Maszyna drżąca z żądzy – Cuoium Orto Parisi

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że fangirluję Alessandro Gualtieriego od początku. Początku mojej pasji i blogowania, który to początek niekoniecznie był początkiem dla Geniusza Alessandro.

Słowa „Geniusz” z wielkiej litery używam z premedytacją, można bowiem nie gustować w wyrazistych, zawiesistych, często kontrowersyjnych dziełach Gualtieriego; można mieć zastrzeżenia do sposobu promocji perfum Nasomatto odwołującej się do narkotyków niekoniecznie lekkich; można nie lubić, można czuć niesmak, można nawet kontestować, ale nie sposób uczciwie nie zauważyć wyjątkowości kreacji i wkładu w rozwój perfumiarstwa.

Osobiście sarkam na politykę próbkową, otwarcie pomstuję na unikanie podawania piramidy nut (i od pewnego czasu pod każdą recenzją Nasomatto złośliwie podaję skład, bo mogę i nie ze mną te numery Brunner), trochę mierzi mnie China White i podkręcanie aury niedostępności przez kity z importem haszyszu do Black Afgano, ale… ale i tak uwielbiam perfumy Gualtieriego. Pomimo promocji, nie za nią.

Gif (chyba) z filmu „Bridget Jones”

Wiele lat temu miałam okazję powąchać Eau de Polder L’essence de Mastenbroek – jako olfaktoryczny obraz, nie perfumy użytkowe, bo tak mi je przedstawiono. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jeden test wystarczył, bym zrozumiała, że jest to, czego szukam. perfumy, które nie pachną po prostu jak… perfumy.Wspomnienie sugestywnego, plastycznego aromatu mokrej, żyznej, pełnej łapczywego życia i, opornego nieżycia ziemi trwa we mnie po dziś dzień. I w pewien sposób definiuje moje poszukiwania.

Kiedy pojawiła się marka Nasomatto – jeszcze przed dotarciem kompozycji Gualtieriego do Polski – sprowadzałam sample i recenzowałam Duro, Silver Musk (które do teraz pozostają moim ulubionym piżmem w perfumach), Hindu Grass, China White i Absinth. Na szczęście Perfumeria Quality już wówczas czujnie podglądała Sabbath of Senses (co powiedziała mi osobiście Pani Stanisława Missala) i jeśli coś mnie zachwycało – starali się sprowadzić to na polski rynek. A potem Nasomatto trafiły do Lului, Mood Scent Baru i tak dalej. Nie dziwię się, bo (na skalę niszy) to bardzo popularna marka.

Orto Parisi ma w swojej ofercie, między innymi, perfumeria Lulua (stąd pochodzi moja próbka). Ale ogólnie marki Sorcinellego cieszą się wielką estymą.

W świetle powyższego fakt, że na Sabbath of Senses ignorowałam dotychczas perfumy Orto Parisi jest niezrozumiały… nawet dla mnie.
Proces naprawy i zadośćuczynienia zaczynam od najnowszej premiery – perfum, które eksplorują najmodniejszy obecnie akord w perfumach – skórę.

Cuoium od pierwszego wdechu wybucha feerią faktur.
Kremową dymnością rodem z Black Afgano.
Futrzastą, ciepłą, mruczącą animalnością, która opowiada o tym, jak mogłyby wyglądać kompozycje Miguela Matosa, gdyby Miguela interesowała finezja i umiar.
Dieselpunkową retrotechnologią dającą kompozycji drżenie i moc.

I wreszcie, pod tymi wszystkimi mrocznymi, monochromatycznymi nutkami – czai się nuta ostra jak stroboskop. Ciepła i eteryczna. Cicha postapokalipsa jałowcowej smoły.

H. R. Gger – poster do „Diuny” Alejandro Jodorowsky’ego

Cuoium to mariaż dymnej, kremowej, drzewności będącej sygnaturą Gualtieriego – kopiowanej wielokrotnie (ze szczególnym upodobaniem przez Sonię Constant) i nigdy, przez nikogo nie doprowadzonej do tak obezwładniającej perfekcji, jaką uzyskał Mistrz – z bezkompromisowością kompozycji podarowanych światu przez Leo Crabtree pod szyldem Beaufort London.

Cuoium to żyjąca, dysząca żądzą, drżąca maszyneria powleczona lśniącą od potu skórą. Miękka i niezniszczalna. Potężna jak objęcia terminatora. Niebezpieczna. Morderczo zmysłowa.

Kadr z Filmu „Terminator 2”

I każda próba przechylenia szali skończy się niepowodzeniem. Bo Cuoium dwojaką ma naturę.

Kompozycja Mistrza Gualitieriego splata pierwotny żar zwierzęcych żądz z brudnym, dymiącym wyrafinowaniem dieselpunkowej maszynerii. Lekkość erotycznych wizji z ciężarem tłoków pracujących w cylindrach. Dwie dosadne wizje nałożone na siebie tak, by stworzyły nową jakość. Targaną namiętnościami maszynę rodem z podniecających koszmarów Hansa Rudolfa Gigera.

H.R. Giger Art 47

Z czasem żądza wypala się zostawiając po sobie kremową drzewność – niejednoznaczną, zawiesistą bazę charakterystyczną dla dzieł Gualtieriego. Znaną z perfum Maria Luxe, wspomnianego już Black Afgano czy zmysłowych Nudiflorum.

Każdy z etapów tej opowieści wart jest grzechu. Zmienność nie uwiera, moc nie przytłacza. maszyna i zwierz tworzą intrygującą, ekscytującą doskonałość.

Data premiery: 2021
Kompozytor: Alessandro Gualtieri
Projekcja: szeroka, wyrazista
Trwałość: naście godzin przy gasnącej z satysfakcjonującą stałością mocy, potem kolejne naście godzin kremowego śladu

Nuty zapachowe:
skóra, kadzidło, IsoButyl Quinoline (znana także jako Pyralone Givaudan), nuty zwierzęce, olej z jałowca, labdanum, paczula, ambra, styraks, włoska mandarynka, wanilia, czarny pieprz, fiołek

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email

5 komentarzy o “Maszyna drżąca z żądzy – Cuoium Orto Parisi”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Popularne wpisy

Potion Dsquared2

W podsumowaniu roku 2011 napisałam, że właśnie Potion jest moją ulubioną premierą z męskiej strony selektywnych perfumerii. Skoro już napisałam, to należy się z tego

Czytaj więcej »