Katar trzyma, a mnie się pisać chce…
I dzięki Left Side of the Moon mam o czym, dostarczyła mi bowiem świetnych tematów do mojego FAQ, którego, nota bene, jest pomysłodawczynią. Skarb po prostu!
O tym, jak dokładnie wyglądać powinien proces testowania perfum, dlaczego testy są konieczne i gdzie nanosić perfumy, aby mieć z nich możliwie najwięcej radości pisałam już w „Subiektywnym mini poradniku dla początkujących wąchaczy”.
Poniższy tekst jest rozwinięciem tamtego tematu. A może raczej próbą podejścia do niego z innej strony. Strony, którą w komentarzu pod wspomnianym już poradnikiem, wspomniana już Left Side of the moon ujęła jako: Perfumy a ubrania (o wpływach przeróżnych).
Dziś w telegraficznym skrócie o środkach ostrożności, czyli o tym, co można sobie zepsuć perfumami. Poza nastrojem. 😉
Perfumy najlepiej jest nanosić na skórę. Nie na włosy i nie na ubrania, choć zdarza się, że pachną na nich dłużej, niż na ciele.
Powodów jest kilka, a najważniejszym jest ten, że tylko w kontakcie ze skórą, pod wpływem jej ciepła i chemii zapach ma szanse rozwinąć się indywidualnie i niepowtarzalnie, połączyć się z zapachem osoby noszącej go i stać się „jej” zapachem.
Jeśli Was to jednak nie przekonuje dodam, że stosowane na włosy perfumy na bazie spirytusu wysuszają je i niszczą, zaś perfumy olejkowe oczywiście powodują przetłuszczanie. W miarę bezpieczne są perfumy wodne – w tym przypadku sporo zależy od stężenia i rodzaju olejków w nich zawartych.
Zraszanie perfumami ubrań wiąże się z ryzykiem powstania trwałych plam lub odbarwień – szczególnie na tkaninach delikatnych, przeznaczonych do czyszczenia na sucho lub farbowanych barwnikami o słabej trwałości. Jeśli naprawdę zależy Wam na pachnącym odzieniu, przed aplikacją w widocznym miejscu dokonajcie testu na wewnętrznym szwie, wnętrzu kieszeni lub innym niewidocznym fragmencie tkaniny.
Testy na jedwabiu od razu sobie darujcie – bezpośredni kontakt z perfumami będzie dla tej szlachetnej tkaniny zabójczy – plam nie usuniecie w żaden znany ludzkości sposób. No, chyba, że bierzemy pod uwagę wycięcie ich razem z materiałem. :]
Warto też zwrócić uwagę na biżuterię. I nie mam tu na myśli dobierania jej do zapachu, bo to przecież kwestia gustu, lecz ryzyko zniszczenia naszych precjozów przez spirytus. Nie tylko podbarwiane kamienie, ale też naturalne perły mogą stracić kolor i zmatowieć pod wpływem aktywnych składników zawartych w Waszych ulubionych perfumach. Także emaliowane lub glazurowane części naszyjników czy brosz mogą zacząć się łuszczyć pod ich wpływem.
Metodą pośrednią pomiędzy perfumowaniem ciała i odzienia (niestety, przeznaczoną raczej wyłącznie dla pań) jest umieszczenie nasączonego perfumami wacika w miseczce biustonosza. Przyznaję, że nigdy nie zmierzyłam się z tak lokalizowanymi kłębkami waty, pamiętam jednak że kiedyś w ferworze testów umieściłam w biustonoszu pachnący blotterek. Gniótł okropnie, ale zapach rzeczywiście rozwinął się pięknie i czułam go długo.
O innych nietypowych zastosowaniach perfum w następnym odcinku poradnika. Obiecuję, że będzie mniej drętwo, niż dziś.
* Pierwsze zdjęcie znalazłam w sieci jako fragment reklamy Jean Paul Gaultier Le Male, choć flakon wcale na to nie wskazuje
** Druga ilustracja: Jian Wu „Lihgt, figure, drapery”
*** Trzecia Ilustracja: Herbert James Draper „The Pearls of Aphrodite”
12 komentarzy o “Perfumy jako siła niszcząca”
Oj, kiedyś bardzo dotkilwie przekonałam się, że perfumowanie bluzki to nie jest dobry pomysł… Ubrania nie dało się uratować… A "metodę" biustonoszową wypróbuję! 🙂
metoda biustonoszowa dyskryminuje mężczyzn! no chyba że wacik umieszczę gdzie indziej 😉
Beato, współczuję. Szczególnie, jeśli była to fajna bluzka. Dla mnie kupowanie ciuchów to gehenna. 🙁
X, witaj.
Zawsze możesz próbować umieszczać waciki w cudzych biustonoszach. :)))
Ale nie biorę odpowiedzialności za skutki uboczne. :p
O! A to pierwsze zdjęcie to myślałem, że z prywatnego archiwum 😉
Ale ten mężczyzna wie jak używać, najpierw perfumy a potem koszula na siebie, nie na odwrót, bo inaczej spłynie na kołnierz zamiast do pępka.
Świetny post,niby rzeczy o ktorych sie wie ale nie zawsze pamieta i bierze pod uwage;)
Wpadke z ciuchami tez zaliczylam…..nauke wyciagnelam z tego taka,ze teraz robie to od wewnetrznej strony na jasnych kolorach.
Witaj, Sabbath, dziękuję za odwiedziny mojego bloga i komentarz (już Ci odpisałam na niego :-). Widzę, że masz dużą wiedzę na temat perfum. Ja jestem wąchaczem amatorem. Mam swoją ulubioną markę perfum i swoje ulubione zapachy. Kiedyś testowałam większość dostępnych w perfumeriach zapachów, opisując później, jakim są dla mnie kolorem i z czym mi się kojarzą. Jest to podejście zupełnie nieprofesjonalne, ale miałam z tego wiele radości. Tak więc lubię zapachy zielone 🙂
Łukaszu, chciałabym, żeby pierwsze zdjęcie było z prywatnego archiwum. 🙂 Może tylko "przed użyciem" przetrzymałabym gościa trochę w piwnicy bez kontaktów z fryzjerem… 😉
A tę metodę aplikacji perfum – na duża powierzchnię nagiego ciała, zamiast ciurkiem za kołnierz praktykuję ostatnio z wielką przyjemnością. Tyle, że aura powoli przestaje sprzyjać…
Hexxano, czyżbyś wreszcie do mnie zawitała?! Czekałam. 🙂
Jeśli ten post uznałaś za interesujący, to myslę, że jeszcze bardziej spodoba Ci się następny w tej serii… Tak sobie pozwolę budować napięcie. 😉
Miriel, witaj.
Twój sposób odbierania i opisywanie perfum jest tak samo dobry, jak mój. Sama także posługuję się metaforami, barwami, obrazami. Odbieram zapachy emocjonalnie, więc też często na emocjach i systemie skojarzeń buduję opowieść o zapachu. I nie znam lepszej metody. 🙂
Czy Twoje opisy można jeszcze gdzieś odnaleźć?
Czy będzie niedyskrecją, jeśli zapytam o ulubioną markę i ulubione zapachy?
W kwestii komentarzy zaś, zachęcam tak samo, jak Ty. 🙂
Sabbath, lubię Issey Miyakiego. Najpierw zachwycił mnie jego zapach "L'eau d'Issey", który nosiłam przez dosyć długi czas, uważam że jest biało-zielony, ale ta biel jest dusząca jak gęsta mgła, w której ciężko oddychać, na dodatek trochę zimna mgła. Ten zapach kojarzy mi się z bagnem, mokradłami w lesie, zapachem mchu, gnijących roślin w stojącej wodzie. Ale dodatkowo są w nim duszące lilie. I po długim czasie noszenia tego zapachu, nasyciłam się nim i od tych lilii zaczynała mnie boleć głowa. Cały czas jednak uważam, że jest wspaniały.
Potem okazało się, że Miyaki stworzył zapach bardzo podobny, ale pozbawiony właśnie tych duszących lilii. Jest to wspaniały zapach właśnie jak dla mnie stworzony, piękny jasnozielony zapach 🙂 Ale nie kupiłam sobie jeszcze tych perfum (perfumy to dla mnie droga impreza), więc nie mogę powiedzieć, jak się czuję nosząc ten zapach długo. To "L`eau D`Issey Wood Flower". Bardzo też podoba mi się jeszcze jeden zapach tego projektanta: "A scent by issey miyake" – coś przepięknego, bardziej nasycona zieleń, bardziej trawiaście, jak skoszona, mokra, żywa, puszczająca soki trawa.
A opisy perfum robiłam sobie na kartkach albo w wordzie, tylko tak dla siebie, bym potem na podstawie kilku haseł i krótkiego opisu mogła sobie przypomnieć, jak na mnie działał określony zapach i czy mi się podobał.
Pozdrawiam 🙂
Sabbath, szalenie się cieszę, że moje pomysły podchwyciłaś i twórczo rozwinęłaś. Jako początkująca w krainie perfum niszowych i ogólnie mało zorientowana w tym temacie mam sporo pytań, dlatego prośba o FAQ przyszła naturalnie:). Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy, że tak przyjaźnie i szeroko dzielisz się swoją wiedzą i bardzo to doceniam. Unikam dzięki Tobie wielu błędów. O niektórych już napisałam wcześniej, a teraz wypada przyznać, że:
– perfumy na włosy – miałam zakusy by spryskać sobie kark ale skutecznie mnie odwiodłaś od tego pomysłu. Zbyt dużo energii i zabawy kosztuje naprawianie przesuszu.
– z ubraniami postanowiłam trochę więcej uważać, nie chciałabym ich zniszczyć.
– o biżuterii nie pomyślałam nawet. Ostatnio polubiłam ceramiczne koraliki i nie wiedziałam, że kontakt z perfumami może spowodować ich łuszczenie się. Dziękuję!
– wacik nasączony perfumami, to jest dopiero rewelacyjny pomysł! Przetestuję kiedy mi katar minie.
Dziękuję serdecznie. 🙂
Sabb moja kochana:) podczytuje Cie od poczatku tak cichaczem;)i bardzo mi sie podoba to,co sie tutaj dzieje!
Miriel, piękny i sugestywny opis L'eau d'Issey. Znam, mam podobne odczucia, choć mnie wydawał się… Chłodny. Dzięki dodatkowi lilii nieco metaliczny.
L`eau D`Issey Wood Flower nie znam, i chyba mam czego żałować. A A Scent także uważam za zapach niezwykły. Otwiera się na skórze jak nowy dzień i nowe możliwości. Jak gdyby miał wewnątrz przestrzeń (lecz nie pustkę).
Z ideą stworzenia zeszytu będącego podporą dla perfumeryjnej pamięci już się spotkałam. Sama się nad tym zastanawiam, bo często zdarza mi się, że coś wącham i zupełnie zapominam.
Skoda, że Twoje zapiski zaginęły. Musiały być niezwykłe.
Left Side of the Moon, tym bardziej cieszę się, że Ci się moje luźne notki do czegoś przydają. To najlepsze, co mogłam przeczytać. Dzięki!
W kwestii włosów – są osoby, które włosy perfumami skrapiają. I to nie kark, lecz normalnie kosmyki. I żyją, oczywiście. Ja mam jednak suche włosy i traktowanie spirytusem mocno je nadwyręża. Kark to jeszcze relatywnie mały problem – na dole, przy nasadzie włosy są i tak bardziej nawilżone, niż u góry…
Jeśli chodzi o ciuchy, to mnie zdarzyło się zniszczyć jedwabną bluzkę. Podobnie odbarwił mi się szal z kaszmiru. Ale w przypadku pozostałych tkanin (noszę głównie bawełnę) nie mam problemu. Tyle, że ja nie psikam na tkaniny. 🙂
Jeśli spodobał Ci się pomysł z wacikiem, t mój następny wpis z serii powinien dostarczyć Ci sporo pomysłów.
Uściski.
Hexx, miło mi, że się ujawniłaś. 🙂
Ale mnie zaciekawiłaś! 🙂 Odściskuję!