.
Olivier Durbano lubi kadzidła. Możemy je odnaleźć każdym z jego zapachów, przynajmniej w ilości śladowej.
Było już kadzidło nieruchome i obojętne, było kadzidło omnipotentne, było kadzidło urodziwie owocowe i wreszcie kadzidło pełne żywotnej mocy. Nie lada gratka dla zapachowych piromanów.
Ale przecież nie może Durbano opowiadać ciągle tej samej historii.
Tym razem więc olfaktoryczna opowieść zaczyna się zupełnie inaczej… Tym razem stajemy na skraju wielkiej wody.
Turquoise przenosi nas nad brzeg oceanu.
Stoimy na wysokim klifie, ostre kamienie kaleczą stopy, chłodny wiatr przenika przez ubranie, promienie słońca cienkimi strużkami sączą się przez burzowe chmury. Ocean pod nami, monotonnie i pracowicie, wymywa kolejne mikrometry skał tocząc walkę o przestrzeń dla bogatego wodnego życia. Do naszych nozdrzy dochodzi woń przesyconego ozonem powietrza, mocno nasyconej solą i jodem wody i zaścielających skały wodorostów.
Za nami, wczepiony w skaliste podłoże, trwa las ciemnych, żylastych sosen. Pod ich osłoną owocują krzewy jałowca i głogu.
Otwarcie zapachu jest proste. Naprawdę przywołuje wizję morskiego brzegu. Wymienione w nutach serca algi najmocniej wyczuwalne są właśnie na początku tej pachnącej podróży i w zestawianiu z ozonowo – terpentynowym chłodem dają efekt, który przypomina nieco połączenie Salt Air i Ocean Demeter; Turquoise jest jest jednak nieporównywalnie lepiej złożony i pełniejszy.
Po tym zadziwiającym preludium turkusowa fantazja Durbano płynnie i powoli zaczyna zamieniać się w perfumy. Pojawia się piękna nuta żywiczno – kadzidlana. Kadzidło absolutnie niezwykłe. Pełne mocy, a jednak wkomponowane w pozostałe nuty dyskretnie i z wyczuciem. Intensywne, lecz transparentne. Nie zagłusza turkusowych nut powietrznych, morskich i roślinnych, lecz wchodzi w nimi w spokojną, płynną reakcję wydobywając z nich…. moc. Dzięki tej słodko – gorzkiej, żywicznej głębi kompozycja nabiera jednocześnie gęstości i łagodności. Przestrzeń tworzonego przez zapach obrazu ociepla się, wypełnia i pozwala oswoić.
Pojawiające się na tym etapie nuty kwiatowe (naprawdę jest tu aromat kwiatu lotosu!) i słodko miodowe zadziwiająco spójnie łączą się z akcentami morskimi tworząc nową jakość. Surowy morski brzeg stał się wspomnieniem przyczajonym pod ciepłą, bezpieczną słodyczą jak osuszony i ogrzany w dłoni morski kamyk ułożony między kaszmirowymi sweterkami w walizce. Kaszmir jest niebieski, ale ten kamyk tu nie mieszka.
W miarę jak oddalamy się od początku tej historii, oddalamy się też od wizji oceanu. Zawiesiste nuty nieśmiertelnika i miodu stają się coraz bardziej intensywne, zapach pięknieje w sposób klasyczny, perfumeryjny i przyznaję, że przy pierwszych testach poczułam w tym momencie rozczarowanie.
A jednak… Turquoise nie przekracza granicy czyniącej z niego zwyczajne perfumy. Na etapie kiedy aldehydowe nuty morskie stłumione zostają przez ciepłą słodycz (co nie znaczy, że nikną zupełnie) pojawia się kolejny wart uwagi akord tej kompozycji. Baza. Baza szlachetnie drzewna, łącząca ciepłą, słodko dymną woń spokojnie tlącej się żywicy i aksamitny aromat szlachetnego drewna z chłodem ciągle brzmiącej w tle terpentyny i goryczką schnącej kolendry. Szorstka i miękka jak w Bois d’Ombrie Eau d’Italie, łącząca przestrzeń z drzewnością jak z Feminite du Bois Shiseido.
Wyobraźcie sobie zapach: wciąż wyczuwalny ocean, słone fale wpełzające na brzeg tuż za pobliskim wzniesieniem, ślad miodowej słodyczy kwiatowej nuty serca i bliskie, bogate nuty drzewno – dymne. Wszystko to razem tworzy efekt wart poznania.
Gasnący na skórze Turkus w fazie schyłkowej znów wraca do morza. I, z żalem stwierdzam, że nieco się „wypłaszcza”, traci wielowymiarowość. Tym razem nie jest to wietrzny klif z lasem za plecami, lecz ciepła plaża wieczorem, kiedy powietrze jest statyczne i ledwie słychać leniwy plusk fal na łagodnym brzegu.
Ten uwięziony w grubym szkle błękitny ocean jest jak olfaktoryczna podróż żaglowcem: będzie pięknym przeżyciem dla kochających nuty morskie i długim koszmarem dla perfumeryjnych szczurów lądowych.
Chociaż zaraz… Zaraz…
Przecież ja nie lubię nut morskich!
Data powstania: 2009
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: terpentyna, igły sosny, owoc róży, żywica elemi, somalijskie kadzidło (wedle niektórych źródeł somalijska żywica olibanum), jałowiec
Nuty serca: alga fucus (morsztyn), lilia, pachnąca trzcina, kwiat lotosu, kolendra
Nuty bazy: nieśmiertelnik, miód, drewno balsamowca mirry, ambra
7 komentarzy o “Olivier Durbano Turquoise”
Rozumiem, że byli domyślni i dodali próbkę? 😀
Truskawa
Dodali! Wspaniali są. 🙂
Chociaż…. Brałam pięć flaszek Durbano, więc nietrudno było się domyślić, że mogę być zainteresowana kolejnym. 🙂
o Ty szczęściaro! trochę się zawiodłam… zdecydowanie nie lubie nut morskich, choć to jeszcze bardzo wzmogło moją ciekawość i rządze poznania. no oceanu bym się nie spodziewała:/
GothicAristocrat
Mnie ostatnio coś wzięło na morze 🙂 Widocznie tęsknie do gorących , pełnych życia i soli wód. Na razie męczę Ocean Demeter,ale Turkusa chce jak na najszybciej wypróbować [coś czuję,że się polubimy]. Twoja recenzja tylko zaostrzyła mój apetyt.
Gothic, ja też się nie spodziewałam. Jakoś nie przyszły mi do głowy tak dosłowne glony u Durbano. Czy jestem rozczarowana nie wiem. Zapach jest ciekawy, pod glonami narawdę wiele się dzieje. Ale mieć nie chciałabym. Może to i dobrze, bo mam już trzy flaszki Durbano w szafkach. 😉
Hisoko, jeśli jesteś w stanie poradzić sobie z Oceanem Demeter, to Turkus może Ci się spodobać. No i przy okazji polecam Salt Air. Moim zdaniem jest ładniejsze, niż Ocean. Bardziej "noszalne".
Kolejny opis, który sprawia, że chcę je poznać. Nie wiem, czy bym polubiła, ale poznać bym chciała. Przez twój opis mam "charpkę" na testy właśnie:)
Madzik, poznasz w sobotę, mam nadzieję.
Prawdę mówiąc sama nie wiem, czy naprawdę "polubiłam" Turkus. Flaszki mieć na pewno nie będę. Chyba nie pragnę nawet odleweczki – to zapach z tych, które wzbudzają we mnie pozytywne emocje bez chęci używania.