Kiedyś to były perfumy… Felieton noworoczny.

Kiedyś to były czasy

Kiedyś to było, a teraz to nie jest – to ulubione hasło ludzi, którzy czują się odstawieni na bocznicę zdarzeń. Bo kto stoi w miejscu, ten się cofa.

Świat się zmienia. Coraz dynamiczniej. Sprawia to, że wielu ludzi po prostu nie potrafi oswoić zmian. Nie rozumie ich, nie akceptuje i ten brak zrozumienia i akceptacji przykrywa lekceważeniem.
Ludzie, których rozwój zatrzymał się dekady temu będą tęsknili za światem, który rozumieli.

Jednym z najgłębiej zakorzenionych w ludzkiej kulturze mitów jest mit złotego wieku. Czasów, kiedy wszystko było bardziej doskonałe. Zaginione królestwa, zatopione wyspy, mityczne miasta… Zawsze o nich marzyliśmy.

Stawiam orzechy przeciw dolarom, że zdarzyło Wam się spotkać ludzi, którzy narzekają
– na dzisiejszą młodzież… nie to, co za moich czasów
– upadek obyczajów, bo dziś nikt nie całuje kobiet w rękę
– na to, że wszystko się psuje, kiedyś trzy pokolenia w jednych butach chodziły a radio starczało na 40 lat
– na to, że teraz ludzie się rozwodzą, a kiedyś się nie rozwodzili i komu to przeszkadzało
– na to, że kiedyś to było prawdziwe kino, teraz jest nieprawdziwe
– nową modę co jest dziwaczna, nie to co za moich czasów
– że kiedyś to chłop był chłop, a baba była baba
– kiedyś to była ładna muzyka, nie to co teraz, a Metallica skończyła się na Kill’em All 😁

A! I zapomniałabym. Hasło, od którego koszulka z rzeczonego Kill’em All mi się filcuje:
– za komuny było lepiej. 😩

Oczywiście, wśród miłośników perfum też występuje frakcja „kiedyś to były perfumy…”

Wspomnień czar

Owszem, kiedyś były perfumy.
W selektywnych perfumeriach zdarzały się cuda w stylu Black Cashmere Donny Karan (jeszcze nie DKNY), Le Feu d’Issey, Gucci Pour Homme czy Feminite du Bois Shiseido. Legendy o tych perfumach puchną jak na drożdżach podlewane łzami sentymentów. Podobnie jak legendy o NU YSL, Theoremie Fendi i, oczywiście, Nieprzyzwoitej Organzie.
Odchodzą już pokolenia pamiętające Chypre Coty, Shocking Schiaparelli czy Iris Gris Jacques Fath.

I wiecie co? To naprawdę były dobre perfumy.
Tyle, że teraz w niszy (i nie tylko w niszy) mamy perfumy w tym samym typie, w tym samym stylu, a czasem nawet właściwie takie same.

Oraz mamy furę innych perfum. Bardziej kwiatowych, bardziej aldehydowych, bardziej animalnych, bardziej dymnych, bardziej drzewnych, bardziej kadzidlanych, bardziej… właściwie cokolwiek. Albo mniej. Mamy co nam się zamarzy.

Ludzki umysł ma tendencje do zmieniania wspomnień.
W miarę upływu lat dzieciństwo staje się dla nas idylliczną baśnią – zapominamy o nieprzyjemnościach wyolbrzymiamy i ubarwiamy pozytywy.
Na podobnej zasadzie idealizujemy perfumy, które utraciliśmy. Nieobecne na rynku kompozycje otacza aura niesamowitości, która często jest efektem tej działalności naszego mózgu.
Warto o tym pamiętać – także kiedy sięgamy po wymarzony, często drogi vintage flakon – bo efektem rozbuchanych oczekiwań może być rozczarowanie.

Klęska urodzaju

Kiedyś w nasze ręce trafiało kilkadziesiąt debiutów perfumeryjnych rocznie. Jeśli siedzieliśmy w temacie. XXI wiek wszystko zmienił.

Tysiące nowych premier co roku. Nowe marki – indie, niszowe, budżetowe i całkiem bardzo ekskluzywne też – pojawiają się jak grzyby po deszczu. Nawet najbardziej zaangażowany tropiciel nie jest w stanie powąchać wszystkiego. I to jest piękne!

O ile nie przeszkadza nam „nie nadążanie” za światem.

Spójrzmy na dane serwisu Fragrantica.

W 1920 roku mamy premierę Eau de Fleurs de Cedrat Jacquesa Guerlain, Knize Ten z geniuszem Francoise Cotym u sterów, Lily of the Valley Yardley, Lysval Girard plus debiutującą w tym roku markę Jardin de France.

W roku 1950 – 30 premier.

Rok 1980 – 50 premier.

Rok 2000 – 90 premier.

A rok 2020? Ten fatalny, covidowy rok, w którym wstrzymano tyle wydarzeń i debiutów?

Ponad tysiąc!
To jest 10 000 % wzrostu.

Rok 2021 to 1753 nowe zapachy, a przecież premiery 2021 wciąż są dodawane do bazy.

I jasne – baza Fragrantiki nie jest kompletna. Nawet jeśli zaznaczymy, że luki w rocznikach vintage sa większe, niż w katalogowaniu perfum współczesnych (a w katalogowaniu współczesnych indie marek też są – sama mam sporo flakonów perfum w bazie nie występujących) to skala zjawiska… zachwyca.

No właśnie!
Jednych zachwyca, innych wręcz przeciwnie, a prawie wszystkich trochę konfunduje, bo w XXI wieku nie sposób trzymać ręki na pulsie. Nie na wszystkich pulsach.

Nie da się uczciwie przewąchać i poznać tysiąca perfum rocznie. Nie da się poznać dwóch tysięcy – bo przecież na uwadze mamy także poznawanie klasyki i perfum, które zadebiutowały zanim weszliśmy w świat zapachowych kreacji.

Jeśli jeszcze do tego dodamy poznawanie esencji i (tak lubiane przez większość miłośników perfum) wąchanie natury, okazuje się, że po prostu nie mamy szans znać wszystkiego. I chyba pora się z tym pogodzić.

Wybory, wybory

Stając wobec olśniewająco bogatej oferty wrażeń, którą kusi nas współczesny świat, musimy dokonywać wyborów. Czytelniczych, muzycznych, filmowych, teatralnych. Starannie wybieramy destynacje podróży i koncerty, na które pojedziemy. Nawet wybór butów czy produktów pielęgnacyjnych bywa problemem i często wymyka się spod kontroli.

A przecież – jak mawiał Elam Harnish: Człowiek nie może spać w dwóch łóżkach jednocześnie.

Mamy jedną parę uszu i jedną parę oczu. Jedno życie do przeżycia, siedem dni w tygodniu, 24 godziny w dniu. Nie więcej. Mamy też jeden nos. I jeden mózg, żeby te wszystkie wrażenia przetwarzać.

Skoro nie możemy – i nie poznajemy wszystkiego, możemy zastanowić się nad tym, jak dokonujemy wyborów.

Moje wybory perfumeryjne są podobne do tych, których dokonuję w innych dziedzinach sztuki. I nie tylko sztuki.

Sięgam po klasykę – dzieła wielkie. Takie, których wartość i moc zweryfikowały lata, często wieki. Wśród utworów i kreacji współczesnych pociągają mnie rzeczy wyraziste. Mocne, z charakterem, myślą przewodnią, często dziwne. Albo uznawane za dziwne, bo Dead Can Dance mnie akurat wydaje się organicznie wręcz spójne z muzyką świata.

Utwory cieszące się największą popularnością zazwyczaj pozostawiają mnie obojętną.

W perfumach testuję klasyki, rzeczy wielkie, kamienie milowe. Poszukuję arcydzieł w stylu Puredistance M i doceniam jakość. Ale najbardziej ekscytują mnie perfumy z charakterem, opowieścią. Mawiam o nich, że są JAKIEŚ. I to jest chyba klucz, według którego dokonuję wyboru kompozycji, którym poświęcę swój czas – kawałek życia, którego już przecież nie odzyskam.

Przestałam niepokoić się tym, że nie znam wszystkiego.
Większość oferty perfumerii selektywnych odpuszczam świadomie i z niewielkim żalem. By nie rzec, że z premedytacją i bez skruchy. 😊
Ofertę perfumerii niszowych staram się śledzić, ale mam świadomość, że decydując się na testy X, odpuszczam Y. No chyba, że jednak mnie skusi, albo wpadnie w ręce.

Bo nigdy nie mówię nigdy i staram się pielęgnować tę uspokajającą myśl, że przecież zawsze mogę wrócić; że jeszcze zdążę…

Doceniam każdy zapach, który poznaję, ale wolę, żeby był wyrazisty, niż po prostu ładny.
Cieszy mnie istnienie każdych perfum, ale nie każde muszę poznać. To względnie nowy element mojego podejścia do życia.
Świadomie omijam hity sprzedażowe i świadomie odrzucam propozycje recenzji perfum objętych promocją wśród blogerów. Jeśli mam poświęcić swój czas na sztukę, to nie chcę, żeby to był Zenek Martyniuk czy co tam teraz jest popularne.
A jeśli mam Was zachęcić do poświęcenia Waszego czasu na testy, to nie chcę zachęcać Was do testowania Zenka Martyniuka. Nie chcę nawet polecać Wam Rihanny czy kolejnej Małej Czarnej Sukienki od Guerlain wyprodukowanej tak, by podobała się wszystkim. Bo przecież i tak wszyscy to znają.

Takie jest moje motto na rok 2022:

Nie znam wszystkiego.
Nie poznam wszystkiego.
I wcale nie muszę się tego wstydzić.

Mam nadzieję, że ten felieton spowoduje, że się uśmiechniecie; może wyluzujecie, odpuścicie troszkę. Bo człowiek nie może spać w dwóch łóżkach jednocześnie. Nie może poznać wszystkiego.

Kwestią kluczową jest: jak wybrać to, co poznać warto?

Po nutach?
Po opisach?
Po markach?
Spontanicznie?

Jak Wy dokonujecie swoich wyborów?

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

6 komentarzy o “Kiedyś to były perfumy… Felieton noworoczny.”

  1. Bardzo mi się podoba Twoje podejście, Twoja ocena. A moje wybory?(mowa o zapachach)- szukam przewodnika. Jak podkreśliłaś, wszystkiego spróbować się nie da. Nie ma co tracić czasu na tylko przyjemne. Mi zależy na tych wspaniałych. Ciągle szukam zapachu, który rzuci mnie na kolana. Jestem tu i wytrwale czekam. Pozdrawiam serdecznie Hanna

    1. Klaudia Heintze

      Ja bym chciała być przewodniczką/inspiracją przede wszystkim w podejściu do sprawy. Żeby Tobie (Wam) wąchanie sprawiało przyjemność. Żeby nikt nie czuł się zestresowany, kiedy nie ma ochoty. Żeby nikt nie czuł się źle z tym, że lubi słodziaki, kwiatki albo kadzidła. I żeby nie czuł się źle z tym, ze nie lubi.
      I tak samo, jak Tobie – zależy mi na tych wspaniałych. Nawet jeśli nie będą w moim typie albo jeśli nigdy nie będę mogła sobie na nie pozwolić. Chcę poznawać i zachwycać się.
      Inna sprawa, ze mnie dużo rzeczy zachwyca. 🙂

      Dziękuję za komentarz. 🙂 Miłego popołudnia Hanno 🙂

  2. Fakt, nie jesteśmy w stanie ogarnąć wszystkiego i nic w tym złego. Do pewnego momentu świat perfum dla mnie nie istniał, aż przez przypadek trafiłam na nieistniejący już blog, potem na dwa kolejne, też już nieistniejące. Krok za krokiem i tak trafiłam do Ciebie i przepadłam. Tak się zaczęło. Otworzył się przede mną nieznany świat, w którym każdy coś dla siebie znajdzie. Czasami byłam zadziwiona, że perfumy mogą tak pachnieć. Jak pewnie każdy, na początku miałam perfumeryjne ADHD, z czasem wybory stały się bardziej świadome, a że nadal czuję się jak przedszkolak, swoje wybory w dużej mierze opieram na Twoich opiniach . Każde kolejne testowanie jest wyprawą w bardziej lub mniej znane światy.

    1. Klaudia Heintze

      Moim pierwszym blogiem była "Moja wielka zapachowa przygoda" czy jakoś tak. Jola, która jest moją znajomą ze środowisk literackich pokazała mi niszę. Wcześniej perfumy lubiłam, ale dopiero Comme des Garcons sprawiło, że przepadłam.
      I też miałam czas perfumeryjnego ADHD, który ja nazywam okresem burzy i naporu. Godziny, dosłownie godziny dziennie poświęcane na tropienie nut i flaszek. Kilka flakonów w miesiącu… Olśnienie za olśnieniem. Piękne, ale męczące. 😉
      Udanego, pięknie pachnącego roku, Doroto 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy