Dziś mam dla Was coś wyjątkowego.
Najpierw krótko przedstawię markę perfumeryjną, która wzbudza u mnie sporą sympatię. A potem opowiem Wam zapach, który zaparł mi dech. Dosłownie.
***
Znajomość z MCMC Fragrances zaczęłam jak wszystkie tego typu spotkania: od lektury opisu perfum. Zaintrygowało mnie złożenie wanilii, tytoniu i balsamu jodły. Dla lepszego efektu nazwane Hunter.
Gdy trafiłam na Huntera na stronie Indiescents, mój umysł skupił się na nutach drzewnych i nazwie, a moja skażona mitologiami wyobraźnia natychmiast dokonała fuzji tych danych i podsunęła mi obraz Rogatego Boga zwanego Herne the Hunter.
Plum! Wpadłam. Zamówiłam próbkę.
Od razu napiszę, że Rogatego Pana w Hunterze nie znalazłam, znalazłam za to w sieci stronę MCMC Fragrances, na której założycielka firmy opowiada o tym, skąd bierze pomysły na swoje kompozycje.
MCMC Fragrances to mała firemka założona w 2009 roku przez Anne McClain: miłośniczkę perfum, która studiowała perfumiarstwo i aromaterapię między innymi w stolicy światowego perfumiarstwa: Grasse.
Aktualnie Anne mieszka i pracuje na nowojorskim Brooklynie, gdzie komponuje i tworzy swoje perfumy. Wedle informacji na stronie: z miłością i tylko z najlepszej jakości ingrediencji. 🙂
Firma i jej Twórczyni partycypują w projekcie Humanity Fragrance, który jest wspólnym pomysłem Anne i Trustart. Humanity Fragrance to perfumy „zrodzone ze współczucia”. Tematyczne kompozycje poświęcone regionom, których mieszkańcy potrzebują pomocy. Pierwsza edycja Humanity Fragrance inspirowana jest podróżą Anne do San Miguel de Allende w Meksyku. 12 ml olejki zapachowe w cenie 125 dolarów za (przepiękny) flakonik już się wyprzedały. Kolejna edycja, tym razem inspirowana kambodżańskim Siem Reap pojawi się w październiku tego roku. Cały dochód ze sprzedaży perfum z tych edycji przeznaczany jest na cele charytatywne.
Anne prowadzi także bardzo sympatycznego i osobistego bloga, którego znajdziecie pod adresem: blog.mcmcfragrances.com.
Wróćmy jednak do perfum.
Hunter stanowi część The Stories Collection – Kolekcji Opowieści.
Każdy zapach ma tu własną historię: bezpretensjonalną, osobistą, ludzką. Jest to wynik wiary Anne McClain w to, że wspomnienia mogą być przełożone na jezyk zapachu. Rezultatem tej wiary są perfumy – fotografie. Starannie wybierane esencje tworzą poszczególnie plany obrazu, który jest zaproszeniem w przeszłość.
Hunter imię swoje otrzymał na pamiątkę przyjaciela z dawnych lat, który (wedle opowieści na stronie) grał na gitarze, pożyczył Annie książkę „Ishmael” (zakładam, że chodzi o powieść „Izmael” Daniela Quinna) i nauczył ją kochać przyrodę.
Zapach podobno najlepiej nosi się w zestawie z flanelową koszulą. 🙂
Hunting High and Low*
Wyobraźcie sobie zapach aksamitny jak wanilia i eteryczny jak balsam jodły. Wyobraźcie sobie tytoń czysty i dymny zarazem. Wyobraźcie sobie pękające od gorąca, jasne drewno, które nie płonie.
Wyobraźcie sobie splecione w jedno ciepło i chłód; przestrzeń otulającą człowieka jak szal; światło snujące się smugami jak dym…
Nie da się. Wiem.
Najbliższe wrażeniu jakie daje użyty globalnie Hunter byłoby wejście w roświetlone ciepłym, słonecznym blaskiem obłoki. Połączenie chłodu mikroskopijnych kropelek wody z ciepłem kładących się na skórze promieni. A może bez obłoków? Tylko przestrzeń?
Przyznaję, osłupiałam. W życiu nie czułam niczego podobnego!
Otwarcie Huntera to dla mnie doznanie niezwykłe. Na tyle niezwykłe, że nie potrafiłam znaleźć pojęć na określenie go; słów, którymi ogarnąć mogłabym swoje wrażenia.
Ułożony na skórze, ogrzany zapach zachowuje się, jak gdyby opadał ku ziemi. Lekko, łagodnie układa się blisko przy ciele, tajemniczy i oczywisty jak mgła nad wrzosowiskiem.
Wrażenie przestrzeni i spokoju wciąż jest urzekające, nuty splatają się w jeden, niekreślony, mistyczny akord. Gdyby Manitou – dusza prekolumbijskiej Ameryki był zapachem, to tak go sobie wyobrażam. Duch przenikający materię. Wolny, czysty, lecz zarazem bliski naturze.
Mamy w Hunterze rozległe prerie, poranne mgły, ciepłe słoneczne promienie i dym z fajki pokoju. Mamy ulotną miękkość chmur w otwarciu i wyprażone w ostrym słońcu drewno w bazie. Chłód poranka, ciepło południa, spokój wieczoru. I ciszę.
Fascynującą osobowością musiał być przyjaciel, któremu Anne poświęciła tak niezwykły zapach.
Data powstania: 2009
Twórca: Anna McClain
Nuty zapachowe:
absolut tytoniu, organiczna wanilia burbońska, balsam jodły
* Tytuł utworu grupy A-Ha, który idealnie wpasował mi się w nastrój zapachu.
Źródła ilustracji:
- Na pierwszym zdjęciu najbardziej chyba w Polsce popularny Herne Łowca – wersja z brytyjskiego serialu „Robin of Sherwood”
- Kolejne pięć zdjęć pochodzi z bloga blog.mcmcfragrances.com
- Zdjęcie tytułowe recenzji pochodzi w Wikimedia Commons, gdzie dodane zostało przez użytkownika Ordale. Znajdziecie je tu: KLIK
- Chmury z kolejnego (ósmego ogólnie, drugiego w recenzji) pochodzą ze strony z darmowymi tapetami: www.naturewalls.net
- Kolejne chmury to znów darmowa tapeta. Tym razem z: www.tapeciarnia.one.pl
-
Autorem ostatniego zdjęcia jest podróżnik i fotograf Sean Scanlon. Piękną galerię prac Seana Scanlona można znaleźć na jego stronie: www.redinkphotography.com, a pierwsze wydawnictwo Autora „Scenes of India” nabyć można tu: KLIK
37 komentarzy o “Hunter MCMC Fragrances”
Jak już zobaczyłem Herna,to od razu moje serducho zabiło mocniej:)
Z aromatem tytoniu zawsze mam problem.Tu raczej podchodzę ostrożnie.
Pamiętam mój wielki zachwyt nad początkiem Wild Tobacco Illuminum,lecz potem już nie było tak fajnie:(
Ukazany zapach brudnej popielniczki to raczej nie jest miłe doznanie:(
Inne ciekawsze oblicze ukazał Lagerfeld w zapachu CLASSIC,i tu moim zdaniem było o wiele lepiej:)
Sabb świetna recenzja,jak nikt dałaś normalnie czadu.Oczywiście będę polował na MCMC próbki.
pozdr,
J.
Wild Tobacco własnie do mnie leci.
Za tytoniem w perfumach i ja nie przepadam. A już na pewno nie miłuję go w roli głównej. A już tytonie z wanilią zwykle mnie drastycznie rozczarowują. Na przykład Tobacco Vanille Forda.
Hunter nie jest podobny do żadnego z tytoniowych zapchów, jakie znam. U schyłku przypomina nieco otwarcie Gypsy Water. I ogólnie jest piękny. Tylko droooogi… 110 dolców (plus przesyłka, plus cło) za 50 ml. Niemało. A mnie się marzy więcej Huntera…
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Zgadzam się.Drogo jak na pojemność 50ml.
Cło chyba nie wchodzi.Bodajże to musi być wartość zakupu powyżej 500$,ale mogę się mylić:)
Cieszy również fakt,że próbki dostępne są na stronie marki:)
Jeżeli jest tak dobry jak piszesz,to trzeba będzie się o nie pokusić:)
J.
Cło nie. To, co nazywamy cłem to tak naprawdę VAT i wchodzi, niestety. Zliczają nawet z ceny przesyłki.
Martwi mnie cena. 110 za 100 ml dałabym bez mrugnięcia okiem i w podskokach. A za 50? Nie wiem… Na razie nie szaleję z wydatkami. Ale może kiedyś kupię.
Muszę wypróbować 🙂
Nęci mnie szczególnie ta cisza i spokój.
Tova, cisza, spokój i przestrzeń. Muszę podkreślić, ze zapach nie jest "cozy", nie daje wrażenia przytulności.
Ale jest piękny. Chyba marzy mi się flakon… Kiedyś…
o mnie też to przemawia (wszystko).
Muszę w końcu przestać Cię czytać, nie mogę chcieć powąchać aż tylu rzeczy…
Dzięki! Czuję się uszczęśliwiona, kiedy ktoś pisze, albo mówi, że powoduję u niego, ze chce wąchać. To fajne. Przecież po to piszę. nie po to, zeby ludzie kupowali, tylko po to, żeby chcieli poznawać nowe zapachy.
Może kiedyś MCMC będą dostępne w Polsce?Pojawiało się tu już wiele firm, o których zaczynałam pisać w czasach kiedy trzeba było próbki kupować w Stanach, a teraz są normalnie dostępne w Polsce. Mam nadzieję, że ta lista będzie coraz dłuższa…
Powyżej miało być "Do" mnie.
Ależ wiem, wiem. 🙂
Piękny opis. Pięknie oddany klimat zapachu. Szkoda, że sam zapach znów nieosiągalny 🙂
Ale wpisuję na listę obowiązkową do przetestowania. Dziwne zestawienie nut, ale jeśli to pachnie, jak opisujesz, jestem pewna, że mnie też urzeknie.
Natomiast przy odniesieniu do a-ha, wybacz, zakrzusiłam się serem 🙂
Nieosiągalny na razie. Napisałam wyżej K.M., że pojawiało się tu już wiele firm, o których zaczynałam pisać w czasach kiedy trzeba było próbki kupować w Stanach, a teraz są normalnie dostępne w Polsce. Mam nadzieję, że ta lista będzie coraz dłuższa… I ze znajdą się na niej zapach MCMC. 🙂
Czemu zakrztusiłaś się serem? Poza tym, ze mi przykro, przepraszam za narażenie Twojego życia i w ogóle… 😉
Ja nie słucham muzyki pop zbyt często, ale tym panom trudno odmówić talentu i tego, ze wykonują (wykonywali) świetną robotę. To jest fajna muzyka. Nie moja, ale piękna. Tak myślę…
No bo to była taka nagła reminiscencja, w sumie nie myslałam, że jeszcze ten zespół kiedykolwiek zobaczę lub usłyszę – a już na pewno że w kontekście zapachów. Ja wprawdzie za a-ha wówczas nie przepadałam, ale to bez znaczenia. To kawał historii, także naszej własnej, w większości 🙂
Jak również Hern.
To była jedna z tych Twoich dygresji chwytających za jaja albo coś innego.
Aaa… Bo ja już się obawiałam, że uzyskałam niezamierzony efekt komiczny. 🙂
Ja również nie przepadałam wówczas za tą kapelą. i w ogóle tego typu muzyką. Ale to jeden z tych zespołów, których można słuchać z przyjemnością. W kategorii pop u mnie prym wiedzie Sting. I Queen oczywiście. I kilka innych zespołów z pogranicza popu i rocka. A z nowszych wynalazków, które wpadły mi w ucho (mnie niewiele wpada, bo znajomych preferujących ten typ muzyki mam relatywnie niewielu i zwykle spotykam się z nimi na płaszczyźnie niemuzycznej) – Pink ma fenomenalny głos.
"Hunting High and Low" – oh, ta piosenka przypomina mi dobre czasy 🙂
Mnie czasy szkolne i koleżankę, która ich lubiła.
A "dobre czasy" trwają nadal. I tej wersji będę się trzymała.
Jak zobaczyłam Herna, to aż mi się miło na serduchu zrobiło :))) Zapach rzeczywiście musi być niezwykły, skoro tyle w nim z pozoru sprzecznych, a jednak ciekawie komponujących się ze sobą elementów.
Mnie się zrobiło miło, jak tylko pomyślałam o Hernie Łowcy.:) Ale Mannitou też dobrze wypadł zapachowo. Naprawdę rozważam zakup flakonu. Choć tanio nie wychodzi…
Och. Chcę.
Ja też.
Hern!
I to nastrojowe, muzyczne zakończenie recenzji:)
Też mi się podoba to zakończenie. Niby nie moja muzyka, a przecież ciągle piękna. 🙂
o wooow, zapragnęłam powąchać .
Takie miałam intencje… 🙂
Zgadzam się ze Skarbkiem. 🙂 Łał. Łał. Łaał!
Kroi się Coś przez wielkie C. Najwyraźniej.
No to będem szukać.
Ja tys będziem. 🙂 Flaszki.
Ląduje na mojej liście do kupienia na kiedyś. Na razie jest na niej sama, więc ma spore szanse.
Listę zapachów do przetestowania mam dłuższą. Ale też nie zapowiada się, bym w najbliższym czasie wiele z niej skreśliła. 🙂
Uwiodłaś mnie tym tekstem – paradoksalnie na moją wyobraźnię najmocniej działają opisy tych zapachów, których … nie da się wyobrazić bez otulania nimi skóry i w zetknięciu z którymi człowiek czuje się bezradny, bo żadna konfiguracja słów nie oddaje ich magii.
Uległam natychmiast, zamawiając próbkę z innego kontynentu, co o tyle zakrawa na szaleństwo, że jestem przed zmianą kraju i ostatnią rzeczą, którą powinnam robić, jest kupowanie kruchych fiolek i ciężkich albumów z fotografią – cóż, szczęśliwie praktykuję niepraktyczność 😉
Lu, chodzi za mną Hunter od tamtego zcasu. Marzę o tym, by móc czuć go na sobie ponownie. i ponownie dać się olśnić.
Kupię flakon kiedyś. Kiedyś kupię…
Ciekawa jestem bardzo, jak Ci się ułoży. Zaprzyjaźniona perfumiara, też miłośniczka drewna, która testowała go u mnie była podobnie urzeczona. Daj znać, co o nim myślisz?
I czy mogę zapytać, dokąd się wybierasz? Na długo?
Za niecałe 3 tygodnie po 3 latach emigracji wracam do Polski.
I w bagażu podręcznym będę szmuglować Midnight Oud (skusiłam się na pełne opakowanie, totalnie mną zawładnął) oraz fiolki: Shams, Zagorsk, Black Afgano, Hunter, Roots, Arso, Incense Oud, Black Tourmaline (ostatnimi 5 zgrzeszyłam dzisiaj). Mam nadzieję, że nie wzbudzę niezdrowej sensacji na Heathrow, bo weryfikacja zawartości wszystkich flaszek przez celników, jednocześnie, skończy się bólem głowy połowy terminala… 😉
Oj, w podręcznym możesz mieć kłopot. Lepiej wieźć w walizce. Ja zwykle zawijam w ciuchy i nic się nie dzieje.
Fajnie, że wracasz do Polski. Te trzy lata to dla miłośnika woni dziwnych cała epoka. Naprawdę nie jesteśmy już końcem świata. Wiele zapachów jest dostępnych w naszych perfumeriach. Lutki, Fordy, Hermesy w Douglasach nawet. Choć Shams, Roots czy Hunter to wciąż sekcja "importowa". podobnie jak piękny Midnight Oud, który do polski nie trafił, nawet kiedy w Douglasach były jeszcze zapachy Juliette Has a Gun. Ale też mam flaszkę. 🙂
W walizce szmugluję jedynie wino i zwykle z południa 😉
Przyzwyczaiłam się do przewożenia perfum i olejków w torebce, mam gwarancję, że nikt nią nie rzuca, chociaż bardzo możliwe, że tym razem zmienię taktykę.
Jestem bardzo ciekawa polskich cen niszowych zapachów, z doświadczenia wiem, że luksusowe kosmetyki dużo korzystniej kupować w zagranicznych drogeriach i wstępnie zakładam, że z perfumami będzie podobnie.
Oj jest. Najbardziej opłacalnie wychodzą w Polsce Montale. W miarę opłacalnie ProFumum Roma. D.S. & Durga na przykład rozpaczliwie drogo.
Ja zwykle sprowadzam z zagranicy. Nie tylko dlatego, ze w Polsce większości moich ostatnich zakupów nie ma, ale właśnie z powodu cen. Choć… Ostatnio ustrzeliłam setę Carbone za ok 120 zł razem z przesyłką kurierską. Inna kwestia, ze poprzednią flachę kupiłam używaną za 200. Ale i tak warto.
Jeśli będziesz mieszkała w Warszawie lub Krakowie, to przynajmniej będziesz się mogła "nawąchać" niszy do woli. 🙂
Dwa tygodnie później już wiem, że Hunter to pierwszy niszowy zapach, który mnie nie uwiódł. Gryzący tytoń, kłująca jodła i ledwie wyczuwalna wanilia, walcząca o przetrwanie. Pierwsze, bardzo mocne skojarzenie: mokre, pomięte opakowanie po papierosach, porzucone na ściółce leśnej.
Wbrew pozorom eksperyment zaliczam do udanych: chodziło o poznanie, niekoniecznie polubienie – i o korektę dalszego kursu: raczej będę omijać tytoń w perfumach.
No tak. Potraktujmy to jako doświadczenie. Przepraszam, że stałam się przyczyną Twojego rozczarowania. Na mnie jest naprawdę piękny i mam świadków. 🙂
I tak sobie myślę, ze to na pewno nie jedyny niszowy zapach, który Ci się nie spodoba. Na tym polega urok niszy: jest w niej mnóstwo różnych zapachów. Naszych, i całkiem nie naszych.
Ależ ja zupełnie nie jestem rozczarowana! 🙂 Przeciwnie – czuję radość, że mogłam doświadczyć własnoskórnie tak ciekawej i trudnej kompozycji, tym bardziej że jej zdobycie nie należało do łatwych zadań. I chociaż finalnie mój nos i głowa zasygnalizowały "nie", to nie znaczy, że żałuję tego doświadczenia. Podsunę Huntera przyjaciółkom, jestem ciekawa, jak go zdiagnozują.
Cieszę się, że wróciłaś, Sabbath.
W takim razie tym bardziej się cieszę. Też lubię czasem "doznawać" zapachów, które wyraźnie i zdecydowanie mi się nie podobają. Wolę to, niż kompozycje nijakie.
Swoją drogą, ciekawe, ze tak się na Tobie Hunter ułożył. Na mnie był delikatny i czysty.