odbiór zapachu, trwałość na skórze. Reszta to iluzja. I jeśli jest piękna i jeśli zachwyca, to ja chętnie ulegam.
Oud Noir marki Ted Lapidus to perfumy tak zwane „budżetowe” i trochę jako wstęp do cyklu „Perfumy do 100 zł” została ta recenzja pomyślana. „Do 100 zł” to nie jest cena oficjalna w stacjonarnych perfumeriach, ale mnie udało się swój flakon właśnie poniżej tej granicy nabyć w jednej z godnych zaufania perfumerii internetowych.
Oud Noir ma wszystko to, czego w perfumach szuka miłośnik niszy.
Niejednoznaczne, nowocześnie „techniczne”, mrocznie eteryczne i dymne otwarcie dające po nosie nie tylko bezkompromisowym blendem przypraw i kadzidła, lecz także charakterystycznym, zjaranym aromatem gwajakolu – molekuły, która dzięki niuansom w typie podkładów kolejowych bezbłędnie robi z perfum kompozycję nowoczesną i „alternatywną”.
Drugi atut perfum Lapidusa to wielowymiarowość nut drzewnych. Od lekkich, jasnych – brzoza, cedr, przez kremowe jasne – sandałowiec, po nuty dociążające zapach jak cegła w plecaku – gwajak i syntetyczny oud.
Trzeci atut to śliwka. Wędzona, tłusta, brudząca palce. Naturalnie słodka, niepodrasowana cukrem. Obtoczona w gorzkiej kawie i gorzkim kakao.
I teraz wyobraźcie to sobie razem: wędzone, brudne śliwki; nadpalone podkłady kolejowe; jakieś opony i smary; stary, skórzany pasek klinowy i fura radochy.
Jeśli ktoś kiedyś lubił grzebać przy samochodach albo motocyklach i robił to w starym, zagraconym garażu, w świetnym towarzystwie, to Oud Noir Teda Lapidusa przeniesie go w czasie i przestrzeni. Mnie przeniósł. Immersja i tęsknota dopadły mnie tym skuteczniej, że z wujkiem, który uczył mnie wymieniać świece i paski klinowe, przedmuchiwać filtry oleju i zmieniać olej, systematycznie moczyliśmy zardzewiałe śruby w coca coli, więc cynamon i karmel są doskonale w temacie.
To nie są perfumy brudne. To nie są nawet perfumy nieeleganckie. Choć eleganckie też nie są. 😏 Mają tę ekscytującą eteryczność i nowoczesny sznyt buntownika doskonale zrobionego. Stara skórzana kurtka wcale nie jest stara. Pomimo przetarć, pachnie nowością. Wielkie, pokraczne buciory są doskonałej jakości i… takie właśnie mają być. A niedbały, nieuporządkowany look wymagał więcej pracy, niż najstaranniej wyprasowana koszula i węzeł Merowinga na krawacie.
Jako niepoprawna i wcale nie dążąca do poprawy buntowniczka kontestująca wszelkie stereotypy i normy estetyczne czuję się w Oud Noir doskonale. W sam raz ekscentrycznie, w sam raz nowocześnie i w sam raz słodko. Nawet ich średnia trwałość i gasnąca projekcja są w pewien sposób zaletą, bo można sobie zaaplikować rebelianckiego bucha na mocne wejście, bez obawy zaduszenia towarzystwa w czwartej godzinie imprezy, kiedy już wszyscy zaczynają być wstawieni.
A w razie czego, zawsze można poprawić.
To oczywiście Fenriz – kto zna, ten zna |
Data premiery: 2014
Koncentracja: eau de perfum
Projekcja: początkowo idzie na całość, ale szybko brakuje mu pary
Trwałość: ok
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cynamon, gałka muszkatołowa, kadzidło, kawa, szafran
Nuty serca: brzoza, jaśmin wielkolistny (sambac), pralina, skóra, śliwka
Nuty bazy: ambra, cedr, sandałowiec, oud, wanilia
18 komentarzy o “Rebelia za sto złotych – Oud Noir Ted Lapidus”
Dym, nuty drzewne i tłusta śliwka… A i jeszcze podkłady kolejowe 🙂 Czegóż chcieć więcej. I nawet dla takiej spokojnej, dalekiej od jakiegokolwiek buntu, osoby jak ja, złożenie zapachowych nut brzmi pięknie 🙂 I chociaż ostatnio wszędzie czuję cynamon i kawę to tym razem miałabym pewność, że naprawdę tam są 😀
I będą doskonale pasowały, a Ty poczujesz tę kompozycje w sposób unikalny, jak nikt inny na świecie. 🙂
Tłusta śliwka, brzmi zacnie .
Hihi, tłuściuteńka. 😉
A serio, śliwki kalifornijskie są tłuste, wilgotne. Uwielbiam je.
A skoro Ty też, to mam dla Ciebie pomysł spożywczy.
Gotuję śliwki kalifornijskie w białym winie z dodatkiem laski cynamonu. Niedługo, dla temperatury i miękkości tylko, więc raczej podgrzewam – jeśli są miękkie. Jeśli są twarde to aż ciutkę zmiękną. Gorrrrące podaję z lodami waniliowymi. Pyszota.
Podkradam przepis na winne kalifornijskie tłuściochy 😉
Też je uwielbiam, choć ostatnio odkryłam na na ryneczku węgierki wędzone na zimno drewnem, bodaj, bukowym. Pachniały i smakowały przewybornie 😊
Brzmi jak coś dla mnie. Będę szukała. Dziękuję.
Jak nie znajdziesz to Ci wyślę 😊
Aww… <3
O rany, co za recenzja! Jeśli nie pachną tak jak poczułam w wyobraźni, to bardzo się zdziwię! Chętnie poczuję warsztaty samochodowe z dzieciństwa. Chcę je!
Oj, mam nadzieję, że u Ciebie tez będą. Tylko zastrzegam, to są takie warsztaty wyidealizowane i na troszkę słodko. Jak wspomnienia…
Piękny początek dnia – taka zachęcająca recenzja. Zaraz zacznę polowanie na flaszkę 😉
Mam nadzieję, ze Cię nie rozczaruje. Dla mnie to była bardzo miła niespodzianka, bo brałam w ciemno. "Bo tanio". Ech… człowiek nigdy nie zmądrzeje. 😉
Ja większość perfum biorę w ciemno – sama rozumiesz ten dreszczyk emocji 😉 Zmądrzeć próbuję (co jakiś czas) ale bez długotrwałych rezultatów :)))
Oj, jesteś mi winna pucowanie monitora 😉
Też próbuję zmądrzeć i…. no staram się myśleć, że jestem mądra przez większość czasu, tylko momenty mi się zdarzają głupie. 😀
miałom ochotę mruczeć podczas czytania, no po prostu wszystko, co tygryski lubią najbardziej.
Włącznie ze wspomnieniami dobrych, kochanych ludzi. Nie miałam takich wielu w dzieciństwie, ale ten wujek to był człowiek, który bardzo wpłynął na moje życie. Cudowny, przedobry człowiek.
Obawiam się, że to już unikat… Zachęcona recenzją wyguglowałam nazwę i niestety widzę je tylko w jednym sklepie i to nie poniżej stówki. Ale będę czujna, może gdzieś jeszcze się trafią.
Byłoby smutno. 🙁
Ale w sumie to tak jest. Jak perfumy kończą swój żywot na rynku, to przez jakiś czas są taniutkie, a potem nie ma, albo bardzo drogie.