W podsumowaniu roku 2020 wspominałam, że Musk Deer mnie nie zachwycił. I to prawda, nie zachwycił – ale nie dlatego, że nie jest ładny. Przeciwnie. To jest przykład perfum, które są zbyt ładne. Piżmowy Jelonek jest za mało Piżmowy, a za bardzo Jelonek.
Na charakterystycznej grafice Pan Jeleń dość bojowo wygląda. Budzi respekt. We flakonie raczej… no chciałabym napisać, że Bambi. Ale nie Bambi.
Zacznijmy zupełnie banalnie – od początku. Musk Deer zaczyna się zaiste męsko. W tym ogólnie przyjętym, stereotypowym ujęciu, które możemy przyjąć albo odrzucić. Ja w sumie odrzucam, ale jakoś trzeba te perfumy opisywać.
Uznajmy więc, że istnieje pewien kanon, który jest umowny i według tego umownego kanonu otwarcie w typu przyprawowego fougere to będzie otwarcie w sam raz dla Pana Jelenia w mundurze. Galowym.
Kardamon, piołun, ślad zapachu pikantnej, paprykowej Coca Coli.
Pan Jeleń wkroczył na scenę i zaznaczył teren.
W drugim akcie jeleniowej sztuki bohater podkula ogon(ek).
Pojawia się, oczywiście, piżmian który jest głównym motywem tej opowieści. I brzmi bardzo dobrze.
Towarzyszą mu nuty, które wyprowadzają ten piżmian wraz z Jeleniem z lasu na salony. Pięknie krągły, puszysty akord różano – irysowy. Połączony z miękką skórką – żadne tam oficerskie buty, raczej zamszowe kapcioszki, w których suniemy po świeżo wypastowanym, sandałowym parkiecie.
I jeśli po przeczytaniu ostatniego zdania macie skojarzenia z wycieczką do muzeum i tymi śmiesznymi muzealnymi laćkami, które dostarczały uciechy kolejnym pokoleniom szkolnych wycieczek to… tak. Dokładnie to skojarzenie mam nosząc Musk Deer.
Piżmowy Jeleń jest jeleniem muzealnym. Retro, wyniosłym i… no moim zdaniem wypchanym.
Wypchane zwierzęta bywają piękne. Abstrahując od etycznej oceny polowań i wystawiania na widok publiczny wypreparowanych zwłok – zwierzęta w ogóle są piękne i zdarza się, że wypchane zachowują część tej urody i dzikiego majestatu. Musk Deer to perfumy, które opowiadają piżmo tak, jak dobrze wypreparowany jeleń opowiada majestat lasu.
Stoi ten jeleń w całym tym wypchanym majestacie przy zimnym kominku jakiegoś myśliwskiego dworku przerobionego na muzeum. Jest piękny; i kominek jest piękny i dworek też jest piękny, ale… nie czuję życia w tej instalacji.
Musk Deer to nie są perfumy brzydkie. Przeciwnie – ładne są. I noszą się w porządku. I trwałość też mają w porządku. I w ogóle… no jest ok.
Ale mnie osobiście nie porwały. Brakuje mi w nich życia, iskry, fajerwerków.
Paprociowe otwarcie niby obiecuje las, ale wiemy wszyscy, jakie są te paprociowe lasy w perfumach. To jest sznyt dla miłośników tego typu zapachów.
Skórkowe, krągło piżmowe serce jest w porządku. Wypastowane na błysk.
Wybrzmiewa w nim nawet krztynka oudowego mroku, ale niezbyt długo.
Drzewna, futerkowo – piżmianowa baza, która subtelnie i bez ostentacji kłania się paprociowym, ziołowym klimatom z otwarcia naprawdę mi się podoba. Ale nie wystarcza.
I może ta grafika wcale nie jest chybiona? Może właśnie zapowiada upozowanego, konserwatywnego Pana Jelenia w galowym mundurze, tylko ja źle odczytałam intencje Twórców?
A może w ogóle nie mam racji?
I serio to piszę, bo jest to jedna z tych kompozycji, co do których nie mam pewności, że moje zastrzeżenia w ogóle mają sens. Dlatego nie sugerujcie się moją opinią. No, może poza tym, że perfumy są ok i piżmian jest w nich bardzo ładny, a skórka mięciutka. Przetestujcie, jeśli będziecie mieli okazję, bo naprawdę może się okazać, że zaprzyjaźnicie się z Jeleniem bardziej, niż Wasza niżej podpisana, grymaśna autorka niniejszego bloga.
Data premiery: 2014
Kompozytor: Pascal Gaurin (ten od Scents of Wood)
Projekcja: normalna
Trwałość: dobra
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: kardamon, tatarak, róża
Nuty serca: cedr z Atlasu, labdanum, paczula, jaśmin sambak,
Nuty bazy: piżmian, sandałowiec, oud z Laosu, irys
2 komentarze o “Zoologist Musk Deer”
Dla mnie Jeleń nie był niestety zbyt ładny. Ostry, kanciasty, umydlony takim tradycyjnym szartm mydłem, męski ale w dość nieprzyjemny sposób. Cieszę się, że zamiast decant lub flakon w ciemno miałam tylko próbkę.
Rozumiem, co masz na myśli pisząc o tym mydle, bo u mnie to wyszło w postaci pasty do podłóg. Ale nie takiej technicznej do linoleum, tylko takiej do pucowania parkietów w muzeum.
Czterech lat potrzebowałam, żeby podejść do Jelenia i w sumie mogłam sobie darować…