Tym razem nie zastanawiałam się, czy podsumowywać rok, czy nie. Wcale niekoniecznie dlatego, że wszyscy podsumowują, i na pewno nie dlatego, że usiłuję postępować konsekwentnie.
Po prostu w tym roku sporo się w pachnącym świecie działo i notka ta sama mi się pchała przez neurony.
Aby zachować względny porządek i ewentualnie umożliwić niezainteresowanym niszą Czytelnikom porzucenie tekstu po części poświęconej zapachom selektywnym zacznę od tego, co w tym roku znalazłam na sephorowych i douglasowych półkach. A nie było tego wcale tak mało – nawet człowiek wykazujący nikłe zainteresowanie głównym nurtem perfumeryjnej sztuki musiał zauważyć, że coś się dzieje. Inna sprawa, że nowatorsko nie było.
Zacznę od gwiazdy (sic!) wśród firm tworzących zapachy selektywne, która w tym roku zafundowała nam sporo odgrzewanych smakołyków: Thierry Mugler.
Po pierwsze nowe – nie nowe zapachy z linii Angel i Alien: Sunessence oraz Liqueur de Parfum. Podobno wersje letnie mają na stałe wejść do oferty, choć odnoszę wrażenie, że zabieg ten obliczony jest głównie na maksymalizację zysków. W sumie, TM ze swoimi licznymi limitowanymi flakonikami i kolekcjonerskimi dupslami jest specjalistą w tej dziedzinie.
W każdym razie ja osobiście wolałabym, żeby na stałe w ofercie zostały raczej pachnące likiery.
Po ubiegłorocznej limitowanej edycji A*Men Pure Coffee Mugler uraczył nas kolejną limitowanką dla panów: Pure Malt. Zapach uznawany za udany, choć dla mnie nieco zbyt lepki; mniej urodziwy (ale za to trwalszy), niż pomysł z ubiegłego roku. W ogólnym a*menowym rankingu i tak wygrywa klasyk.
Spore wsparcie reklamowe w postaci szóstki urodziwych golasów dostała seria Kart Tarota Dolce & Gabbana:
– L’Amoureaux 6
– L’Imperatrice 3
– La Lune 18
– La Roue de la Fortune 10
– Le Bateleur
Zakładałam pojawianie się mrocznych uniseksów z charakterem; w praktyce otrzymaliśmy kompletną perfumeryjną pop papę bez pomysłu. Jedynym zapachem z serii, który ewentualnie uznałabym za interesujący jest Koło Fortuny, jednak jego „interesującość” polega głównie na tym, że nieco przypomina mi Angela. Reszta w ogóle nie zostaje w pamięci.
Ładne, choć także nie odkrywcze są zieleniny Sisley: Eau de Sisley 1, 2 i 3. Dla wielbicieli zapachów świeżych, na lato, niezobowiązująco i jednocześnie niemdło. Mam wrażenie, że Sisley usiłowało powielić sukces serii Aqua Allegoria Guerlain i w tym kontekście stare (albo i niezbyt stare), dobre Guerlainy jednak wygrywają.
W okolicy lata na półkach pojawiła się damska wersja drewniaka Dsquared 2: She Wood – bardzo przyjemny, z wyczuciem złożony zapach łączący nowoczesność z łagodnością i perfumeryjnym umiarem. Bardzo podoba mi się w tej kompozycji nie tylko łagodne, fiołkowe otwarcie, ale też jasna cedrowa baza o doskonałej trwałości.
Również świeżynka w sephorowej ofercie – He Wood Rocky Mountain wydaje mi się zapachem udanym, choć nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że wypromowano go trochę na siłę. Zanadto przypomina wersję klasyczną, bym potraktowała go jak nowość.
Za to długo oczekiwaną damską wersję Encre Noire zaliczyć muszę do niewypałów. Przeciętniak bez polotu i tego czegoś, co uczyniłoby z niego zapach na miarę genialnej kompozycji dla mężczyzn. Która to kompozycja została, podobnie jak M7 YSL, najprawdopodobniej poddana liftingowi, bo to, co aktualnie stoi na sephorowych półkach pachnie mniej drzewnie, niż zawartość flakonika oczekującego wiosny w czeluściach mojej toaletki.
Alberto Morillas do spółki z Narciso Rodriguezem zaprezen- towali nam w tym roku nowy zapach – Essence.
Kompozycja jest jednocześnie minimalistyczna i gęsta. Ciekawa. Ale na mojej skórze nie gra – piżmi się i przydusza kwiatami. Klasyczne Narcyzy chyba miały u mnie wyższe notowania.
Ambrową kompozycję pod nazwą L’Eau Ambrée wprowadziła na rynek Prada. Miłośniczki klasycznej Prady załapały się na przyspieszone bicie serca, niecierpliwe zakupy w ciemno i… Chyba na rozczarowanie. Widzę trend wyprzedażowy. I chyba go rozumiem. Za mało Prady w Pradzie i za mało ambry w Ambrze.
Rozczarowała mnie też nieco kompozycja firmowana nazwiskiem Hale Berry – Hale. Nie wiem właściwie dlaczego liczyłam na to, że będzie odbiegała od standardowych celebrity perfume. Może dlatego, że lubię Hale jako aktorkę i podziwiam jako piękną kobietę? W każdym razie nie odbiega.
Ze wstydem przyznaję, że nie udało mi się jeszcze przetestować zbierających świetne recenzje Sensuous Estee Lauder (nie mam usprawiedliwienia, nie wiem dlaczego tak się stało), a z kolei na równie dobrze ocenianą, a przetestowaną już Lolitę mówiącą Tak nie chce mi się nadwyrężać opuszków…
Już widzę, że wyszło mi mało entuzjastycznie. Nic to. W części drugiej, poświęconej niszy, będzie lepiej.
Oczywiście i w tym przypadku (a może szczególnie w tym przypadku) nie będę w stanie wspomnieć wszystkich nowości, które przyniósł nam 2009 rok. Wymienię więc kilka takich, które uznałam za najważniejsze lub najciekawsze.
Zacznę od jednej z najbardziej niezwykłych firm na perfumeryjnym rynku: Comme des Garcons.
Rok 2009 to rok niezwykłych aliansów.
Po perfumach stworzonych w 2008 roku przez Antoine Maisondieu i zwariowanego kapelusznika Stephena Jonesa, tym razem pod auspicjami CdG siły połączyli: pracujący zwykle dla Etat Libre d’Orange Antoine Lie oraz artystka i kolekcjonerka Daphne Guinness. Owocem tej współpracy jest ekscentryczna Daphne. Pracujący pod skrzydłami Rei Kawakubo perfumiarze opracowali zapachy dla londyńskiego Dover Street Market i artystowskiej firmy meblarskiej Artek.
Dla mnie najważniejsze nowości z partyzanckiego podwórka to po pierwsze (moim zdaniem pochopne i niepotrzebne) wycofanie serii Synthetic, oraz pojawianie się drugiego zapachu z serii Monocle: Laurel – z laurem, pieprzem, cedrem, paczulą, kadzidłem i ambrą w składzie. W ciemno zakładam, że będzie to „najmojsza” z tegorocznych propozycji Comme des Garcons.
Z przyjemnością odnotowuję zwyżkę formy Christophera Sheldrake’a. Po rozczarowującej premierze Nuit de Cellophane z początku roku i zrefor- mułowanym (moim zdaniem zepsutym) Feminite du Bois obawiałam się, co dalej. Fille en Aiguilles skłonna jestem uznać za kompozycję bardzo dobrze rokującą, a i testowane z woskowej próbki Fourreau Noir nie wieją grozą.
Oczekiwany przeze mnie (i nie tylko przeze mnie) piąty zapach z kolekcji Parfums de Pierre Poemes Oliviera Durbano – Turquoise okazał się kompozycją bardzo ciekawą i do tego dobrą, ale nie prorokuję jej powodzenia, jakim cieczy się na przykład Rock Crystal. Właściwie myślę, że będzie najmniej popularnym z dotychczas wypuszczonych na świat „Durbanów”. Właśnie przez swoją nietypowość. Chociaż… Powinnam być ostrożna z proroctwami, bo kiedy odkrywałam nieomal jednogłośnie na forum okrzyknięty śmierdzielem wszech czasów Black Tourmaline też byłam przekonana, że będę osamotniona w zachwycie.
Spory sukces odniosła za to jedna z dwóch nowych kompozycji właściciela i naczelnego nosa Parfum d’Empire Marca Antonio Corticchiato – Wazamba. Ma ona nie tylko sporą moc, ale też jest niezwykle zmienna, niestabilna (w pozytywnym znaczeniu) na skórze. Fascynująca.
Za to 3 Fleurs to klasyczne nic specjalnego. Jaśmin, tuberoza – ciężko i bez wdzięku. Przewidywałam to czytając skład. Corticchiato specjalizuje się w zapachach o wdzięku nosorożca.
Z mieszaniną radości i niepokoju obserwuję jak na salony wchodzi nuta dotychczas zaniedbywana – oud. Nie wiem, czy można to już nazwać modą, ale wybór zapachów z dominującą nutą agaru staje się coraz większy.
Fala ta przyniosła nam, między innymi, całkiem niestety niespecjalne Arabian Nights – Pure Oud By Kilian, interesujące i bezkompro- misowe Oud 27 Le Labo, które miały stać się moim agarowym Świętym Graalem (ale się nie stały), a także stworzone przez Bertranda Duchaufour dla l’Artisan Parfumeur monstrum zwane Al Oudh. Nota bene inna tegoroczna premiera – Havana Vanille też się tej spółce nie udała.
Kompromis między nutą trudną i łatwą urodą udało się za to osiągnąć Martienne Micallef (a właściwie jaj małżonkowi Geoffreyowi Naymanowi) przy tworzeniu Aoud Gourmet. Przyjemnie (choć bez szału) wypadły też męskie i damskie Epic Amouage – oba z agarem w składzie.
Nie mogę nie wspomnieć o dziele Romano Ricci na usługach Juliette Has a Gun: Midnight Oud. Naprawdę nie spodziewałam się, że zapach akurat tej firmy stanie się moim agarowym marzeniem. A jednak ta właśnie kompozycja jest dla mnie drugą, po Black Afgano Nasomatto miłością wśród tegorocznych premier. Tyle, że o Czarnym Nasomatto (o którym mój nos mówi, że także ma oud w składzie) już nie marzę, bo flakon kupiłam natychmiast po zakończeniu testów.
I last but not least – Czech & Speake przywróciło ludzkości dwa swoje zapachy, w tym pięknie agarową Dark Rose.
Dla porządku wymienię jeszcze tegoroczne agarowce, których na razie nie udało mi się poznać. To, przede wszystkim, Oudh Lacquer Liz Zorn i stworzony przez Bond No. 9 dla Harrodsa „Perfume”.
A także perfumy firm, które do moich faworytów nie należą. Comptoir Sud Pacifique z czterema zapachami, których moja wyobraźnia nie obejmuje: Aoud de Nuit, Aouda, Nomaoud & Oud Intense plus Montale ze zwyczajową furą „Aoudów”, które z kolei jestem w stanie sobie wyobrazić aż nadto plastycznie…
Co jeszcze?
– Mark Buxton – kreator tworzący wcześniej między innymi dla Givenchy, Versace, Burberry, Cartier, znany ze swej wieloletniej współpracy z Comme des Garcons i Biehl Parfumkunstwerke stworzył markę Mark Buxton i od tego roku sygnuje perfumy własnym nazwiskiem.
Z żalem wyznaję, że podczas pobieżnych testów nie udało mi się wykryć w buxtonowych kanciastych flakonach niczego, co wybijałoby się ponad przyzwoitą perfumeryjną przeciętność.
– Pojawiła się druga seria Six Scents.
– Boadicea the Victorious intensywnie promuje kilkanaście nowych (ale niestety nie bardzo nowatorskich) kompozycji. Za to flakony mają piękne.
– Nadzieje nierozsądne budzi we mnie nowy zapach Toma Forda Arabian Wood.
– Rzutem na taśmę, tuż przed końcem roku Juliette Has a Gun uraczyło nas zapachem noszącym imię Calamity Jane, Profumum dwoma ciekawostkami: Aquae Nobilis i Oxiana, a Hilde Soliani czekoladowymi smakołykami: CiocoRosissimo i CiocoSpesizissimo (oby były strawne).
– Nie sposób także nie wspomnieć o pojawieniu się drugiego Costesa. Dlaczego nie sposób? Bo spiritus movens tej kompozycji jest genialna Olivia Giacobetti, a w składzie cynamon i gwajak… Niuchonieczność.
– No i marzy mi się poznanie Turtle Vetiver LesNez. Ze spełnieniem tego akurat marzenia nie powinnam mieć wielkich problemów.
I na koniec prywata.
Po pierwsze stworzyłam indeks recenzji i postaram się systematycznie uzupełniać go linkami do odpowiednich postów. Póki co, każdy zapach można odnaleźć za pomocą wyszukiwarki umiejscowionej pomiędzy archiwum bloga, a listą polecanych blogów. Mam nadzieję, że ułatwi to Wam korzystanie z tego wciąż rozrastającego się zbioru tekstów.
Po wtóre i najważniejsze: wszystkim, którzy dotrwali do końca tego dłuuugiego posta gratuluję wytrwałości i szczerze, z całego serca życzę wyłącznie szczęśliwych chwil w Nowym Roku, wielu pięknych marzeń (wcale nie tylko zapachowych) i oczywiście tego, by się spełniały. Nie za prędko, żeby poczuć ich wagę i radość spełnienia, nie za późno, by niecierpliwość nie zaczęła Was uwierać.
Tym, którzy nie dotrwali do końca też, oczywiście, życzę jak najlepiej i mam nadzieję, że nawet niedoczytane życzenia się spełnią.
Tak więc szczęścia Wam życzę. Reszta nie ma znaczenia. 🙂
* Ilustracje do posta to w większości zdjęcia reklamowe. Wyjątek stanowi zdjęcie Aoud Gourmet, którego autorem jest Nathan Branch oraz rysunek perfumeryjnej choinki będący dokonaną przez Olę zwaną na forum Wizaż Cbr lub Pandą (o Oli już u mnie było) przeróbką pracy znalezionej tutaj.
4 komentarze o “Subiektywne posumowanie roku 2009”
Przyjmij Droga Sabbath spoznione zyczenia noworoczne 🙂 i oby Twoj wspanialy blog trwal i trwal – bo ogromnie lubie Cie czytac 🙂
lune
Lune, witaj!
Dziękuję Ci serdecznie – ogromną radość sprawiły mi Twoje życzenia. Naprawdę wielką.
Myślę o Tobie częściej, niż sądzisz i cieplej, niż zapewne przypuszczasz.
Ściskam Cię serdecznie i noworocznie. 🙂
Dotarłem do końca wpisu 🙂 Bardzo interesujące podsumowanie roku. Jedna rzecz mnie jednak zastanawia. Jak nazwisko Sheldrake'a – jako rzekomego kompozytora perfum Lutensa – ma się do – autoryzowanego jak sądzę – wywiadu z Sergem, zamieszczonego w bodajże grudniowym Twoim Stylu? Serge, zapytany o autorstwo jego perfum, jednoznacznie stwierdza, że komponuje je sam. Mało tego – że ma sporą na ten temat wiedzę, i że mógłby napisać książkę o komponowaniu perfum, ale zamiast tego woli je tworzyć. O co chodzi z tym Sheldrakiem? Kto tu jest nosem – on czy sam Lutens?
Oczywiście życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku Sabbath! Odkrywaj kolejne olfaktoryczne krainy i nie przestwaja pisać bloga! Pozdrawiam!
Witaj, dziękuję za krojone na miarę życzenia. 🙂
Ty też nie przestawaj, jesteś coraz lepszy – czytam z przyjemnością.
Poruszyłeś ciekawy temat. Co prawda Twój Styl nie mieści się w kategorii pism, które czytam, ale zaintrygowałeś mnie na tyle, że poszukam kogoś znajomego, kto ma ten numer w celu osobistego przeczytania wywiadu.
Kwestia autorstwa kompozycji SL jest o tyle dziwna, że na przykład na Basenotes jako autor wszystkich zapachów mających premierę do 2006 roku włącznie figuruje Sheldrake. W późniejszych… Nosa nie ma.
Nie wiem, co się stało. Czy Lutens uznał, że już zna się na komponowaniu zapachów i rzeczywiście sam "miesza", czy też doszło do jakichś spięć na linii Lutens – Sheldrake? Anyway – warto poszukać informacji na ten temat.
Dziękuję Ci pięknie za zwrócenie uwagi – bez Ciebie nie wiedziałabym o tym wywiadzie i nie znałabym "wielkiej nowiny". 🙂