Ilias Ermenidis to perfumiarz, z którym niekoniecznie mi po drodze. Nie oceniam jego warsztatu, ale postrzegam go trochę jak antyalchemika: kogoś, kto bierze w ręce perfumeryjne złoto – składniki piękne, z charakterem i mocą i zmienia je w perfumy, które są… ładne.
Oud Tabac Amouroud, na które ostrzyłam sobie zęby pachną jak Tobacco Vanille Toma Forda. Czyli bardzo ładnie. Obsessed for Men, wobec których oczekiwania były wielkie, pachną jak ambroxan z wanilią. Czyli bardzo ładnie. Mauboussin in Red pachnie jak Baccarat Rouge rozpuszczony w soku owocowym. Czyli bardzo ładnie. A na dodatek w ubiegłym roku pojawiła się Nina le Parfum…
No dobrze, przyznaję, Cuir YSL były bardzo przyjemne, oudy dla Lancome nadal są fajne, ale żadna z kompozycji Iliasa Ermenidisa, które miałam okazję poznać nie jest rewolucyjna, czy jakoś szczególnie oryginalna.
Kiedy rozpoczynałam serię recenzji perfum Nissaba, postanowiłam, że premiery 2023 pójdą w kolejności alfabetycznej. Bo na jakiś system trzeba się zdecydować. Jesnocześnie, już po warsztatach z Sebestienem Tissot wiedziałam (nie kojarząc jeszcze, kto jest kompozytorem), że na Tierra Maya skończyć nie mogę. Bo seria wymaga FINAŁU.
Finałem miały być upojnie kwiatowe Mali Nandu. Są mniej w moim typie, niż Tierra Maya, ale są JAKIEŚ. Okazało się jednak, że nie mam próbki, zmieniłam więc kolejność i przed zrecenzowaniem fenomenalnych Grande-Ile (których recenzja lada dzie się pojawi) zdecydowałam się spędzić dzień z Tierra Maya.
Mam taką zasadę, że przed globalnym testem do recenzji staram się niewiele czytać o perfumach. Po to, żeby nie karmić mózgu cudzymi wizjami i dać mu szansę na stworzenie własnej. Nosiłam więc tę Ziemię Majów i myślałam sobie, że Majom byłoby troszkę przykro.
Proszę mnie źle nie zrozumieć – to dobrze poskładane, przyjemne perfumy. Ale, mając sentyment do cywilizacyjnych osiągnięć Majów, miałam nadzieję na coś… Ech… Sama nie wiem na co, ale nie na balsamiczną różę. Szczególnie, że róże przecież pochodzą z Azji.
Istnieje mocno zakorzenione w ludzkiej świadomości przekonanie, że Majowie byli cywilizacją pokojową, miłą i taką trochę budyniwatą. Że majowe dzieci kwiaty podbite zostały przez wojowniczych Azteków i ci to dopiero dali cywilizayjnego czadu.
Badania z ostatnich dziesięcioleci wykazały, z Majowie ani nie byli tacy mili, ani nie padli pod butem Tolteków czy Azteków. Majów wykończyły nierówności społeczne i katastrofa ekologiczna. Zdecydowanie powinno się o tym uczyć w szkołach. !!!
O czym to ja miałam…. A! O perfumach!
Tierra Maya zaczyna się tak, jak gdyby leżała na skórze już przez kilka chwil przed rozpyleniem. Od pierwszej chwili brzmi, jak wygrzany, pełny blend nut przyprawowych, kwiatowych i balsamicznych.
U szczytu spektrum cytrusowy imbir wyzłacający kompozycję jak poranne słoneczko. Ale ono znika błyskawicznie, zostawiając po sobie ciepło bez blasku.
Akord przyprawowy brzmi ciepło i łagodnie. Cynamon, kardamon, kumin, piżmian, spora szczypta orzechowo brzmiącego anyżu.
W sercu pięknie świeży, krągły akord różany, który – podobnie jak imbirowe otwarcie – zbyt szybko matowieje pod wpływem przyprawowego puchu.
No i balsam Tolu – nieprzypadkowo zwany balsamem. Kremowy, waniliowy aromat tego niezwykłego składnika daje kompozycji naturę łagodną i grzeczną. Nawet, spory przecież, wachlarz nut przyprawowych tego nie zmienia.
Róża z cynamonem to złożenie w perfumach mocno wyeksploatowane. Począwszy od Parfum Sacre Caron, Habit Rouge Guerlain, Coco i Egoiste Chanel. Przez Lyric Woman Amouage, L’Eau Diptyque czy Mon Parfum Cristal Micallef czy pięknie przyprawowe róże Andy’ego Tauera. Po chociażby Burning Rose Carolina Herrera i Rose Absolue Yves Rocher z 2006 roku. Imię ich Legion.
Tierra Maya to kolejna ładna przyprawowa róża.
Brakuje mi w tej kompozycji odrobiny choć charkteru. Nie mówię o krwawych ofiarach – które Majowie przecież także składali – ale niech choć jakieś dziksze tańce wyprawią. Niech bębnami zabębnią, niech stopami zatupią, niech biodrami pokołyszą.
Niech choć z łóżek wstaną!
A oni na to, że nie. Leżą i pachną.
Tierra Maya są ładne i nudne. Matowe, statyczne, wygodne jak bardzo miękki materac i bardzo gruba pierzyna. Niby człowiekowi trochę za ciepło, ale nie na tyle, żeby wstać.
Ale nie martwcie się. Jak powąchacie Sulawesi, to natychmiast zerwiecie się na nogi, bo Sulawesi zasługują na owacje na stojąco… ♥
Data premiery: 2023
Kompozytor: Ilias Ermenidis
Projekcja: taka sobie
Trwałość: nie bardzo imponująca. Ze 4 godziny pierzyny, a potem już tylko materac, czyli nisko nad skórą.
Nuty zapachowe:
cynamon, kardamon, róża damasceńska, balsam Peru, róża stulistna, cedr z Virginii
Sabbath of Senses jest medium niezależnym – niesponsorowanym, finansowanym z mojej własnej kieszeni. Staram się nie pisać negatywnych recenzji – bo ten blog o perfumach powstał po to, by dzielić się pasją i zachęcać do wąchania – nie zniechęcać.
Dlatego wolę poświęcić swoją energię i czas na recenzje pozytywne. Ale serie swoje prawa mają i nawet najlepsze marki miewają kompozycje… takie sobie.
Jeśli doceniacie moją niezalezność i macie ochotę wesprzeć kogoś, kto rzetelnie pogłębia swoją wiedzę od prawie dwóch dekad, ale wciąż tworzy medium bez reklam i ukrytych tekstów sponsorowanych, możecie postawić mi symboliczna kawę: