.
Ten zapach został wyposażony w opowieść.
Opowieść zwykle przekłada się bezpośrednio na wyniki sprzedaży, bo przecież łatwiej jest bazować na ludzkim snobizmie (albo romantyzmie, niechaj będzie), niż oczekiwać od klienta dobrego węchu.
Ta sama zasada rządzi przemysłem muzycznym, w którym utwór i album „sprzedaje” teledysk hołdujący zasadzie, że ludzie znacznie lepiej widzą, niż słyszą. Przynajmniej większość.
Tym razem historia jest zacna: Victrix odziedziczył imię po rzymskim legionie (ciężko wyczuć którym dokładnie, bo nazwę tę nosiły dwa w różnych okresach, a kolejne dwa zdobyły ten zaszczytny przydomek już istniejąc) i jako spadkobierca rzymskiej tradycji ma emanować szlachetnością i siłą. I jeszcze ma być władczy i męski.
Brzmi… Zniechęcająco. :-]
Próbkę mam od dawna. Od tak dawna, że nawet nie wiem skąd do mnie przybyła.
Nuty znam od „jeszcze dawniej” i doprawdy, powinny mnie skusić. Tymczasem biedny Victrix przeleżał w pudełku z próbkami do testów „na już” chyba z rok; wciąż, wbrew nazwie, przegrywając z innymi kandydatami.
Kiedyś wąchałam go przelotnie przy okazji perfumeryjnego zlotu (o zlotach zwanych sabatami muszę kiedyś napisać więcej) i zapamiętałam głównie wrażenie potężnej zieloności.
I owszem, Victrix jest zielony. Ale zielony nie uroczą, perfumeryjną delikatnością zieloniutkich listeczków wypreparowanych, wypindrzonych i bezlitośnie wkapanych do szklanego więzienia.
Victrix to zieloność niepokorna, krzaczasta i pikantna. Nie są to listeczki dla owieczki. Tę feerię aromatów zniesie tylko koza. I taką iście kozią „rogatość” w tym zapachu widzę.
Koza jest zwierzęciem niegroźnym w sumie. I niewymagającym. Nie poluje, zamiast ryczeć pobekuje, zeżre co popadnie, ze starą ścierką włącznie, wydoić się da nawet… A jednak, tresura kozy to orka na ugorze. Koza robi po swojemu, aportować nie będzie, jak zechce zeżre nam cukierka z kieszeni wraz z kieszenią, a mleko i tak daje niedobre.
Rozumiecie? Victrix jest zielony, roślinny, żywotny i świeży. Nie robi wrażenia killera, nie jest monumentalny i przytłaczający, ale daję słowo, do miłego świeżaka mu daleko. Bo tak naprawdę jego zieloność to fasada. Victrix to perfumy przyprawowe przebrane w zielony kubraczek.
Stanowiące główny akord kompozycji laur i kolendra nie pachną ziółkami z przydomowego ogródka, lecz wdzierają się w nos (i w mózg tym samym) intensywną, wytrawną, cierpko – goryczkową nutą napchaną olejkami eterycznymi jak strach na wróble słomą. Obecność świeżego jałowca i pieprzu oraz soków roślinnych pachnących jak połączenie sosny i sykomory dodatkowo pompuje w ten akord przestrzeń, która jednak zamiast rozrzedzić kompozycję, zwiększa ciśnienie.
I powiem to jeszcze wprost: to otwarcie, pierwszy akord szalenie mi się podoba.
Wychodzi na to, że jestem kozolubna. 😉
Z czasem zapach przycicha i, moim zdaniem, dzieje się to zdecydowanie zbyt szybko.
Profumum przyzwyczaiło mnie do kompozycji o sporej mocy i świetnej trwałości, a tu… A tu nie jest tak świetnie, niestety.
Nie wynagradza mi tego zbyt wczesnego uspokojenia nawet pojawiający się zamiast koziej buńczuczności aromat, który gdyby nie brak cytrusów w nutach określiłabym jako wiórki bergamotowej skórki wydłubane z suchej mieszanki mocno fermentowanych czarnych herbat. A gdyby nie brak traw, to jeszcze uściśliłabym, że te bergamotkowe skórki wrzucono wraz z resztką herbacianych listków w kupkę świeżego, niedosuszonego siana. 🙂
Nie wyglądam z utęsknieniem bazy, ale kiedy nadchodzą nuty drzewne to i one są ładne.
Na stronie Perfumerii Quality widnieje wilgotne drewno w nutach. Jak dla mnie to nie jest stricte wilgotne drewno, lecz znów przebieranka: stylizowane na wilgoć złożenie cedru z korzeniem wetiweru i paczulą. Nie wiem, czy nie ma też w bazie śladu jakiegoś składnika odzwierzęcego. Stawiałabym na odrobinę cywetu dodającego tej nietypowej bazie pewnej niepokojącej, lepkiej cielesności.
Mogłabym ciągnąć kozie skojarzenia, ale już nie będę. Bo nawet ta niecodzienna, rzeczywiście nie „schnąca” na skórze baza mi się podoba.
Nie dane mi będzie zapewne rozstrzygnąć, czy Victrix nie przesycha do końca dlatego, że rzeczywiście taki był zamysł twórców, czy raczej dlatego, że „nie zdąża”, bo niestety, po godzinie zostają z dumnego rzymskiego legionu dość niemrawe niedobitki ledwie, a po trzech godzinach zapominam, że w ogóle użyłam perfum.
No cóż… Wszystko ma swój koniec.
Kołacze mi się jednak w głowie myśl uparta, że perfumeryjna metafora Cesarstwa Rzymskiego powinna nieco dłużej trwać. Czy mylę się?
Twórcy: familia Durante
Nuty zapachowe:
różowy pieprz, wetiwer, laur, kolendra, piżmo
* Pierwsza ilustracja do tekstu jest dziełem Mariusza Kozika opisującego swoje prace nickiem Lacedemon. Chętnie napisałabym, ze pochodzi ze strony Autora: www.lacedemon.info, ale tak naprawdę znalazłam ją zupełnie gdzie indziej, zaś Twórcę zidentyfikowałam po podpisie. I warto było.
** Pana na drugiej przedstawiać nie trzeba, ale dla porządku: Russell Crowe w „Gladiatorze” Ridleya Scotta
*** Ostatnie zdjęcie to okładka powieści Valerio Massimo Manfrediego „The Last Legion”
5 komentarzy o “Victrix Profvmvm (Profumum Roma)”
Zaczęłam czytać i robiłam wielkie oczy – po wstępie spodziewałam się, że zapach sfujasz, w co sama nie mogłam uwierzyć. Bo przecież on jest niemal idealny. Nie sfujałaś 🙂
Żałuję, że szybko na Tobie gaśnie, bo ja kilka godzin go wyczuwam… Nie miałabym nic przeciwko, gdyby ktoś zapragnął sprezentować mi jakieś 30ml tego płynu 😉
Te kozy są khe…. khe…. słodkie ( bo przecież nie niszowe:)). Zestawione ze zdjęciem Russella dają za to porażający efekt 😀
A o zlotach to może lepiej nie pisz….. 😀
Russel Chwilowo Kóz jest wporzo, kozonie prawie tak sympatyczne, jak na okładce Tiamatowego Judas Christ (kozoń ów się uśmiecha, jak na mój gust).
Osobisty Kotulec Victor też się dziś uśmiechał. Miłego dnia!
Escritoro, ani myślę fujać na ten zapach, bo naprawdę jest piękny. I niezwykły.
Jakaś ta recenzja mi nieentuzjastyczna wyszła, ale naprawdę podoba mi się w nim wszystko, z wyjątkiem ulotności.
Przypomina mi Calamus CdG, tylko bardziej wytrawny i właśnie rogaty. 😉
Madzik, kozy są jak najbardziej niszowe i uroku pełne, ale nie w "ten" sposób. 😉
Mam nadzieję, że porażający efekt nie poraził Cię za bardzo. 😉
Miciel, Russell wielki jest, a kozy… Kozy są mniej wielkie, ale za to fajne. I miały być zadowolone. Udało mi się nawet znaleźć zdjęcie pod tytułem "smiling goat", ale nie miało zielonego tła. 🙂
Kotulca wymiziaj i miły dzień miej takoż. :-)))
Pewnie, że nie poraził:) Wręcz przeciwnie – zaskoczył ale i rozbawił:) Potwierdzam – kozy są fajne:)