.
Przygodę z Firmą Ramon Molvizar zaczniemy nie od Black Cube (jak się można było spodziewać) ale od podróży do gwiazd. Dobrze jest mierzyć wysoko. 🙂
Dwie „kosmiczne” kompozycje eksploatujące znany od wieków motyw zestawienia Słońca z Księżycem, dwóch ciał niebieskich najskuteczniej zapładniających ludzką wyobraźnię. Opozycja męskość – kobiecość w tym kontekście także jest motywem już klasycznym. Nie byłby pomysł stworzenia perfum słonecznych i księżycowych tak intrygujący, gdyby nie fakt, że w tym przypadku Ramon Bejar – kreator wszystkich kompozycji marki, przełamał powszechny w kulturze masowej schemat utożsamiający słońce z pierwiastkiem męskim, a księżyc z żeńskim.
Pochód męskich bóstw solarnych rozpoczyna najstarsza znana nam spisana mitologia – znalezione w Ur tabliczki opowieściami o losach bogów i ludzi, dzięki którym poznaliśmy, między innymi, triadę bóstw astralnych: Utu, Nannę i Inannę.
Mitologia babilońska, później egipska i grecka przyjęły główną zasadę, czyniącą boga – mężczyznę personifikacją gorącego, życiodajnego, ale i niszczącego Słońca, zaś boginię – kobietę utożsamiającą z łagodnym blaskiem księżyca.
Przy okazji recenzji zapachów Ramon Molvizar warto wspomnieć o kilku przypadkach, kiedy schemat nie zadziałał. Mamy więc staroarabską Asz-Szams, żonę boga księżyca Amm, japońską Amaterasu, słowiańską Saule oraz boginię, której imię nosi słoneczna kompozycja Ramona Bejara: skazaną na pożarcie przez Fenrira Sol.
Myślę jednak, że nie nordycka Sol zainspirowała Bejara. Sabiński bóg słońca, przez Rzymian utożsamiany z Janusem, wedle różnych przekazów mąż lub brat bogini księżyca Luny zdaje się być bardziej prawdopodobnym patronem tej kompozycji – między innymi przez zestawienie z imieniem kompozycji lunarnej właśnie.
Bez względu na konotacje mitologiczne i ich interpretację, Roman Bejar kobiety pragnie odziać w słońce, mężczyzn w blask księżyca.
Sol – Sun
Siostra Słońce
Po Sol – Sun nie spodziewałam się wiele. Nuty zapachowe wskazują na zapach ewidentnie nie w moim stylu i przyznaję, obawiałam się kompozycji przeładowanej, ciężkiej, w stylu arabskich olejków. Tymczasem Sol zadziwia europejskością, „przystępnością” zapachu.
Otwarcie wyraźnie świeże – stonowane, niespożywcze cytrusy rozpromienione dodatkiem świeżego imbiru i zielonkawą, dwuznaczną nutą petitgrain.
Druga nuta – wyraźnie kwiatowa, zaczyna się od jasnego lotosu. Esencjonalny, zbity nieomal aromat jaśminu wychodzi dopiero po chwili. Ciężka, jaśminowo – różana nuta powoli wsącza się w kompozycję zmieniając jej odbiór. Jak rozpuszczający się w ciepłej wodzie miód ogarnia coraz większą przestrzeń, by z czasem zupełnie zastąpić świeży, lekki akord otwierający.
I o ile początkowo uznałam, że to typowy przedstawiciel obowiązującego aktualnie w zapachach selektywnych pop – trendu, to nuta serca w ten trend się nie wpasowuje. Bukiet aromatów kwiatowych z wyraźnie wyczuwalnym jaśminem nie zostawia wątpliwości, że zapach zaplanowany jest jako ekskluzywny i elegancki. Pojawiający się w tle ślad owocowej słodyczy (w tej powodzi kwiatów trudno mi rozstrzygać, czy to brzoskwinia, czy śliwka, czy może już cukrowa trzcina z bazy) dodaje tej onieśmielającej feerii woni miękkości.
Baza jest konsekwentną kontynuacją kwiatowego serca: ciepła, piżmowa, drzewna w stopniu śladowym ledwie, nieco słodka. Nie tłumi nut kwiatowych, współgra z nimi tworząc stonowany, kobiecy, jaśminowy „półorient”.
Jako człowiek, który (straszliwie) nie lubi jaśminu, nie powinnam oceniać urody Sol – Sun. Jednak jako recenzent napiszę, że zapach nie jest obiektywnie brzydki. Jest ładny, może nawet piękny. Ale też zupełnie nie niszowy. Niszowa jest tylko jego nieprzeciętna trwałość – Sol utrzymuje się nad zapachowym horyzontem dłużej, niż jego astralny imiennik.
„Normalność” kompozycji nie jest sama w sobie wadą, oczywiście. Ramon Molvizar nie celuje w gusta klienteli poszukującej mocnych, zapachowych wrażeń, w perfumeryjnych turpistów i wielbicieli zapachu napalmu o poranku. I jako zapach, który ma być, przede wszystkim, ekskluzywny i prestiżowy Sol sprawdza się doskonale. Rzekłabym, że skusić może perfumeryjnych tradycjonalistów upatrujących wyjątkowości swoich perfum nie w eksploracji nowych zapachowych terytoriów, lecz w niezwykłej oprawie zapachu.
Mnie zdecydowanie nie, ale to doprawdy nietrudno było przewidzieć.
Twórca: Ramon Bejar
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cytryna, imbir, bergamota
Nuty serca: orchidea, lotos, róża, jaśmin
Nuty bazy: piżmo, egzotyczne drewno, trzcina cukrowa
Luna – Moon
Brat Księżyc
Niezwykłe, odważne otwarcie z miejsca nastawiło mnie do Księżyca entuzjastycznie. Gorzkawe, podsuszone, pikantne zioła wzbogacone niepokojącą, cielesną nutą mają urodę niejednoznaczną: klasyczną i nowoczesną zarazem.
Jednak to nie wymienione w nutach bazylia, kolendra i kardamon stanowią o wyjątkowości tych perfum. To, co kazało mi nerwowo szukać w pamięci kompozycji siostrzanej dla Lune, znanej mi już, to pieprz. Chmura aromatycznego, świeżo mielonego pieprzu. Eterycznego, ekspansywnego, chłodnego jak kamfora.
Pierwsza do głowy przyszła mi analogia z Opusem, ale Luna bije na głowę klasyczne dzieło Penhaligon’s. Tu mamy pieprz gorzki, trudny i przez to bezlitośnie piękny – taki, jak w Poivre 23 Le Labo, ewentualnie w jeszcze trudniej dostępnej Entropii poskładanej przez grupę polskich studentów.
Pod warstwą przypraw czają się nuty drzewne – jasne i suche, jak wąskie deszczułki wysuszone nad nagrzaną blachą pieca.
Po godzinie od aplikacji, zapach wciąż jest surowy, pieprzowo szorstki; nagrzewa się jednak powoli, wypełnia. Bogata, ciepła baza stanowi niezwykły kontrast w stosunku do wymagającego otwarcia. Nieco dymne nuty drzewne eksploatują drewna miękkie, orientalne, słodkie nieomal: gwajak, sandałowiec, ciepłe żywice. Pojawia się ślad kredkowej nuty z Palisandra Comme des Garcons – tu jednak jest ona wycofana, nienatrętna. Ambra i piżmo wzmacniają wrażenie miękkości i ciepła tworząc łagodne tło dla gasnących nut przyprawowych.
A każda z tych nut zdaje się być w tym zestawieniu naturalna, właściwa, na miejscu.
Po kilku godzinach Lune zasypia na miękkiej ambrowej poduszce śniąc sny o potędze: o huraganach pieprzu i cichych świątyniach.
Chciałabym, żeby Księżyc Ramona Bejara był tak trwały, jak jego siostra – Słońce…
Twórca: Ramon Bejar
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bazylia, kolendra, kardamon
Nuty serca: białe drewno
Nuty bazy: ambra, piżmo
* Ilustracja trzecia: Ramsey Lewis ” Sun Goddess” – okładka albumu
** Ilustracja piąta: MaaY „Moon God” pochodzi z bloga MaaY.
16 komentarzy o “Sol – Sun i Luna – Moon Ramon Molvizar”
Zabawne, zawsze uważałam,, że ze mnie bardziej księżycowa, niż słoneczna dziewczyna… ale jakoś żaden z zapachów jakoś szczególnie mnie nie kusi (co nie znaczy wcale, że… nie chcę ich przetestować ;P ). Przypomniałam sobie za to pewną grecką baśń o dziewczynce, która była córką Słońca – i teraz myślę, że faktycznie ona mogła pachnieć, jak Sol.
Od Luny odstrasza mnie pieprz – ale może dlatego, że mam z nim dość trudne doświadczenia? Za to drewna kuszą, oj, kuszą. 😉
A w ogóle, to się chcę pochwalić: w moim otoczeniu zainteresowanie pachnidłami niszowymi rośnie w tempie coraz szybszym tempie; co mnie bardzo cieszy (tekst z dzisiejszego popołudnia: "bo ja myślałam, że perfumy niszowe są tylko takie, jak te twoje siekiery" 😉 ). Albo to: "bo w tych z Sephory czy Douglasa sztuczność wyczuwam jakąś" – sublimacja zapachowa narodu rośnie. 🙂 [a wspominam o tym pomna tego, że kiedyś doniosłaś o stopniowym "wyrabianiu się" Twojego otoczenia 🙂 To naprawdę działa! Wystarczy podpychać ludziom pod nos różne pachnące fiolki.]
Ha! Pewna moja znajoma napisała mi kiedyś, ze jestem gorsza, niż dżuma. Komplementu tego niezwykłego doczekałam się po tym, jak zaczęła oszczędzać na flakon Carnation. 🙂
W kwestii księżyca i słońca – lubię jedno i drugie. Księżyc jest chłodny, bardziej w moim stylu, ale ja kocham lato, więc od wzgardzenia słońcem jestem daleka. Tutaj jednak preferencje mam zdecydowane.
Wiedźmo, pieprz odstrasza Cię z przyczyn perfumeryjnych, czy spożywczych? Bo ja spożywczo pieprzu nie lubię, ale w perfumach owszem. Próbkę Opusa mogę Ci wysłać.
Też staram się trochę upowszechniać zapachy. Raczej staram się nie wymawiać (przynajmniej na początku) takich słów jak "nisza";) Co dziwne (a może i nie) bardziej "otwarci" są mężczyźni;)
Pieprz – yes, yes, yes. Zbieg okoliczności – dzisiaj myślałem o Poivre 23;) a tutaj o pieprzu…
A wiesz Piotrze, że też przyszło mi do głowy, że bardziej otwarci są mężczyźni?
Potem uznałam, że moja opinia może nie być obiektywna z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że jednak więcej mam znajomych mężczyzn, niż kobiet i częściej tak szczerze i o wszystkim gadam z mężczyznami (to trochę z moich zainteresowań wynika, trochę ze sposobu bycia). Po drugie wydaje mi się, że ludzie ogólnie bardziej skłonni są dostosowywać się do tematu, kiedy rozmawiają z płcią dla nich atrakcyjną (i statystycznie częściej jest to płeć przeciwna). Po trzecie wreszcie dlatego, że używam perfum specyficznych… Mężczyźni rzadziej robią "wielkie oczy", kiedy mówię, że mam flakon perfum pachnących wyścigami samochodowymi. 🙂
A pieprz… Głupio się przyznawać, ale zapach doceniłam dopiero dzięki jego obecności w perfumach – wcześniej nie używałam. Nawet na przysłowiowego pomidorka.
Hmm, myślę, że z księżycem byłoby mi po drodze… szczególnie pieprz bardzo zachęca, a porównanie do Le Labo tylko tę zachętę potęguje.
Co do pieprzu w wydaniu spożywczym – uwielbiam, w ogromnych ilościach. A jak jest jeszcze wzmocniony dawką sporą chili, jalapeno i innych żyletek, tym lepiej 😉
Ja lubię ciepełko, ale bez przesady: denerwuje mnie nawet, kiedy czuję ostre słoneczne światło na twarzy (i oczy mnie bolą potem 🙂 ). Więc księżyc jest bardziej "mój" – mimo, że staram się świecić światłem własnym. 😉
Pieprz kulinarnie nawet lubię, choć zależy w jakiej formie (marynowane ziarenka albo wszelkie postacie świeżo zmielonego są okej). Tylko różnie reaguję na perfumy z nim w roli głównej: np. Rose Poivrée TDC bardzo lubię, ale już pieprz od L'Artisan – znacznie mniej.. Za przesłanie byłabym wdzięczna, tylko nie bardzo wiem, czy mogłabym się odwdzięczyć, bo Ty chyba masz (prawie) wszystko. ;)Ale pogrzebię.
Co do perfumowych preferencji "ogółu" – faktycznie, mężczyźni szybciej wykazują zainteresowanie, kobiety muszę dopiero przekonywać, że nisza nie gryzie, a pachnieć kadzidłem to nie wstyd (ani transseksualizm 🙂 ). Najnowszy sukces: moja matka zapałała gwałtowną miłością do kadzideł Durbano. 🙂 Dla porównania, znacznie łatwiej jest mi przekonać mężczyzn, iż róże wcale nie muszą być "ciotowate", czasem wystarczy krótka sesja z kilkoma próbkami albo przeciągnięcie delikwenta na "damską stronę" Douglasa i przekonanie, że nikt na niego nie patrzy. 😉
Escorito – ty nawet jadasz po meksykańsku! 🙂
Nagradzam cię Sunshine Award 🙂
http://no-to-pieknie.blogspot.com/2010/10/sunshine-award.html
Tytuł posta i jego część przypomniał mi się dyskusję z pewną "niepolką" na temat tego, dlaczego w języku polskim określenia słońca i księżyca są tak idiotycznie "zgenderowane". Według niej księzyc w żadnym wypadku nie może być rodzaju męskiego, bo jest rodzaju żeńskiego i kropka. A słońce nie może być innego niż męski. Chciała, żebym jej wyjasniła, czemu moi przodkowie tak namieszali… A skąd ja mam wiedzieć co moim (być może jej tez, jakimś sposobem?) przodkom chodziło po głowach tyle pokoleń wstecz?! I nie mialam tak szerokiej wiedzy na ten temat, jak Ty (ani nawet jak ja teraz)…
Escritoro, ja za to "żyletek" nie jestem w stanie jeść. Potrawy na normalnym poziomie ostrości – takie z papryką, pieprzem, ale też z cebulą na przykład – po prostu bolą mnie przy jedzeniu. Lubie ostro, ale dla mnie "ostro" zaczyna się tam, gdzie dla normalnego człowieka jest "niedoprawione".
Mogę za to jeść chrzan. To dziwne – wasabi do sushi używam. W ilościach niewielkich, ale w porównaniu z papryką czy pieprzem – sporo.
Wiedźmo – mnie upał nie wadzi, ale nadwrażliwośc na światło tez odczuwam dotkliwie. Szczególnie kiedy jestem niewyspana – wystarczy, że wyjdę na dzienne światło i zaczynam najpierw płakać, potem do tego smarkać. Makijaż szlag trafia. :/
Za Opusa odwdzięczać się nie musisz. No co Ty! Będę rada, że poznasz.
Co do przekonywanie ludzi do zapachu – mnie jest o tyle łatwo, że pachnę zwykle dziwolągami i ludzie reagują pozytywnie na zapach w zestawieniu ze mną. Natomiast faktycznie, mężczyźni częściej przymierzają się do moich zapachów, kobiety zaś często po powąchaniu na mnie chcą poznać ale używać nie będą, bo to "jednak nie dla nich". W sumie… Nie będę nalegać. 🙂
Cammie, dziękuję! :*
Stylistko Tekstu – no tak, jesteśmy więźniami komunałów. Nie mam pojęcia, jak dyskutowac z ludźmi tak formułującymi swoje przekonania. No bo co jej powiesz? "A właśnie, że może!"? :]
Mnie się wdaje, że geneza płci słońca czy księzyca tkwi w podejściu kultury do kobiet. W wierze rodzimej Słowian pozycja Wesny była silna, Matka Ziemia była kobietą, społeczna pozycja kobiet tez nie była tak upośledzona jak w kulturze hellenistycznej. Dlatego słońce mogło być kobietą. Podobnie z resztą w mitologii nordyckiej – kobiety nie były tam uosobieniem łagodności i bierności. Że wspomnę chociażby Walkirie, Freję, czy Sigyn. Grecy nie przełknęliby żadnej z tych wojowniczych, okrutnych postaci. U nich nawet bogini łowów musiała być dziewicą… 😉
Ale kiedy ja chcę! 😉 I może niedługo będę cosik miała. 🙂
Jeszcze pozwolę sobie na słówko [mhm, "słówko"… 😉 ]odnośnie Greków, Słowian, słońca i księżyca: podejrzewam, że mogliby przełknąć ale na długo przed epoką klasyczną i są przecież wątłe poszlaki wskazujące na to: pierwotna silna pozycja Afrodyty, przecież jednego z najstarszych bóstw panteonu, wedle mitologii powstałej dzięki spermie [albo krwi, w co nie wierzę: ach, ci purytanie! 🙂 ] mordowanego Uranosa, spadłej na morza. O. Albo pierwotna potęga Artemidy-Hekate, której dziewictwo było dodatkowym źródłem lęków (dlaczego dziewictwo jest powszechnie uważane za "złe"? Bo stoi na straży sił, nad którymi "typowy facet" nie może zapanować 😉 ).
A swoją drogą, wprost uwielbiam dziewiętnasto- i początkowo-dwudziestowieczne interpretacje mitologii Słowian, na siłę próbujące wcisnąć ją w hellenistyczne ramy. 😉 Powychodziły z tego tak rozkosznie absurdalne historyjki, że gęba sama się uśmiecha, nie sądzisz? 🙂
No tak, ale tak jak piszesz, moc kobiet zaczęła słabnąć wraz z rozwojem cywilizacji helleńskiej. Wśród ludów przedhelleńskich, czy inaczej – żyjących na tych terenach przed epoką klasyczną zdarzały się ludy, gdzie kobiety miały mocną pozycję i nawet pewną władzę (także w sferze religii). Fajnie wychodzi to kiedy czyta się biografie Alaksandra macedońskiego – jego matka to taki "ślad" przedhelleńskiej kobiety. Nie na darmo na przykład Ateńczycy uważali Macedończyków za barbarzyńców. 😉
Twoje pytanie o dziewictwo jest ciekawe. Nie wiem, czy jest uważane za złe, ale rzeczywiście przypisuje mu się wielkie znaczenie (teraz kulturowe, kiedyś także magiczne) i odnoszę wrażenie, że pokutuje tu związek frazeologiczny (i durna mentalność) nakazujący kobiecie "oddawać się", a mężczyźnie "posiąść" kobietę. Dziewica, to kobieta, której żaden mężczyzna nie "posiadł", nie podporządkował sobie. Może o to chodzi?
Matka Aleksandra była świetna! (i nie mówię tu wyłącznie o Jolie w hollywoodzkiej produkcji) 🙂
Moim zdaniem chodzi dokładnie o to. A swoją drogą, i mnie wspomniana przez Ciebie mentalność doprowadza do białej gorączki.
No, zdziwiłabym się, gdyby nie. :)))
I też nie tylko Jolie miałam na myśli.
Księżyc jest ciekawszy, ciekawszy jak słońce…:) Być może to drewno niewygasłe intryguje, może zioła, a może chciałabym zobaczyć, czy gorzki pieprz ma głębię, o którą go podejrzewam. 🙂 I ambra na koniec… Ciekawa ta Luna. A najbardziej interesuje mnie Sabbath, ile drewna w drewnie? 😉
Ano, niezbyt wiele. A to drewno, które znajdziemy, jest miękkie, kaszmirowe.
Dla mnie również księżyc jest ciekawszy. Przynajmniej ten perfumeryjny. Bo normalnie, choć wolę noc od dnia, lubię i słońce. Lubię ciepło, lato, upały. Choć letnie noce chyba bardziej, niż letnie dnie…